– Nigdzie jej nie ma – powiedział.
Ben zawiózł wobec tego rodzeństwo na stację. George siedział na tylnym siedzeniu, Edwina przy kierowcy. Przez całą drogę nerwowo wyglądała przez okno w nadziei, że gdzieś dojrzy Alexis, niestety, na próżno.
O dziesiątej trzydzieści stacja była prawie pusta. Na torach stały wprawdzie pociągi do San Jose, ale te jechały drogą okrężną. Łatwiej było dostać się tam wsiadając na prom, który płynął do stacji w Oakland.
– To szalony pomysł… – zaczął Ben, George go jednak nie słuchał. Ruszył pędem i biegł aż do końca peronu. Tam dopiero przystanął.
– Lexie! – krzyknął. – Lexie!
Zwinął dłonie w trąbkę i wołał z całych sił, lecz odpowiadała mu cisza. Od czasu do czasu zaturkotały tylko koła, gdy lokomotywa przetaczała wagony, poza tym wszędzie było cicho i pusto.
Edwina, niewiele myśląc, poszła za bratem, jakby zawierzyła jego instynktowi. Pod pewnymi względami George znał Alexis lepiej niż ktokolwiek z nich, lepiej niż ona, a nawet lepiej niż Filip.
– Lexie!… – wołała niestrudzenie, podczas gdy Ben na próżno wzywał ich, by wrócili na peron.
Nagle w oddali rozległ się gwizd pędzącego po szynach pociągu. Był to ostatni towarowy linii Southern Pacific, który przyjeżdżał zawsze tuż przed północą. Z daleka zalśniła długa wiązka światła, a kiedy się przybliżyła, Edwina i Ben, stojący na rampie, dojrzeli w jej blasku nieruchomą białą plamkę. I wtedy George, zanim Edwina zdążyła go powstrzymać, jak strzała pomknął przez tory, ona zaś w ułamku sekundy pojęła, co brat zobaczył: Alexis! Dziewczynka przycupnęła koło wagonu stojącego przy torze, którym pędził pociąg. Przestraszona samotna istotka, ściskająca w ręce lalkę, Panią Thomas, uratowaną z "Titanica".
– O Boże! – krzyknęła Edwina. Chciała przejść pod barierką, lecz Ben odciągnął ją do tyłu.
– Nie, Edwino, nie wolno ci!
Tymczasem George biegł ku Alexis skulonej tuż przy szynach, po których nadjeżdżał pociąg. Wiedział, co się stanie, jeśli dziewczynka sparaliżowana strachem nie odsunie się na czas.
– George, uważaj! – zawołała Edwina, wyrwała się Benowi i pognała przez tory za bratem. Jej dalsze słowa utonęły w huku pędzącego pociągu.
Ben rozglądał się rozpaczliwie wokół, gorączkowo szukając jakiegoś wyłącznika, hamulca, alarmu, który mógłby zatrzymać rozpędzone żelastwo, lecz nic w tej sytuacji nie mógł zrobić. Wymachiwał więc tylko rękami do maszynisty, ten go jednak nie widział.
George tymczasem mknął ku Alexis jak niesiona wiatrem strzała. Edwina, która biegła za nim podkasawszy spódnicę, co chwila się potykała i przewracała na tory. Nagle obok niej z ogromną prędkością przetoczył się pociąg. Wydawało jej się, że całe wieki minęły, zanim przejechał ostatni wagon i zapłakana, roztrzęsiona Edwina mogła poszukać rodzeństwa, przekonana, że znajdzie ich zwłoki. Ujrzawszy oboje, odetchnęła z niewysłowioną ulgą – żyli! Alexis, cała pokryta kurzem, z włosami posklejanymi błotem, leżała pod wagonem stojącym na sąsiednim torze, George otaczał ją ramionami. Dobiegł do siostry w ostatniej chwili, pchnął ją i całym ciężarem ciała przygniótł do ziemi, dzięki czemu pociąg przejechał nad nimi.
Zapanowała cisza przerywana tylko płaczem Alexis i coraz odleglejszym turkotem niknącego w ciemności pociągu. Edwina osunęła się na kolana przy rodzeństwie. Nadbiegł Ben. Łzy spływały mu po policzkach, nie potrafił wykrztusić słowa. Po chwili pomógł Edwinie wstać, George podniósł się i wyciągnął Alexis spod wagonu. Ben wziął małą na ręce i zaniósł do samochodu. George troskliwie otoczył ramieniem Edwinę, która zatrzymała się, nim doszli do auta, i spojrzała na brata. W wieku trzynastu lat zachował się jak mężczyzna, jak ich ojciec. Nie jak chłopiec czy błazen, lecz naprawdę po męsku. Rozpłakała się i przytuliła go mocno.
– George, kochany… O Boże!… Tak się bałam… Myślałam… – szloch nie pozwolił jej dokończyć.
W drodze do domu Alexis przyznała się do tego, czego George się domyślił – chciała odnaleźć Filipa.
