– A ty, niedźwiadku, bądź dobrym chłopcem i nie jedz za dużo czekoladek – przestrzegł Filip najmłodszego brata. Przed tygodniem Teddy zjadł całą bombonierkę i okropnie go potem bolał brzuszek. Teraz uśmiechał się z poczuciem winy, gdy Filip delikatnie zdejmował go z ramion. – Wysiadaj, paskudniku – powiedział, robiąc minę do George'a.
Konduktor po raz ostatni zawołał: "Proszę wsiadać!" i gestem nakazał odprowadzającym, by odsunęli się od pociągu. Edwina ledwo zdążyła przytulić Filipa i po raz ostatni na niego popatrzeć.
– Kocham cię, braciszku. Wracaj szybko… i dobrze się baw. My tu zawsze będziemy na ciebie czekali, ale wykorzystaj swoją szansę.
– Dzięki, Weenie… Dziękuję, że pozwoliłaś mi wyjechać… Gdybyś mnie potrzebowała, daj znać, to zaraz przyjadę – powiedział.
W jej oczach pojawiły się łzy. Skinęła głową, nie mogąc ze wzruszenia wykrztusić słowa.
– Wiem… – przylgnęła do niego. Przypomniała sobie o bolesnych rozstaniach, pożegnaniach, na które nie mieli czasu na pokładzie "Titanica". – Kocham cię… – płakała żałośnie.
Ben pomógł jej wysiąść i potem, gdy pociąg odjechał, objął ją ramieniem, aby dodać jej otuchy. Długo jeszcze widzieli powiewającą z okna chusteczkę Filipa. Fannie i Alexis płakały przez całą drogę do domu. Żadne z dzieci nie potrafiło się pogodzić z wyjazdem Filipa, pokonać żalu i bólu spowodowanego rozstaniem.
Ben pożegnał się przy bramie wjazdowej. Pogrążeni w smutku młodzi Winfieldowie weszli do domu, który bez Filipa przypominał grobowiec. Żadne nie potrafiło sobie wyobrazić, jak będą żyli bez najstarszego brata.
Tego wieczoru Fannie pomagała nakryć do stołu, Alexis jednak siedziała milcząca i co chwila wyglądała przez okno, wstrząśnięta, że opuściła ją następna osoba spośród tych, które najbardziej kochała. George zabrał Teddy'ego do ogrodu i bawili się tam, dopóki Edwina nie zawołała ich na kolację. Gdy postawiła na stole ich ulubione danie, pieczonego kurczaka, nie rozległy się jak zazwyczaj radosne okrzyki. Cała gromadka siedziała milcząca i zamyślona. Po półtora roku opieki nad rodzeństwem Edwina miała wrażenie, że tak było zawsze, że zawsze miała dwadzieścia dwa lata i piątkę dzieci wokół siebie. I nagle, niespodziewanie dla siebie samej, pomyślała, że przestaje spełniać rolę matki, zrozumiała, że Filip rozpoczyna samodzielne życie i nie będzie już potrzebował ani jej rad, ani troskliwej opieki. Ból spowodowany wyjazdem brata sprawił, że wrócił tamten ból, który przycichł, lecz nigdy całkiem nie wygasł w jej sercu. Wśród panującej przy stole ciszy zmówiła modlitwę dziękczynną, po czym poprosiła George'a, by podzielił kurczaka.
– Teraz ty jesteś panem domu – rzekła z nadzieją, że chłopiec poczuje się dorosły, ale kiedy najpierw na pół rozkrajał kurczaka nożem niby sztyletem, potem zaś jednym szybkim ruchem odciął skrzydełko, pojęła, że nie może liczyć na jego poważne zachowanie. Widać było, że pomimo trzynastu lat ani nie zdążył dorosnąć, ani nie utracił zacięcia do psot i figli. – Dziękuję, George. Jeżeli w ten sposób masz zamiar podzielić kurczaka, sama sobie poradzę.
– No co ty, Edwino… – rzekł z wyrzutem.
Odciął drugie skrzydełko i obydwie nóżki niczym korsarz dzielący łupy, aż sos kurczaka rozprysnął się wokoło, a dzieci wybuchnęły śmiechem. I wtedy Edwina mimo woli także się roześmiała, oczy jej zwilgotniały i łzy pociekły po policzkach. Bezskutecznie próbowała zachować powagę.
– George, przestań! – krzyknęła, on tymczasem, trzymając nóż jak pikę, ćwiartował dalej kurczaka. – Przestań!… Jesteś okropny…
George dokończywszy dzieła skłonił się nisko, podał jej półmisek i usiadł z zadowoloną miną na swoim miejscu.
