Obydwoje roześmiali się z niedorzecznego pomysłu. Redagowanie gazety było ostatnią rzeczą, którą Edwina chciałaby robić.
– Porozmawiamy o tym w przyszłym tygodniu, Ben, ale mogę ci od razu powiedzieć, że nigdzie nie pojadę i niczego nie sprzedam. Chcę utrzymać majątek w tym stanie, w jakim jest… Dla dzieci.
– To wielka odpowiedzialność.
– Możliwe, ale nie zamierzam niczego zmieniać. Będzie tak, jak za życia rodziców.
Na twarzy miała powagę, gdy odprowadzała go do drzwi, a Ben wiedział, że Edwina nie rzuca słów na wiatr. Podziwem napawało go, że chce sama podołać tylu obowiązkom, zastanawiał się jednak, czy jej się to uda. Wychowanie pięciorga dzieci było niemałym zadaniem dla dwudziestoletniej panny, tyle że Edwina odziedziczyła umysł ojca i gorące serce matki, posiadała dość woli i odwagi, by stawić czoło wszelkim przeciwnościom, choćby wymagało to ogromnego wysiłku. Może miała więc rację? Może jej się uda?
Kiedy Ben wyszedł, Edwina zamknęła za nim drzwi i rozejrzała się wokół. Dom wyglądał, jakby od dawna był opuszczony. W wazonach zabrakło kwiatów rozsiewających miłe wonie, gwar szczęśliwych głosów nie rozbrzmiewał po całym mieszkaniu, a kurz pokrywający sprzęty najdobitniej dowodził braku pani domu. Edwina pojęła, jak wiele ma do zrobienia. Przedtem jednak musiała sprawdzić, co porabiają dzieci. Dochodziły do niej głosy dwójki najmłodszych, które bawiły się w kuchni z panią Barnes, a dobiegające z piętra dźwięki kłótni Filipa z George'em o rakietę tenisową, którą ten drugi najwyraźniej złamał, pozwoliły jej ustalić, gdzie są bracia. Natomiast w pokoju Alexis nie zastała nikogo i łatwo było odgadnąć dlaczego. Edwina przeszła przez własny pokój i powoli wspięła się po schodach na piętro, do słonecznych apartamentów rodziców.
Jakże bolesna była to droga! Z każdym pokonywanym stopniem bardziej dojmująca stawała się myśl, że ich tam nie zastanie. Na piętrze było gorąco i duszno, jakby od miesięcy nikt tu nie wietrzył, lecz pokoje zalewały promienie słońca, a za oknem roztaczał się piękny widok na East Bay.
– Alexis? – zawołała cicho. Wiedziała, że mała tu jest, czuła jej obecność. – Kochanie, gdzie jesteś?… Zejdź na dół… Brakuje nam ciebie.
Dziewczynka najdotkliwiej z całego rodzeństwa przeżywała śmierć matki i Edwina była pewna, że ją tu znajdzie. Z ciężkim sercem weszła do garderoby Kate. Jej ściany były pokryte piękną tapetą z różowej satyny, na półkach stały flakoniki perfum, leżały kapelusze, a w szafach znajdowały się ustawione w największym porządku buty… Buty, których już nikt nigdy nie włoży. Edwina starała się nie patrzeć na nie; do oczu napłynęły jej łzy. Nie chciała tu przychodzić, ale przecież musiała, choćby po to, by odnaleźć Alexis.
– Lexie?… Chodź, kochanie… wróć ze mną na dół… – Dokoła panowała cisza i tylko radosne promienie słońca tańczyły po ścianach, a powietrze przepojone było zapachem perfum matki. – Alexis… – słowa zamarły jej na ustach, gdy zobaczyła dziewczynkę schowaną w szafie, trzymającą w objęciach ukochaną lalkę. Mała płakała cicho i wtulona w matczyne spódnice, wdychała woń jej perfum. Wyglądała jak opuszczona przez wszystkich sierotka.
Edwina podeszła do niej powoli, uklękła i ujęła w dłonie buzię siostrzyczki. Gdy całowała jej policzki, ich łzy płynęły jednym strumieniem.
– Kocham cię, malutka… tak bardzo cię kocham… Może inaczej niż ona, ale jestem tu dla ciebie, Alexis… uwierz mi.
Trudno jej było mówić tutaj, pośród zapachu ubrań matki, gdzie każde wspomnienie raniło serce. Przebywanie tu przerastało siły Edwiny. Po drugiej stronie przedpokoju dostrzegła ubrania ojca wiszące w jego garderobie. Zrozumiała, że obydwie są tu intruzami, że pomieszczenia te nadal należą do rodziców.
