Выбрать главу

Ben objął Edwinę. Bardzo by chciał odpowiedzieć na jej pytania, niestety, było to niemożliwe.

Po chwili Edwina odsunęła się od niego i wytarła nos w chusteczkę, która należała kiedyś do jej matki.

– Musi upłynąć trochę czasu, Edwino. Nie minęły przecież nawet dwa miesiące.

Westchnęła i skinęła głową.

– Wybacz, że tak się rozkleiłam.

Uśmiechnęła się smutno, wstała, pocałowała go w policzek i z roztargnieniem poprawiła kapelusz. Było to szykowne nakrycie głowy, które matka kupiła sobie podczas pobytu w Paryżu. Ben odprowadził Edwinę do powozu, a gdy odwróciła się, by mu pomachać ręką na pożegnanie, uświadomił sobie, jaką wspaniałą stała się dziewczyną. Nie dziewczyną, poprawił się zaraz w duchu, lecz kobietą, bardzo interesującą młodą kobietą.

Rozdział jedenasty

Letnie dni upływały im leniwie na codziennych zajęciach i przyjemnościach. W lipcu, jak co roku za życia rodziców, Edwina pojechała z rodzeństwem nad jezioro Tahoe do obozowiska, które wynajmowali od przyjaciół ojca. Tam zawsze spędzali część lata, a Edwina starała się, by w miarę możliwości nic w ich życiu nie uległo zmianie. Mieszkali w kilku pozbawionych komfortu, lecz uroczych chatkach. Chłopcy łowili ryby i jeździli na rowerach, Edwina chlapała się w jeziorze z Teddym i dziewczynkami. Zaznawali tam prawdziwego wytchnienia i widać było wyraźnie, że dzieci zaczynają nareszcie dochodzić do siebie. Wypoczynek był im wszystkim bardzo potrzebny. Edwinę również przestały w końcu nękać sny o owej strasznej kwietniowej nocy. Gdy leżała w łóżku myśląc o tym, co robili przez cały dzień, od czasu do czasu pozwalała sobie powspominać poprzednie wakacje, które spędziła tu z Charlesem. Wtedy myśli jej wracały do niego, a wspomnienia były słodkie i bolesne.

Poprzedni pobyt nad jeziorem wyglądał inaczej. Ojciec zabierał chłopców na wycieczki, a ona z matką odbywały długie spacery brzegiem jeziora, zbierając po drodze bukiety polnych kwiatów. Rozmawiały o życiu, mężczyznach, zakładaniu rodziny i wychowywaniu dzieci i wtedy po raz pierwszy opowiedziała matce o swej wielkiej miłości do Charlesa. Nie było to wprawdzie dla nikogo tajemnicą i George kpił z niej bezlitośnie, lecz Edwina nie dbała o to. Chciała, by o jej uczuciu wiedział cały świat. Jakże była zachwycona, gdy Charles przyjechał do nich z San Francisco! Przywiózł słodycze dla dziewczynek, nową hulajnogę dla George'a i stos pięknie oprawionych książek dla Filipa. Dzieci bardzo ucieszyły się z prezentów. Później Edwina poszła z Charlesem na długi spacer po lesie.

Czasami, gdy wspominała te chwile, trudno jej było powstrzymać łzy; zmuszała się więc, by myśleć o teraźniejszości. Dla niej letni wyjazd z rodzeństwem był przede wszystkim wyzwaniem. Starała się zastępować im matkę, a jakże mała czuła się w jej cieniu! Uczyła Alexis pływać, czuwała nad Fannie, która bawiła się lalkami na brzegu jeziora, strzegła Teddy'ego nie odstępującego jej ani na krok, z Filipem godzinami rozmawiała o Harvardzie. Musiała być teraz dla dzieci matką, ojcem, przyjacielem, autorytetem, nauczycielem i doradcą.

Po tygodniu niespodziewanie odwiedził ich Ben, jak dawniej przywożąc wszystkim prezenty – dla Edwiny kilka nowych książek. Wniósł atmosferę radości i ożywienia. Młodsze dzieci traktowały go jak ulubionego wuja, ucieszyły się zatem z jego wizyty. Alexis roześmiała się radośnie biegnąc go powitać. Jej jasne loki rozwiewały się na wietrze. Była boso, bo właśnie razem z Edwiną wyszły z wody. Wyglądała jak rozbawiony źrebaczek, podczas gdy Teddy w ramionach starszej siostry przypominał niezgrabnego misia. Na ten widok Ben nieomal rozpłakał się ze wzruszenia. Uzmysłowił sobie, jak bardzo jego przyjaciel musiał kochać swoją czeredkę, i zrozumiał, jak wiele znaczy dlań rodzina Berta. Na chwilę owładnęła nim gorycz po stracie przyjaciela, szybko się jednak rozchmurzył.