Edwina pomyślała, że teraz, gdy George jako najstarszy ma zastąpić spokojnego i odpowiedzialnego Filipa, życie w domu nie będzie toczyło się tak gładko jak dotąd. Tyle że George to George, ktoś zupełnie inny niż jego starszy brat.
– Może napiszemy po obiedzie do Filipa? – zaproponowała Fannie poważnym tonem.
Teddy z radości aż klasnął w dłonie. Edwina spojrzała na George'a akurat w chwili, gdy bombardował groszkiem Alexis. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, dwa ziarenka trafiły małą w nos i dziewczynka wybuchnęła śmiechem.
– Przestań! – zawołała Edwina, zastanawiając się, dlaczego nagle poczuła się jak dziecko. – Przestań nas rozśmieszać!… Przestań się starać, żebyśmy poczuli się lepiej!… Żebyśmy nie płakali!… – urwała, bez słowa położyła trzy ziarnka groszku na widelcu i rzuciła nimi w George'a, który zachwycony odwzajemnił jej się tym samym, Edwina zaś zręcznie trafiła go kolejnymi ziarnkami. Obserwujące bitwę młodsze dzieci piszczały z podniecenia.
A tymczasem pociąg wiózł Filipa daleko, daleko od domu – do Harvardu.
Rozdział szesnasty
Pierwsze dni po wyjeździe Filipa były beznadziejnie smutne. Dzieci aż za dobrze poznały uczucie utraty kogoś bliskiego. Po tygodniu przygnębiającej atmosfery Edwina zauważyła niepokojące objawy u Alexis. Mała zaczęła się jąkać, co po raz pierwszy wystąpiło u niej zaraz po stracie rodziców. Wtedy przeszło jej dość szybko, ale tym razem dolegliwość trwała znacznie dłużej. Ponadto znowu zaczęły ją dręczyć koszmary, toteż Edwina poważnie się o siostrę zaniepokoiła.
Wspomniała o jej stanie Benowi, gdy spotkali się na posiedzeniu zarządu wydawnictwa. On również się tym zmartwił. Gdy Edwina wróciła do domu, pani Barnes powiedziała jej, że Alexis spędziła całe popołudnie samotnie w ogrodzie: poszła tam po powrocie ze szkoły i od tej pory nie pokazała się w domu. Ponieważ dzień był pogodny i ciepły, Edwina przypuszczała, że Alexis skryła się w niewielkim roślinnym labiryncie, który jej matka nazwała niegdyś swoim "tajemniczym ogrodem". Zostawiła ją w spokoju i dopiero w porze kolacji, gdy dziewczynka nadal nie wracała, wyszła do ogrodu, aby jej poszukać. Zawołała, lecz nie otrzymała odpowiedzi.
– Chodźże, głuptasku, przestań się chować. Wyjdź i powiedz mi, co robiłaś przez cały dzień. Przyszedł list od Filipa – krzyczała Edwina.
Koperta z Harvardu leżała na stoliku w holu wraz z listem od ciotki Liz, która donosiła, że nie czuje się najlepiej, poza tym skręciła nogę w kostce i musiała pojechać do lekarza do Londynu. Ciotka niewątpliwie należała do osób, które prześladuje pech. W dalszej części listu pytała, czy opróżnili wreszcie pokój matki, co rozgniewało Edwinę. Nie zrobiła tego i nie czuła się na siłach, by porządkować sypialnie rodziców, ponadto nie chciała robić przykrości Alexis.
– Chodź, kochanie! Gdzie jesteś? – wołała patrząc w kierunku krzewów różanych w głębi ogrodu, pewna, że jej siostrzyczka właśnie tam się schowała, ale choć zajrzała we wszystkie możliwe zakamarki, nie znalazła jej. – Alexis, jesteś tam?
Szukała niestrudzenie, wspięła się nawet na drzewo do starego "domku" George'a, drąc przy okazji spódnicę, Alexis jednak nigdzie nie było.
Wróciła do domu i zapytała panią Barnes, czy Alexis na pewno bawiła się w ogrodzie. Staruszka zapewniła, że widziała ją tam przez cały dzień, Edwina wiedziała wszakże, iż pani Barnes niezbyt zwraca uwagę na dzieci. Opieka nad nimi należała do Sheili, lecz dziewczyna opuściła ich tuż przed Wielkanocą i teraz Edwina sama zajmowała się rodzeństwem.
– Może jest w domu i poszła na górę? – badała dalej panią Barnes, nie dowierzając jej. W końcu okazało się, że kucharka nie wie dokładnie, bo przez całe popołudnie wekowała pomidory i tak naprawdę nie baczyła na Alexis.