– Żebyś nigdy więcej tego nie robiła! – napominała ją Edwina surowo. Po powrocie do domu wykąpała siostrę i ułożyła w czystej pościeli w swoim łóżku. – Ale to nigdy! – powtarzała. – Przecież mogło ci się coś stać!
Najpierw na "Titanicu" i teraz znowu mała omal nie przypłaciła życiem swojej ucieczki. Następnym razem może nie mieć tyle szczęścia. Edwina wolała nie myśleć, co by było, gdyby George nie przewrócił jej na ziemię. Alexis musiała przyrzec uroczyście, że więcej nie będzie uciekać z domu. Tłumaczyła, że bardzo tęskni za Filipem i chciała go odwiedzić.
– On niedługo przyjedzie – obiecała jej Edwina poważnym tonem. W duchu musiała przyznać, że ona też ogromnie za nim tęskni, ale skoro raz przyznała mu prawo wyboru swojej przyszłości, należało pogodzić się z jego nieobecnością.
– Mama i tatuś nie przyjechali – poskarżyła się cicho Alexis.
– To co innego. Filip przyjedzie na wiosnę. A teraz spać.
Edwina zgasiła światło i zeszła na dół do Bena. Teraz dopiero przyjrzała się sobie. Była pokryta pyłem z torów kolejowych, spódnicę miała porozrywaną, bluzkę mocno ubrudzoną, a na fryzurę wolała nie patrzeć.
– Jak ona się czuje? – zapytał Ben.
– Dobrze – odparła i pomyślała, że Alexis do końca życia już nikomu nie zaufa, nigdy nie uwierzy, że ktoś, kto odchodzi, wróci. Ocean zabierając małej matkę, pozbawił ją zarazem ufności.
– Wiesz, o czym myślę, prawda? – Ben miał smutną minę. Po wydarzeniach tego wieczora pytanie, które widniało w oczach George'a w drodze powrotnej ze stacji, powodowało, że był nieszczęśliwy, a nawet zagniewany. Kiedy Edwina układała Alexis do snu, zawiadomił policję, że dziewczynka się odnalazła. – Myślę, że sprawy zaszły za daleko, Edwino – wybuchnął. – Moim zdaniem sama nie dasz sobie rady z dziećmi. To za wiele dla jednej osoby. Dla każdego byłoby za wiele. Rodziców mieliście przecież dwoje.
– Poradzimy sobie – powiedziała cicho. Wrogość George'a wobec Bena również nie uszła jej uwagi.
– Chcesz powiedzieć, że nadal zamierzasz sama się borykać z kłopotami? – Zdenerwowanie ostatnich godzin musiało znaleźć ujście, Ben wyładowywał je więc na Edwinie, która jednak była zanadto wyczerpana, aby się z nim spierać.
– No to co mi radzisz? – zapytała sucho. – Mam ją oddać na wychowanie?
– Możesz wyjść za mąż – oświadczył.
Tego wieczoru Edwina wezwała Bena na pomoc, to prawda, ale oczekiwała wsparcia przyjaciela, nic ponadto. On jednak miał oczy pełne nadziei.
– To nie jest powód do zamążpójścia – odparła. – Nie chcę wychodzić za mąż tylko dlatego, że mam problemy z dziećmi. Zresztą zazwyczaj radzę sobie z nimi sama. A jeżeli opieka nad dziećmi przerośnie moje siły, to wynajmę kogoś do pomocy. Ale za mąż chciałabym wyjść z miłości i kochać mojego męża. Tak jak kochałam Charlesa. Na mniej nigdy nie przystanę. Nie wyjdę za mąż tylko dlatego, że jest mi ciężko. – Pomyślała o życiu, jakie wiedli jej rodzice, i o swoim uczuciu do Charlesa. Nie kochała Bena i wiedziała, że nigdy go nie pokocha. Choćby się złościł, choćby jego przyjaźń stała się dla niej niezbędna. – Poza tym nie sądzę, żeby dzieci były przygotowane na moje zamążpójście – dodała.
Nie zauważyła, że George, który jadł w kuchni spóźnioną kolację, właśnie stanął w drzwiach i przysłuchuje się ich rozmowie. Wszystkich zmęczyły wydarzenia tej nocy, toteż i Edwina, i Ben mówili coraz bardziej podniesionym głosem.
– Jeżeli oczekujesz ich akceptacji, to popełniasz wielki błąd, Edwino. Oni nigdy do tego nie dorosną. Chcą cię mieć wyłącznie dla siebie. Jak wszystkie dzieci są egoistami i myślą tylko o sobie… Filip, George, Alexis, dwoje najmłodszych… Nie chcą, żebyś miała własne życie, masz być w każdej chwili na ich zawołanie. Ale jak dorosną i już nie będą cię potrzebować, zostaniesz sama, a ja będę za stary, żeby ci pomóc… – Ruszył w stronę drzwi, a gdy nie odpowiedziała mu ani słowem, zatrzymał się jeszcze: – Oddajesz im całe swoje życie Edwino, chyba wiesz o tym?