– Dlaczego nie możemy zaczekać, aż pozwolą wsiadać do szalup mężczyznom? – spytała Kate. – Odpłynęlibyśmy razem. I tak nie pomogę Edwinie, bo przecież będziemy w różnych łodziach. Ona doskonale poradzi sobie beze mnie.
Kate co prawda ciężko przeżyła rozstanie z dziećmi, była jednak pewna, że są bezpieczne. Musiała w to wierzyć. Przecież Edwina była dla nich jak druga matka. Martwiła się teraz tylko o najstarszego syna, o męża i o narzeczonego córki. Niechby już znaleźli się w łodzi, bo wtedy dopiero odzyska spokój. Czuła, że uda im się wyjść cało z opresji. Przecież ewakuacja przebiegała spokojnie, a łodzie odbijały od statku nie całkiem zapełnione, co niewątpliwie oznaczało, że miejsca starczy dla wszystkich. Wydawało się, że nie ma potrzeby się śpieszyć, bo czasu jest dosyć. Wokół panowała atmosfera złudnego spokoju, która zdawała się świadczyć, że nic im nie grozi.
Prawdę znano jedynie na mostku kapitańskim. Po pierwszej maszynownia była całkowicie zalana wodą. Nie ulegało wątpliwości, że statek tonie, pytanie tylko, jak długo utrzyma się na powierzchni. Kapitan już wiedział, że nie potrwa to długo. Phillips niestrudzenie nadawał rozpaczliwe wezwania o pomoc, ale na "Californianie", na którym radio wciąż milczało, nadal uważano eksplodujące nad "Titanikiem" rakiety za oznakę szampańskiej zabawy. Zauważono wprawdzie, że transatlantyk wygląda jakoś dziwnie, jeden z oficerów zwrócił nawet uwagę na niezwykły przechył statku, nikomu wszakże nie przyszło do głowy, że olbrzym tonie. Z "Olympica" przysłano depeszę z zapytaniem, czy "Titanic" zdąża w jego kierunku. Nikt nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, nie rozumiał, że transatlantyk szybko nabiera wody. Nikomu do głowy nie przyszło, iż ów cud techniki, olbrzym nie mający sobie równych, rzeczywiście idzie na dno, choć świadczyło o tym dobitnie jego zwiększające się z każdą chwilą zanurzenie.
Po wyjściu z sali gimnastycznej Bert i Kate zauważyli, że atmosfera na pokładzie wyraźnie się zmieniła. Pasażerowie nie nawoływali się już tak wesoło, mężowie nerwowo dodawali otuchy żonom nakłaniając je, by bez nich opuszczały statek, a gdy nie chciały się zgodzić, wielu siłą pchało je w ramiona marynarzy, tak że niejedna kobieta znalazła się w łodzi ratunkowej wbrew swej woli. Na lewej burcie oficer nadal wpuszczał do łodzi wyłącznie kobiety i dzieci, lecz przy prawej pozwalano wsiadać także panom, zwłaszcza jeżeli mogli się przydać przy obsłudze szalupy, pomoc przy wiosłowaniu liczyła się bowiem ogromnie. Ludzie nie kryli łez, wokół rozgrywały się dramatyczne sceny. Większość dzieci już była w łodziach, Kate cieszyła się zatem, że również swoją piątkę zdołała wyprawić. Wierzyła, że Filip opuści statek razem z nimi.
Kątem oka dostrzegła Lorraine Allison trzymającą się kurczowo matczynej ręki i widok małej przypomniał jej Alexis. Znowu opadły ją obawy, zaraz się jednak uspokoiła. Przecież Alexis bezpiecznie odpłynęła z rodzeństwem! Pani Allison zatrzymała Lorraine przy sobie i dotąd odmawiała opuszczenia statku, lecz małego Trevora wysłała z piastunką jedną z pierwszych łodzi. Kate widziała wiele rodzin, które się rozdzielały. Żony z dziećmi opuszczały statek w przekonaniu, że ich mężowie popłyną nieco później. Dopiero kiedy spuszczono prawie wszystkie łodzie, stało się jasne, że na pokładzie zostało prawie dwa tysiące osób, których nie ma jak ewakuować z tonącego statku. Wtedy pasażerowie pojęli to, o czym kapitan, budowniczy "Titanica" i dyrektor linii White Star wiedzieli od samego początku, że na statku nie ma wystarczającej liczby szalup. Ale któż by przypuszczał, że "Titanic" może potrzebować łodzi ratunkowych?
