Выбрать главу

Alexis gwałtownie potrząsnęła głową i z ogromną rozpaczą popatrzyła na siostrę.

– W domu nie będzie mamusi… – szepnęła głosem pełnym bólu.

Tak, z tą smutną rzeczywistością musieli się wszyscy pogodzić, aczkolwiek Edwina nieraz łapała się na tym, że wyobraża sobie rodziców i Charlesa oczekujących ich w domu. Ogarniała ją wówczas złudna nadzieja, że wszystko było okrutnym żartem i wcale się nie wydarzyło. Alexis uciekła przed ową prawdą w świat marzeń i bała się zderzenia ze światem realnym, gdy dotrą do San Francisco.

– Nie, nie będzie jej tam – przyznała Edwina. – Ale na zawsze będziemy ją mieć w sercach. I tatę, i Charlesa… A jak wrócimy do domu, znajdziemy się jakby bliżej mamy – przekonywała siostrę. W domu przy California Street Kate pozostawiła swój niezatarty ślad. Zrobiła wiele, by go upiększyć, a ogród był w całości tworem jej starań. – Nie chcesz zobaczyć tych cudownych krzewów różanych w tajemnym ogródku mamusi? – Alexis potrząsnęła głową i ze smutkiem objęła szyję Edwiny. – Nie bój się, kochanie… Jestem z tobą… i zawsze będę – przytuliła małą wiedząc z całą pewnością, że nigdy nie opuści rodzeństwa.

Matka głęboko ich kochała. Rozmyślając o niej, o uczuciu, jakim Kate darzyła dzieci, Edwina powoli zasypiała. Dumała o miłości, którą otaczała ją, najstarszą córkę, miłości bezpowrotnie utraconej wraz z matką, większej od tej, jaką ona może dać braciom i siostrom. Pomiędzy jawą a snem cisnęły jej się do głowy wspomnienia. Zobaczyła Charlesa i ojca. Nim zapadła w sen, przypomniała sobie twarz matki i poczuła, że jej poduszka wilgotnieje od łez.

Rozdział ósmy

Burzliwego ranka w piątek 26 kwietnia, jedenaście dni po zatonięciu "Titanica", dzieci Winfieldów opuściły Nowy Jork. Samochód hotelowy zawiózł ich na dworzec, a kierowca pomógł Edwinie umieścić bagaże w przedziale. Oprócz ubrań, które Edwina kupiła dla siebie i rodzeństwa, nie mieli wiele bagażu. Zabawki i prezenty, nadesłane przez życzliwych ludzi, zostały spakowane i wcześniej wysłane koleją. Nic ich nie trzymało w Nowym Jorku, mogli więc pojechać do domu i bez rodziców rozpocząć życie na nowo. Dla młodszych dzieci nie oznaczało to wielkiej zmiany, lecz Filip odczuwał ciężar odpowiedzialności za rodzeństwo. George również rozumiał, że nowa sytuacja wymaga nowego zachowania. Nie śmiał, jak dawniej, pozwalać sobie przy Edwinie na beztroskie psoty. Była dla niego surowsza niż rodzice, ponadto żal mu było siostry. Cały swój czas poświęcała teraz młodszym dzieciom. Wydawało się, że nie ma chwili, by któreś z nich nie znajdowało się w jej ramionach: Fannie bez przerwy płakała; Teddy'emu, który był spokojny tylko na jej rękach, co rusz trzeba było zmieniać pieluszki; Alexis, wciąż nieufna i zalękniona, albo czepiała się siostrzanej spódnicy, albo chowała przed obcymi w jakimś zakamarku lub za okiennymi zasłonami. Edwina nie miała zatem chwili wytchnienia i choć George nie stracił ochoty na figle, nie chciał przysparzać siostrze kłopotu.

Obydwaj starsi chłopcy starali się jak mogli pomóc Edwinie przy rozlokowaniu dzieci w wagonie. Wykupili dwa sąsiadujące ze sobą przedziały, które po trzech nocach przespanych na materacach na "Carpathii wydawały im się szczytem komfortu. Rozkoszowali się ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa, radzi, że wreszcie jadą do domu.

Gdy pociąg ruszył, Edwina odetchnęła z ulgą. Jechali do domu, do znajomych miejsc, gdzie – miała nadzieję – będą bezpieczni i nic złego ich nie spotka. Za dnia nie znajdowała wolnej chwili na zastanawianie się nad przyszłością, zajęta bez ustanku rodzeństwem, nocami zaś, przytulona do Alexis i Fannie, myślała wyłącznie o Charlesie, o jego ostatnich pocałunkach, dotyku dłoni, o ich ostatnim tańcu… I wspominała jego postać widzianą po raz ostatni z szalupy… Był wytwornym wrażliwym młodzieńcem, na pewno byłby dla niej wspaniałym mężem. Torturowała się marzeniami o tym, co być mogło, a czego już nigdy nie będzie. Teraz, w pociągu, wciąż słyszała jego imię wystukiwane przez koła: Charles… Charles… Charles… kocham cię… kocham cię… kocham cię… kocham cię… Chciało jej się krzyczeć, gdy wspomniała głos ukochanego wypowiadający te słowa. Zaciskała powieki, by przegnać twarze i patrzące na nią z ciemności oczy. Zazdrościła rodzicom, że mogli pozostać razem do samego końca. Czasami żałowała, że nie utonęła z Charlesem, i starała się zagłuszyć ten żal myślami o rodzeństwie.

