Выбрать главу

W jadalni znalazło przytułek kilkoro najmłodszych oczekujących na matki. Kobieta z szalupy numer 12 opowiadała, że złapała niemowlę, które ktoś w ostatniej chwili rzucił jej z pokładu, lecz nie miała pojęcia, kim była ratująca dziecko osoba. Przypuszczała, że to kobieta z trzeciej klasy, której udało się przedostać na pokład łodziowy, w ten sposób próbowała ocalić swoje maleństwo. Niemowlę leżało teraz w jadalni pośród kilkorga innych i cicho płakało.

W salonie rozgrywały się sceny nad wyraz przejmujące. Uratowane kobiety siedziały zbite w niewielkie gromadki, opłakując mężów, a stewardesy, pielęgniarki i lekarze usiłowali wyciągnąć z nich potrzebne informacje. Znajdowała się tam również garstka mężczyzn, bardzo nieliczna na skutek działań oficera Lightollera, który do końca nie chciał dopuścić mężczyzn do łodzi ratunkowych, mimo że przynajmniej dla części znalazłoby się miejsce. Kilku udało się przeżyć dzięki mniej rygorystycznemu przestrzeganiu poleceń surowego oficera przy prawej burcie, innym dzięki własnej przemyślności. Wielu zginęło w wodzie próbując się dostać do spuszczonych na morze łodzi – taki los spotkał większość tych, co skoczyli z pokładu. Kiedy "Titanic" zniknął w falach, zrazu na miejscu katastrofy rozbrzmiewały rozdzierające serce krzyki, potem wokół zapanowała cmentarna cisza.

Edwina ujrzała wchodzącego do salonu Jacka Thayera, a po chwili usłyszała krzyk jego matki, gdy ta zauważyła syna i podbiegła ku niemu z płaczem. Usłyszała, jak pani Thayer pyta Jacka:

– Gdzie ojciec?

Ujrzawszy Edwinę chłopiec skinął jej głową. Podeszła do niego powoli, jakby bojąc się tego, co może usłyszeć, a jednak z nadzieją na dobrą wiadomość.

– Czy ktoś z mojej rodziny był z tobą?

– Niestety, chyba nie, panno Winfield. Pan Fitzgerald skoczył do morza w tym czasie co ja, ale potem już go nie widziałem. Udało mi się wejść do składaka, którym płynął Filip, tyle że jak uderzyła w nas fala, on wypadł za burtę i nie wiem, czy go wyłowili. Pani rodziców widziałem ostatni raz jeszcze na pokładzie. – Nie powiedział jej jednak, iż wydawało mu się, że byli zdecydowani pozostać razem do końca i jeżeli nie będzie ratunku, pójść na dno ze statkiem. – Przykro mi, ale nie wiem, co się później z nimi stało… – słowa uwięzły Jackowi w gardle. Ktoś podał mu kieliszek brandy. – Bardzo mi przykro…

Edwina kiwnęła głową. Twarz miała zalaną łzami, które płynęły jej z oczu niepohamowanym strumieniem.

– Dziękuję – szepnęła.

Nie chciała wierzyć, że jej najstraszniejsze obawy mogą okazać się prawdziwe. To niemożliwe. Liczyła w głębi ducha, że usłyszy od Jacka, iż jej najbliżsi żyją, są bezpieczni i czekają w pomieszczeniu obok, a nie że utonęli lub że nie wie, co się z nimi stało. Tymczasem… Nie, to nieprawda, że Filip, Charles, rodzice, Alexis… To niemożliwe!… Nie pogodzi się z tym nigdy.

Z zadumy wyrwała ją pielęgniarka. Lekarz chciał porozmawiać z Edwiną o stanie Teddy'ego. Gdy podeszła, mały leżał, wciąż drżąc z zimna, z rączkami zmarzniętymi na kość. Opatulony w koc, apatycznie spoglądał na nią wielkimi oczyma. Podniosła go i przytuliła. Od lekarza usłyszała, że w najbliższych godzinach zadecyduje się los dziecka.

– Nie! – powiedziała głośno. Jej ciało przebiegł dreszcz. – Nie! Jemu nic nie jest… czuje się dobrze…

Nie mogła dopuścić, by coś mu się stało, nie teraz, kiedy… O, nie! tego by nie zniosła. Dotąd jej rodzinie tak się szczęściło, tak im się wszystko wybornie układało! Żyli w spokoju i miłości, a teraz oto niektórzy odeszli na zawsze. Jakże więc ten lekarz może mówić, że Teddy gotów nie przeżyć przemarznięcia? Tuliła go mocno, starając się przekazać mu własne ciepło. Próbowała nakarmić go gorącym bulionem, lecz nie mógł nic przełknąć. Kołysząc główką w tył i przód, kurczowo przylgnął do Edwiny.