Kapitan stał na mostku, a Thomas Andrews, dyrektor naczelny firmy, która zbudowała statek, pomagał pasażerom wsiadać do łodzi. Gdy Bruce Ismay, szef White Star, poprawiwszy kołnierzyk koszuli wsiadł do jednej z nich, nikt nie ośmielił się zaprotestować. Razem z garstką wybrańców został opuszczony na powierzchnię oceanu, zostawiając za sobą na zgubę dwa tysiące osób na tonącym "Titanicu".
– Kate… – rzekł Bert z naciskiem, gdy przygotowywano kolejną łódź. – Chcę, żebyś tą odpłynęła.
Kate wszakże ze spokojem pokręciła głową i spojrzała mężowi w oczy, tym razem stanowczo. Dotąd bez szemrania podporządkowywała się jego decyzjom, lecz teraz zamierzała postawić na swoim. Nic nie było w stanie jej przekonać.
– Nie zostawię cię samego – powiedziała cicho. – Chcę, żeby teraz odpłynął Filip, ale ja zostaję z tobą. Opuścimy statek razem, kiedy nadejdzie nasza kolej.
Plecy miała sztywno wyprostowane, jej spojrzenie wyrażało determinację. Bert pojął, że nic nie zmieni decyzji Kate. Kochała go, żyła z nim przez dwadzieścia cztery lata i ani w głowie jej było teraz go zostawiać. Nie opuści męża!
– A jeżeli nie uda nam się razem dostać do łodzi? – spytał Bertram.
Odkąd wszystkie dzieci, oprócz Filipa, opuściły statek, wyzbył się paraliżującego niepokoju o rodzinę i przestał ukrywać przed Kate powagę sytuacji. Teraz chciał, by razem z najstarszym synem wsiadła do szalupy. Nie myślał o śmierci wiedząc, że jego rodzinie nic nie grozi. Ciężko mu było rozstać się z Kate, lecz wiedział, że powinna wrócić do dzieci. Potrzebowały jej, dlatego musiał zadbać o nią, dopóki było to możliwe.
– Nie chcę, żebyś tu zostawała, Kate – powiedział.
– Kocham cię – rzekła na to, w tych słowach zawierając wszystko, co ich łączyło.
– Ja też cię kocham – szepnął. Przez długą chwilę tulił ją do siebie. Pomyślał, że postąpi jak inni i siłą wepchnie ją do szalupy, nie potrafił się jednak na to zdobyć. Zbyt mocno ją kochał, zbyt długo razem żyli. Potrafił uszanować jej decyzję, nawet jeżeli miała kosztować ją życie. To, że chciała umrzeć razem z nim, bardzo wiele dlań znaczyło.
– Jeżeli ty zostaniesz, to ja też – oświadczyła Kate wyraźnie, gdy ją przytulał. Bert gorąco pragnął uratować żonę, ale nie potrafił jej do niczego zmusić. – Skoro masz umrzeć, chcę umrzeć z tobą.
– Kate, zastanów się!… – próbował ją mimo wszystko przekonać. – Nie mogę na to pozwolić. Pomyśl o dzieciach…
Ona wszakże podjęła już decyzję. Dzieci kochała bezgranicznie, lecz teraz należała tylko do niego. Przecież był jej mężem! Dzięki Bogu Edwina jest na tyle dorosła, że w razie jej śmierci zaopiekuje się rodzeństwem. Wciąż jeszcze wydawało jej się, że wokół nich rozgrywa się jakiś nierealny, koszmarny melodramat i w głębi ducha wierzyła, iż w końcu dla wszystkich znajdzie się miejsce w szalupach, a przed lunchem powrócą na "Titanica". Tę nadzieję próbowała tchnąć w Berta, ale on przecząco pokręcił głową.
– Nie sądzę. Myślę, że jest o wiele gorzej, niż nam powiedziano.
Istotnie tak było, ba! o wiele gorzej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. O 1.40 marynarze na mostku wystrzelili ostatnią rakietę i równocześnie spuszczono na wodę ostatnią łódź ratunkową. A w luksusowym apartamencie na pokładzie D mała Alexis wciąż bawiła się Panią Thomas. O tym jednak nikt nie wiedział.
– Kate, odpowiadasz przecież za nasze dzieci – usiłował przekonać żonę Bert. – Musisz opuścić statek.
Ale Kate jakby nie słyszała. Popatrzyła mu w oczy, mocno ściskając jego dłonie, i powiedziała: