Rodzeństwo niezmiernie się ucieszyło na jego widok, George nawet zaczął stroić miny, jakich nie widziano na jego twarzy od tamtego tragicznego dnia. Ben był pierwszym przyjacielem, którego spotkali po przeżyciu katastrofy. Ponieważ nie chcieli o niej mówić, Ben nie dopuszczał do nich dziennikarzy.
– Nauczyłem się dwóch nowych sztuczek karcianych – pierwszy przerwał milczenie George.
Ben zauważył, że chłopiec jest blady i wygląda na zmęczonego, a jego zachowanie nie jest spontaniczne jak ongiś – wyraźnie nadrabiał tylko miną, by rozbawić towarzystwo.
– Pokażesz mi je w domu. Dalej oszukujesz przy grze w karty? – zapytał Ben i George parsknął śmiechem.
Przyjrzawszy się dzieciom dokładniej, Jones spostrzegł, że Alexis ma twarz bez wyrazu, buzie najmłodszych są bledziutkie i znużone, a Edwina bardzo zmizerniała. O tym, że znacznie schudła w ciągu dwóch tygodni po katastrofie "Titanica", wiedziała tylko ona i rodzeństwo.
– Mama nie żyje-oznajmiła Fannie, gdy stali w słońcu czekając na bagaże. Na Edwinę słowa te spadły niczym kamienna lawina.
– Wiem – rzekł cicho Ben. W napięciu wszyscy czekali na następne słowa dziewczynki. Jones zerknął na Edwinę i dojrzał pod woalką jej bladość. Wystarczył mu jeden rzut oka, by stwierdzić, że dzieci Winfieldów są strasznie wyczerpane. Przeżyły piekło i koszmar ten wycisnął piętno na ich obliczach. Benowi serce pękało na widok udręczonych twarzy dzieci przyjaciela. – Cieszę się, że tobie nic się nie stało, Fannie. Bardzośmy się o ciebie martwili.
Zadowolona z jego słów dziewczynka skinęła głową i zaczęła opowiadać o swoich okropnych przejściach.
– Pan mróz ukąsił moje paluszki – pokazała mu dwa palce, których o mało nie straciła, a Ben ze smutkiem pokiwał głową. Dziękował Bogu, że dzieci się uratowały. – A Teddy bardzo kaszlał, ale już jest zdrowy – dodała.
Edwina uśmiechnęła się słysząc to sprawozdanie.
Z redakcji przysłano po nich samochód, ten sam, którym dawniej wyprawiali się na wycieczki. Przyjechał nim Ben, by zawieźć do domu dzieci i ich bagaż. Nie było go wiele, ale i tak więcej, niż się spodziewał.
– Miło, że po nas wyszedłeś – powiedziała Edwina, gdy jechali w stronę domu.
Wiedział aż za dobrze, jak bolesny będzie dla nich powrót. Sam stracił żonę i syna w trzęsieniu ziemi w 1906 roku. Ciężko przeżył ich śmierć i nie ożenił się ponownie. Jego syn byłby teraz w wieku George'a, dlatego właśnie George zajmował w jego sercu szczególne miejsce.
W drodze do domu we dwóch próbowali podtrzymywać rozmowę, lecz na próżno – reszta rodzeństwa pogrążyła się w melancholijnym milczeniu. Ich myśli krążyły wokół jednego: jak pusty będzie dom bez rodziców.
A było jeszcze gorzej, niż spodziewała się Edwina. Kwiaty, które matka zasadziła przed wyjazdem, akurat pięknie kwitły. Ich cudowne kolory tylko dodawały powitaniu goryczy.
– No, chodźcie – łagodnie nalegała Edwina, gdy dzieci zatrzymały się w ogrodzie, jakby ociągały się z wejściem do środka.
Chociaż Ben usiłował bawić ich rozmową, aby rozładować atmosferę, nikt nie kwapił się do wymiany słów. Weszli do domu i stanęli rozglądając się dokoła, jak gdyby się znaleźli w całkiem obcym miejscu. Edwina zdała sobie sprawę, że nasłuchuje dźwięków, które już nigdy tu nie zabrzmią: szelestu matczynej spódnicy, brzęku jej bransoletek, głosu ojca, skrzypienia schodów gdy wchodził na górę… Wokół panowała jednak przejmująca cisza. Alexis także zdawała się nastawiać ucha. Chciała usłyszeć chociaż szmer, lecz żaden dźwięk nie rozproszył ciszy.
Narastające napięcie stawało się nie do zniesienia. Edwina pomyślała, że dzieci zachowują się, jakby na coś czekały. Niespodzianie Teddy pociągnął ją za rękaw.
