Выбрать главу

– Weenie! – zawołała Fannie. Edwinę zawsze rozśmieszało jej zdrobniałe imię.

– Tak, Frances? – starała się zachować powagę.

– Nie nazywaj mnie tak! – powiedziała z wyrzutem Fannie, która z kolei nie lubiła tej formy swojego imienia. – Będziesz teraz spała w pokoju mamy? – Patrzyła na starszą siostrę z obojętnym wyrazem twarzy, lecz Edwina poczuła się tak, jakby zadano jej cios w żołądek.

– Nie sądzę – odrzekła. Nie mogłaby spać w tym pokoju. Nie należał do niej, lecz zawsze do "nich", do rodziców, i dla niej nie było w nim miejsca. – Będę spać u siebie – powiedziała z naciskiem.

– Przecież jesteś teraz naszą mamusią. – Fannie wyglądała na zaniepokojoną, a w oczach Filipa, który odwrócił się ku oknu, Edwina dojrzała łzy.

– Nie, nie jestem. Wciąż jestem tą samą Weenie, twoją starszą siostrą – uśmiechnęła się ze smutkiem.

– No to kto będzie teraz naszą mamusią? – dopytywała się z uporem Fannie.

Co jej powiedzieć? Jak wytłumaczyć dzieciom?… Nawet George odwrócił głowę, bo dla niego także pytanie było nazbyt bolesne.

– Mamusia jest nadal naszą mamusią. I zawsze nią będzie.

Edwina nie potrafiła tego lepiej wyłożyć, wiedziała jednak, że jeżeli nawet nie udało jej się do końca przekonać Fannie, to starsze dzieci ją zrozumiały.

– Ale nie ma jej teraz. A ty obiecałaś, że się nami zaopiekujesz – mówiła Fannie z taką minką, jakby się lada moment miała rozpłakać.

– Oczywiście, że się wami zaopiekuję – uspokoiła ją Edwina. Wzięła małą na kolana i zerknęła na Alexis skuloną w rogu fotela ze wzrokiem wbitym w podłogę, jakby dziewczynka nie chciała słuchać tego, o czym mówili. – Będę robić wszystko to, co robiła mamusia. Ale ona jest dalej naszą mamą. Ja nie mogłabym nią być, choćbym nie wiem jak bardzo się starała.

– Aha- skinęła głową Fannie, nareszcie usatysfakcjonowana, po czym zapytała o ostatnią niepokojącą ją sprawę, którą chciała wyjaśnić, zanim wrócą do domu: – To będziesz mogła codziennie spać ze mną?

Edwina się uśmiechnęła.

– No wiesz, twoje łóżeczko mogłoby nie wytrzymać takiego ciężaru. Nie sądzisz, że jestem na nie trochę za duża? – Fannie spała w ślicznym łóżeczku, które przed laty ojciec zamówił specjalnie dla Edwiny. – Ale wiesz co? Czasami będziesz mogła przyjść do mnie do łóżka. Co ty na to? – Zauważyła, że Alexis spogląda na nią ze smutkiem, jak zawsze, gdy rozmawiali o sprawach przypominających jej matkę. – Alexis też może czasem ze mną spać.

– A ja? – zażartował George.

Uszczypnął Fannie w nos i odłamał kawałek ciastka, które jadła Alexis, lecz jego na pozór normalne zachowanie nie zmyliło Edwiny. Zauważyła, że chłopiec bardzo się zmienił w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Chodził teraz przygaszony, a okazywana na każdym kroku wesołość była wymuszona i sztuczna. Perspektywa powrotu do domu niepokoiła ich wszystkich.

Ostatniej nocy spędzonej w pociągu dzieci zadręczały się tymi myślami. Żadne nie pisnęło ani słowa do rana, choć bezsennie leżeli w łóżkach. Edwina nie spała nawet dwóch godzin. O szóstej rano wstała, umyła twarz i włożyła jedną ze swoich najlepszych czarnych sukienek. Na miejsce mieli dojechać około ósmej. Denerwowała się co prawda, mimo to ulgę sprawiało jej patrzenie na znajomy krajobraz. Obudziła młodsze dzieci i zapukała do sąsiedniego przedziału, gdzie spali George z Filipem.