– Nic mu będzie? – spytał George, gdy ich ujrzał, wpatrując się niespokojnym wzrokiem w siostrę, która przyciskała do serca ich maleńkiego braciszka. – Będzie zdrów, Edwino? Powiedz! – nalegał.

– O Boże! Mam nadzieję… – Popatrzyła na George'a i przygarnęła go do siebie, a potem objęła opatuloną kocem Fannie.

– Kiedy mama będzie z nami? – dopytywała się mała.

– Niedługo, kochanie, już niedługo… – Edwina ze ściśniętym gardłem patrzyła na rozbitków przybywających nieprzerwanie do wykwintnego salonu "Carpathii", oszołomionych przeżyciami upiornej nocy.

Mocniej przytuliła Teddy'ego i na próżno starając się nie myśleć o tych, których utraciła, cicho zapłakała.

Rozdział piąty

Mimo że ręce miał zgrabiałe od mrozu i ledwo poruszał palcami, Filip nie chciał, by go wciągano na statek na linie, lecz samodzielnie wyszedł po drabince. Zmyty przez falę z pokładu składaka, został wyłowiony przez rozbitków płynących szalupą numer 12. Długo leżał wyczerpany na jej dnie, prawie nie dostrzegając, co się dzieje wokół, potem wszakże, zrozumiawszy, że jest uratowany, poczuł wielką radość.

Pasażerowie tej łodzi jako ostatni weszli na "Carpathię". Było to o ósmej trzydzieści rano. Filip wspiął się po drabince na samym końcu, tuż przed marynarzami z "Titanica" wyznaczonymi do obsługi szalupy. Stanąwszy na pokładzie, pozwolił sobie na łzy nie mogąc uwierzyć, że to, co się stało, wydarzyło się naprawdę. Był uratowany i z tego się cieszył, lecz został sam jak palec – bez rodziców i rodzeństwa. Modlił się żarliwie, by oni także wyszli cało z katastrofy.

Na drżących z osłabienia, przemarzniętych nogach zszedł powoli do jadalni, gdzie zobaczył rozkołysane morze obcych, aż na chwilę ogarnęło go wrażenie, że znowu patrzy z szalupy na ocean pokryty bryłami lodu. Pomimo że zaledwie siedemset pięć osób zdołało się uratować, a ponad tysiąc pięćset poniosło śmierć w lodowatej toni, Filipowi wydawało się, że w jadalni są tysiące ludzi. Zupełnie zagubiony, nie wiedział, jak się zabrać do poszukiwania bliskich. Błądził wśród rozbitków i dopiero po godzinie natknął się na Jacka Thayera.

– Widziałeś kogoś z mojej rodziny? – zapytał zrozpaczony.

Włosy miał jeszcze wilgotne, w podkrążonych oczach czaiło się przerażenie. To, co się stało, było najtragiczniejszym wydarzeniem jego krótkiego życia i chyba już nigdy los nie doświadczy go równie okrutnie. Dokoła krążyli niekompletnie odziani rozbitkowie okryci kocami, niektórzy w strojach wieczorowych, inni w koszulach nocnych, z głowami obwiązanymi ręcznikami, instynktownie szukając bliskości towarzyszy niedoli. Każdy łudził się nadzieją, że wśród żywych odnajdzie bliskich, toteż wszyscy bez ustanku wodzili wzrokiem po nieznajomych twarzach.

Jack Thayer z roztargnieniem skinął głową Filipowi, pochłonięty szukaniem ojca.

– Spotkałem twoją starszą siostrę – powiedział, uśmiechnął się smutno i dodał: – Cieszę się, że ci się udało.

Chłopcy objęli się serdecznie ramionami i przez chwilę tak stali, hamując łzy cisnące im się do oczu. Nie mogli uwierzyć, że koszmar, który przeżyli tej nocy, już się skończył, że są bezpieczni na pokładzie "Carpathii".

Kiedy się rozstawali, Filipa znów ogarnął lęk.

– Był jeszcze ktoś z Edwiną? – zapytał.

– Nie wiem. Chyba było przy niej jakieś maleństwo.