– Mama? – zapytał, jakby był pewien, że musi istnieć jakieś szczęśliwe zakończenie pasma udręk. Choć widział matkę po raz ostatni na statku, w swojej dwuletniej główce uznał, że jej osoba jest nierozerwalnie związana z tym miejscem.
– Nie ma jej tu, Teddy. – Edwina uklękła obok niego, aby mu to wytłumaczyć.
– Pa, pa? – pomachał rączką.
– Tak, właśnie tak – przytaknęła i zdjęła kapelusz, odkładając go na stojący w holu stół. Z odkrytą głową znów wyglądała młodo. Po chwili wstała, nie potrafiąc wyjaśnić dziecku nic więcej. Trzymała go za rączkę i bezradnie patrzyła na pozostałych.
– Niełatwo nam będzie, prawda? – głos jej się załamał.
Starsi chłopcy skinęli potakująco głowami, Alexis zaś powoli ruszyła w górę schodów. Edwina wiedziała, dokąd mała idzie, i nie podobało jej się to. Choć może to i dobrze, że idzie do pokoju matki, pomyślała. Może nadeszła już chwila, by zrozumiała nieodwracalność rozstrzygnięć losu?
Filip popatrzył pytająco na Edwinę, która potrząsnęła głową.
– Niech idzie… Nic jej nie będzie…
Pomimo przygnębienia dzieci czuły się w domu bezpieczne. Ben wniósł ich nieliczne bagaże, zjawiła się pani Parnes, długoletnia gospodyni Winfieldów. Spoglądając na dzieci ze smutkiem, nerwowo wycierała ręce w wykrochmalony fartuch, wreszcie wybuchnęła płaczem i przytuliła sieroty. Ta miła kobieta bardzo lubiła Kate. Wtedy dopiero Edwina w pełni pojęła, że nie będzie jej łatwo przeżyć najbliższe dni. Mnóstwo ludzi przyjdzie złożyć jej wyrazy współczucia, będą zadawać bolesne pytania, prosić, by opowiadała o strasznych chwilach, o których chciałaby zapomnieć. Sama myśl o tym była wyczerpująca.
Po półgodzinie Ben się pożegnał. Kiedy odprowadzała go do drzwi, poprosił, by dała mu znać, jak będzie gotowa do rozmowy o interesach.
– Jak prędko trzeba będzie się wszystkim zająć? – spytała zaniepokojona.
– Jak tylko będziesz gotowa.
Mówił cicho, by nie wystraszyć dzieci, ale rozeszły się już po domu. George porządkował swój pokój na górze, Filip przeglądał książki i korespondencję, Fannie poszła z panią Barnes do kuchni po ciasteczka, za nimi pobiegł Teddy na swoich tłustych nóżkach. Mały co rusz oglądał się za siebie, jakby się spodziewał, że lada chwila zjawią się mama i tata.
– Musisz podjąć wiele decyzji – kontynuował Ben.
– Co do czego? – drążyła, ponieważ wolałaby od razu wyjaśnić wszystkie sprawy. Rozmyślania o przyszłości dręczyły ją od tygodnia. Co będzie, jeżeli nie mają dość pieniędzy na utrzymanie? Zawsze jej się wydawało, że są bogaci, ale jeżeli tak nie jest?
– Trzeba postanowić, co będzie z gazetą, z domem, z różnymi inwestycjami waszego ojca… Musisz wiedzieć, że zdaniem twojego wuja powinnaś sprzedać wszystko i przenieść się do Anglii, ale o tym możemy porozmawiać innym razem.
Nie chciał Edwiny zdenerwować, lecz gdy słuchała jego słów, twarz jej poczerwieniała, a oczy rozbłysły gniewem.
– A co wuj ma do tego? Czy jest moim opiekunem? – Wyglądała na przerażoną, bo dotąd nie brała pod uwagę takiej możliwości.
– Zgodnie z wolą twojej matki jesteś pod opieką ciotki, ale tylko dopóki nie skończysz dwudziestu jeden lat – uspokoił ją Ben.
– Dzięki Bogu – odetchnęła z ulgą – to już za trzy tygodnie. Tyle mogę poczekać.
Ben uśmiechnął się. Uważał, że jest mądrą dziewczyną i poradzi sobie, żałował tylko, że musi brać na siebie obowiązki nad siły.
– Czy będę musiała sprzedać gazetę? – zaniepokoiła się, Ben jednak potrząsnął głową.
– Jeśli zechcesz, ale nie ma gwałtu, bo jest w rękach doświadczonych pracowników i będzie przynosić dochód. Jeżeli jednak Filip nie zainteresuje się gazetą w ciągu najbliższych kilku lat, będziesz musiała ją sprzedać. Chyba że sama chcesz spróbować…