Pociąg mijał kolejne stany, wszędzie jednak w gazetach nadal publikowano materiały o "Titanicu". Podkomisja senacka wciąż pracowała nad ustaleniem okoliczności katastrofy. W Nowym Jorku Edwina stawiła się na wezwanie komisji. Rozpamiętywanie od nowa tamtej strasznej nocy okazało się nad wyraz bolesne. Było jej bardzo ciężko, ale musiała spełnić swój obowiązek.

Zdołano ustalić, że przyczyną zatonięcia statku było długie na trzysta stóp rozdarcie w kadłubie powstałe od strony dziobu. Choć nie mogło to niczego zmienić, opinia publiczna domagała się prawdy o powodach katastrofy. Żądano tego głównie w związku z olbrzymią liczbą ofiar oraz niedostatecznym, jak się okazało, wyposażeniem "Titanica" w szalupy ratunkowe – nie wystarczyło ich nawet dla połowy pasażerów.

Komisja wypytywała Edwinę o postawę oficerów i o zachowanie rozbitków w łodziach. Oburzano się powszechnie, że na statku nie przeprowadzono ćwiczeń ratunkowych i że załoga nie wiedziała dokładnie, co, kto i gdzie ma robić w razie kłopotów. Największe jednak poruszenie wywołała informacja, iż szalupy opuszczano w połowie puste, a po zatonięciu statku setkom ludzi pozwolono umrzeć w wodzie, broniąc im dostępu do łodzi w obawie, że się przewrócą. Ten straszny epizod miał przejść do historii jako przykład ludzkiej bezwzględności.

Po złożeniu zeznań Edwina poczuła w sobie większą pustkę, jak gdyby wcześniej miała nadzieję, że samo stawienie się przed komisją może odmienić losy jej bliskich. Próżne to były złudzenia, bo przecież żadna ludzka siła nie mogła przywrócić ich do życia, a rozmowa o tym co się wydarzyło, odświeżyła tylko rany. Gazety doniosły, że wyłowiono z morza trzysta dwadzieścia osiem ciał, jeszcze więc przed wyjazdem z Nowego Jorku Edwina wiedziała, że nie było wśród nich ani rodziców, ani Charlesa.

Z Londynu otrzymała wzruszający telegram od Fitzgeraldów z wyrazami współczucia i zapewnieniem, że na zawsze pozostanie dla nich córką. Przypomniało jej to piękny welon ślubny, który w sierpniu lady Fitzgerald miała przywieźć do San Francisco. Co się z nim teraz stanie? Kto go założy? Powtarzała sobie, że nie powinna boleć nad takimi drobiazgami, ale nocą w pociągu, gdy nie mogła zasnąć, trudno jej było odpędzić natrętne wspomnienia. Rękawiczki Charlesa, które narzeczony rzucił jej z pokładu, znajdowały się wciąż w jej walizce. Choć ich widok sprawiał jej ból, nie potrafiła się z nimi rozstać.

Kiedy się przebudziła ostatniego dnia podróży, na widnokręgu ujrzała Góry Skaliste różowiejące w promieniach wschodzącego słońca. Po raz pierwszy od dwóch tygodni poczuła się lepiej. Dotychczas była nieustannie zajęta i nie w głowie jej było podziwianie przesuwającego się za oknem krajobrazu. Obudziła rodzeństwo, aby i oni nacieszyli oczy pięknym widokiem.

– Dojeżdżamy do domu? – zdawały się pytać wielkie oczy Fannie.

Mała nie mogła się doczekać powrotu i powtarzała Edwinie, że już nigdy nie opuści domu, a gdy dotrą na miejsce, zrobi tort czekoladowy, taki sam jak mama. Kate często przyrządzała dzieciom smakołyki, Edwina obiecała więc siostrze, że pomoże jej przy pieczeniu. Natomiast George oświadczył, że nie zamierza wracać do szkoły. Starał się przekonać starszą siostrę, że doznał zbyt wielkiego szoku, by zaraz się brać do nauki, i że przedtem musi solidnie wypocząć, lecz Edwina miała inny pogląd na tę kwestię. Filip również martwił się szkołą, z zupełnie innego wszakże powodu. Został mu jeszcze rok nauki przed wyjazdem do Harvardu, gdzie kiedyś studiował jego ojciec. Przynajmniej takie snuł plany, ale teraz trudno było cokolwiek przewidzieć. W trakcie podróży Filip często się zastanawiał, czy w ogóle pójdzie do college'u, przez co rosło w nim poczucie winy, uważał bowiem, że nie powinien myśleć o swojej przyszłości w obliczu okrutnych strat, jakie ich wszystkich dotknęły.