– Świetnie wyglądacie – powiedział. Uśmiechnął się, gdy Edwina postawiła na ziemi Teddy'ego, który pobiegł radośnie za Alexis.

Edwina odsunęła z czoła lok ciemnych błyszczących włosów i z pogodnym wyrazem twarzy powiedziała wesoło:

– Dzieci świetnie się tu bawią.

– Na ciebie Tahoe też dobrze działa. – Ben z zadowoleniem patrzył na jej beztroską, ożywioną twarz, ale zanim zdążył powiedzieć coś więcej, dzieci opadły go jak osy.

Bawił się z nimi przez całe popołudnie, a wieczorem zamyślony siedział z Edwiną na werandzie w blasku zachodzącego słońca.

– Cudownie jest być tu znowu – pierwsza przerwała milczenie Edwina. Nie powiedziała, że to miejsce przypomina jej rodziców, lecz obydwoje o tym pomyśleli.

Edwina wiedziała, że z Benem może rozmawiać o tym, z czego nie zwierzyłaby się nikomu innemu. Był przecież najbliższym przyjacielem jej rodziców. Dziwnie się czuła odwiedzając miejsca, gdzie zawsze jeździła z nimi. Jakby się spodziewała, że ich tu spotka. Wrażenie to zniknęło, gdy z rodzeństwem spenetrowali ulubione zakątki rodziców i po raz kolejny musieli się pogodzić z okrutną prawdą, że matka i ojciec odeszli od nich bezpowrotnie. Odszedł też Charles. Jakże ciężko jej było uwierzyć, że już nigdy nie przyjedzie do niej z Anglii!

Cóż, i ona, i dzieci musieli żyć dalej, na okrasę mając tylko wspomnienia. Edwina zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od katastrofy potrafili bawić się i odpoczywać. I gdy tak siedziała u podnóża gór w zapadającym zmierzchu, niespodziewanie dla siebie samej zaczęła rozmawiać z Benem o rodzicach. Wybuchnęła śmiechem, a Ben jej zawtórował, gdy wspominali dawne przygody, na przykład tę, gdy Bert wystraszył Kate i Edwinę, zakradłszy się do chatki odziany w wielką niedźwiedzią skórę.

Wspominali wyprawy na ryby nad ukryty pośród gór strumień i dni spędzone na jeziorze w wypożyczonej łódce. Wspominali przeróżne psoty i razem spędzone chwile. I po raz pierwszy od wielu tygodni wspomnienia te nie były dla Edwiny bolesne, lecz przynosiły ulgę. Razem z Benem potrafiła się śmiać, kiedy rozmawiali o przeszłości, a późną nocą, gdy wciąż chichotali nie mogąc się rozstać, zrozumiała, jak potrzebna jej była taka pogawędka. Postanowiła, że koniecznie musi tak czasami gwarzyć z dziećmi. Dzięki tym wspomnieniom rodzice schodzili z piedestału, na który wyniosła ich tragiczna śmierć, stawali się na powrót bliskimi ludźmi.

– Świetnie sobie radzisz – pochwalił ją Ben.

Ucieszyły ją jego słowa, bo nie zawsze miała co do tego pewność.

– Staram się, jak mogę – westchnęła. Dzieci nie całkiem się otrząsnęły z przeżyć: Alexis nadal była wystraszona, a George przygaszony. Dwójka najmłodszych ciągle miewała koszmary. – To nie zawsze jest łatwe – dorzuciła.

– Wychowywanie dzieci nigdy nie jest łatwe – pocieszył ją Ben, po czym dodał to, co od dawna chciał jej powiedzieć: – Powinnaś więcej się obracać między ludźmi. Twoi rodzice byli bardzo towarzyscy. Zajmowali się nie tylko wychowywaniem was. Podróżowali, odwiedzali przyjaciół, twoja matka interesowała się mnóstwem spraw, ojciec wiele czasu poświęcał wydawnictwu.

– Uważasz, że powinnam podjąć jakąś pracę? – droczyła się Edwina.

Patrząc na nią uważnie, Ben przecząco pokręcił głową.