– Chcę do mamy – płakała Alexis, tuląc się do Edwiny.
– Ja też – zawtórowała jej szlochem Edwina. Uklękła obok siostry i pocałowała ją. – Ona odeszła, kochanie… odeszła… a ja jestem tutaj… i przyrzekam, że nigdy cię nie zostawię…
– Ona mnie zostawiła… odeszła…
– Nie chciała tego… musiała… – pocieszała ją Edwina, choć w to akurat nie mogła uwierzyć. Od wielu dni, odkąd opuścili pokład "Titanica" bez Kate, walczyła z tą myślą. Dlaczego matka nie wsiadła do łodzi ratunkowej razem z Edwiną i dziećmi? Albo później, gdy sądziła, że Alexis jest bezpieczna z rodzeństwem w szalupie? Były przecież i inne łodzie, opuszczone na wodę później. Mogła się była uratować w którejś z nich. Nie uczyniła tego, pozostała na pokładzie z mężem. Jak mogła im to zrobić?… Jak mogła to zrobić Alexis, Teddy'emu, Fannie, chłopcom… I gdzieś w głębi duszy Edwina miała o to żal do matki, choć nie mogła powiedzieć tego Alexis. – Nie wiem, Lexie, dlaczego tak się stało, ale mama nie wróci i teraz musimy zaopiekować się sobą nawzajem. Wszyscy za nią tęsknimy, trzeba jednak żyć dalej… Tego by sobie życzyła.
Alexis wahała się przez dłuższą chwilę, w końcu pozwoliła, by siostra pomogła jej wstać i wyjść z matczynej szafy, choć wciąż jeszcze nie wyglądała na zupełnie przekonaną.
– Nie chcę iść na dół… – Alexis uchyliła się przed ręką Edwiny, gdy ta chciała wyprowadzić ją z pokoju. Rozejrzała się jakby w obawie, że nigdy więcej nie zobaczy tego pomieszczenia, nie dotknie matczynych sukien, nie poczuje delikatnego zapachu jej perfum.
– Nie możemy tu dłużej zostać, Lexie… To tylko nas zasmuca. Tak samo jak ty wiem, że ona tu jest, ale jest też w naszych sercach. Zawsze noszę ją w sercu i ty także zawsze ją będziesz pamiętać.
Edwina jednak delikatnie wzięła ją na ręce i zaniosła do swojego pokoju, gdzie dziecko trochę się uspokoiło.
Nareszcie poczuli, że są w domu. Za sobą mieli chwilę, której obawiali się najbardziej -ostatecznego pogodzenia się z tym, że matka i ojciec odeszli na zawsze. Wspomnienia wszakże wciąż żyły, jak kwiaty w ogrodzie Kate. Tej nocy, nic nikomu nie mówiąc, Edwina postawiła flakonik perfum matki na nocnym stoliku Alexis. I odtąd stroje Pani Thomas, lalki Alexis, były zawsze przesiąknięte tym delikatnym tchnieniem matki, zamglonym wspomnieniem kobiety, którą kochali i która wybrała śmierć u boku męża.
Rozdział dziesiąty
– Nie interesuje mnie to, nie sprzedam gazety – powiedziała stanowczo Edwina i z irytacją spojrzała na Bena.
– Twój wuj jest zdania, że powinnaś. Wczoraj dostałem od niego długi list. Lord Hickham uważa, że jeżeli nikt z rodziny nie poprowadzi wydawnictwa, to nieuchronnie dojdzie do bankructwa, i że miejsce twoje i reszty dzieci jest w Anglii. Przemyśl chociaż tę propozycję – rzekł Ben. Wprawdzie zrobił przepraszającą minę, lecz najwyraźniej wyglądał na przekonanego listem wuja Ruperta.
– Bzdura. Z czasem znajdzie się ktoś do prowadzenia gazety. Choćby Filip za pięć lat.
Ben westchnął. Wiedział, czego chce Edwina, i rozumiał ją, obawiał się jednak, że wuj ma raczej słuszność. Przecież dwudziestojednoletni chłopiec nie da sobie rady z kierowaniem gazetą, pomyślał. A w tym właśnie wieku będzie Filip za pięć lat. Ben nie był nawet pewien, czy dwudziestojednoletnia dziewczyna powinna brać na swoje barki odpowiedzialność za pięcioro dzieci. Ten ciężar mógł się okazać za duży dla niedoświadczonej panny i może istotnie lępiej by było, gdyby szóstka Winfieldów przeniosła się za ocean.
– Przecież teraz wydawnictwo prowadzą ludzie, którzy się na tym świetnie znają. Sam to powiedziałeś – upierała się Edwina. – A pewnego dnia Filip pokieruje gazetą.