Godzinę później cała szóstka siedziała w wagonie restauracyjnym przy śniadaniu. Chłopcy zjedli obfity posiłek, Alexis podzióbała jajecznicę, a Teddy'emu i Fannie Edwina skruszyła biszkopty do mleka. Po posiłku wrócili do przedziału, gdzie Edwina umyła malcom buzie i doprowadziła do porządku ich ubranka. Tymczasem pociąg dojeżdżał powoli do stacji. Edwina zadbała, by wszyscy włożyli nową odzież i włosy mieli czyste i porządnie uczesane, a loki Fannie i Alexis przewiązała nawet wstążkami. Nie wiedziała, kto po nich wyjdzie na dworzec, była jednak pewna, że będą przedmiotem zainteresowania i ludzie będą im się bacznie przyglądać. Może nawet reporterzy z gazety ojca zrobią im zdjęcia? Chciała, by ojciec mógł być dumny ze swoich dzieci, i czuła, że winna jest to rodzicom.

Gdy pociąg zahamował ze zgrzytem, Edwinie ze wzruszenia na moment zaparło dech. Popatrzyła na resztę rodzeństwa. Żadne nie odezwało się ani słowem, ale widać było, że przeżywają słodki ból powrotu do domu.

Dzieci Winfieldów były znów u siebie.

Rozdział dziewiąty

Gdy wczesnym majowym porankiem Edwina wysiadała z rodzeństwem z pociągu, kwiaty i drzewa całe były w pąkach. W drodze żywiła cichą nadzieję, że okolica dworca będzie wyglądała jak przed ich wyjazdem, lecz przyroda, podobnie jak jej życie, uległa zmianie. Opuszczała dom z najbliższą rodziną jako szczęśliwa, beztroska panna na wydaniu. Był z nią też Charles. Podczas długiej podróży przez całe Stany bez końca rozmawiali o swoich marzeniach, ideałach, o książkach, które lubili czytać, o najskrytszych pragnieniach i nawet o tym, ile będą mieć dzieci. Tamte czasy jednak nie wrócą, a ona nigdy już nie będzie taka jak wtedy. Wracała jako sierota opłakująca stratę najbliższych.

Czarna sukienka i kapelusz z woalką, które kupiła w Nowym Jorku, czyniły ją wyższą, szczuplejszą i o wiele starszą. Gdy wysiadła z pociągu i rozejrzała się wokół, zgodnie ze swoimi przewidywaniami zauważyła czekających na nich dziennikarzy. Byli tam reporterzy z gazety Winfieldów, a także z innych rywalizujących z nią redakcji. W pierwszej chwili Edwinie wydało się, że połowa miasta wyszła im na spotkanie. Kiedy się rozglądała, szukając w tłumie znajomych twarzy, jakiś reporter podszedł i zrobił jej zdjęcie, które nazajutrz ukazało się na pierwszych stronach gazet. Edwina wróciła do drzwi wagonu i nie zwracając uwagi na dziennikarzy ani wpatrzonych w nią gapiów, pomogła wysiąść dzieciom. Filip poniósł Alexis i Fannie, Edwina wzięła na ręce Teddy'ego, George zaś poszedł poszukać bagażowego. Nareszcie byli u siebie.

Pomimo tłumu ciekawskich poczuli się pewniej, aczkolwiek nadal z obawą myśleli o przybyciu do domu wiedząc, kogo w nim zabraknie. Podczas gdy Edwina starała się uporać z bagażem, z ciżby ruszył ku nim mężczyzna, w którym rozpoznała Bena Jonesa, prawnika ojca. Był długoletnim przyjacielem rodziny, rówieśnikiem Berta Winfielda, z którym przed ćwierć wiekiem studiowali w Harvardzie.

Ben, wysoki atrakcyjny mężczyzna o łagodnym uśmiechu, włosy, niegdyś płowe, miał posiwiałe. Edwinę znał od dziecka, ale teraz zamiast niezaradnej dziewczynki ujrzał powabną, choć bardzo smutną młodą kobietę walczącą o to, by bezpiecznie dowieźć młodsze rodzeństwo do domu. Aby przedostać się do nich, roztrącał na boki ludzi, którzy niechętnie robili mu przejście.

– Witaj, Edwino! – Oczy miał przepełnione smutkiem, lecz jej były smutniejsze. – Tak mi przykro – powiedział szybko, z trudem opanowując szloch.

Bert Winfield był jego najlepszym przyjacielem, toteż Ben wpadł w przerażenie, kiedy dotarła doń wiadomość o katastrofie "Titanica". Niezwłocznie sprawdził w redakcji, czy cokolwiek wiadomo o losie Winfieldów, i dowiedział się, że Edwina płynie do Nowego Jorku na pokładzie "Carpathii" razem z braćmi i siostrami, ale bez narzeczonego i rodziców. Rozpłakał się na wieść o stracie przyjaciela, nie mniej poruszyła go śmierć jego żony i rozpaczliwy los ich dzieci.