Jakąś godzinę później Filip w ogrodzie próbował wytłumaczyć Edwinie tę prawdę, ona jednak udawała, że go nie słucha. Zawzięcie wyrywała chwasty, aż wreszcie, grzbietem dłoni odgarniając z czoła niesforny kosmyk włosów, odwróciła ku niemu zalaną łzami twarz.
– Przestałeś być dzieckiem, więc zachowuj się jak mężczyzna i nie opuszczaj nas. Staram się utrzymać tę przeklętą gazetę dla ciebie, sama borykam się z kłopotami od pięciu lat, a teraz co mam zrobić? Zostawić wszystko? – mówiła wzburzona.
Obydwoje byli świadomi, że jego decyzja w niewielkim stopniu może wpłynąć na losy wydawnictwa, Edwina zaś po prostu chciała, aby Filip zrozumiał, jak bardzo się o niego boi. A bała się tak bardzo, że nie mogła znieść myśli o rozstaniu i użyłaby każdego argumentu, by go powstrzymać od wyjazdu na wojnę.
– Gazeta zaczeka. Nie o nią tu chodzi i dobrze o tym wiesz – powiedział Filip.
– Chodzi o to… – Chciała wyliczyć kierujące nią pobudki, ale zabrakło jej słów, gdy zobaczyła wyraz jego twarzy. Filip był taki silny, młody i taki ufny. Wierzył w słuszność podjętego kroku i chciał przekonać ją do swoich racji, ona jednak nie mogła przyjąć jego argumentów. – Chodzi o to… – wyszeptała i wyciągnęła ku niemu dłoń. – Chodzi o to, że tak bardzo cię kocham! – rozpłakała się. – Proszę, Filipie… nie idź na tę wojnę.
– Edwino, ja muszę.
– Nie wolno ci… – Pomyślała o sobie, Fannie i Teddym, i o Alexis. Był im wszystkim potrzebny. Jeżeli wyjedzie, to zostanie im tylko George. Psotnik George ze swymi nie kończącymi się figlami: a to puszki przywiązane koniom do ogonów, a to korby "pożyczone" z samochodów, a to myszy wpuszczone do klasy… Jego kochana twarz, którą zawsze całowała na dobranoc, ramiona, które tuliły Fannie… Jacy to wspaniali chłopcy! Nie, już mężczyźni!… A jesienią George też ich opuści. Podobnie jak kiedyś, przed laty, życie nabrało gwałtownego przyśpieszenia, tyle że bracia i siostry byli teraz wszystkim, co jej pozostało, i nie chciała ich utracić. – Filipie, proszę…
Jej oczy błagały, by został. Filip był załamany i nieszczęśliwy. Przejechał szmat drogi, by powiedzieć jej o swej decyzji, i spodziewał się podobnej reakcji, ale nie przypuszczał, że rozmowa będzie taka trudna i bolesna.
– Nie wyjadę bez twojego pozwolenia. Nie wiem, jak to odkręcę, ale jeżeli rzeczywiście jestem ci niezbędny i nie dasz sobie beze mnie rady, to będę musiał odwołać swoje zgłoszenie-mówił, patrząc na nią z rozpaczą. Edwina pojęła, że nie ma wyboru: musi pozwolić mu odejść.
– Co będzie, jeśli zrezygnujesz? – zapytała niepewnie.
– Nie wiem… – rozejrzał się ze smutkiem po ogrodzie, gdzie wszystko przypominało mu matkę i ojca. – Chyba do końca życia będę czuł, że zawiodłem rodziców. Nie mam prawa pozwalać na to, żeby kto inny za nas walczył. Edwino, ja chcę walczyć w tej wojnie!
Filip był spokojny i wyglądał na głęboko przekonanego o słuszności swych słów. Na widok jego determinacji Edwinę rozbolało serce. Nie mogła zrozumieć, dlaczego wojna tak pociąga mężczyzn, wiedziała jednak, że nie może brata zatrzymać.
– Dlaczego właśnie ty?
– Bo chociaż dla ciebie jestem wciąż dzieckiem, stałem się mężczyzną, Edwino… I tam jest moje miejsce.
W milczeniu skinęła głową. Wstała otrzepując spódnicę z kurzu i wytarła ręce. Po dłuższej chwili milczenia znów spojrzała na niego.
– No to je masz – rzekła poważnie i chociaż głos jej lekko drżał, czuła ulgę, bo podjęła wreszcie decyzję.
Była rada, że Filip przyjechał do domu, aby z nią porozmawiać. Gdyby tego nie zrobił, nigdy by nie zrozumiała motywów jego postępowania. Wprawdzie nadal nie była całkowicie przekonana o słuszności jego decyzji, ale bratu należał się jej szacunek. I miał rację: przestał być chłopcem, był mężczyzną i miał prawo postępować według własnych zasad i przekonań.
– Co mam? – nie zrozumiał. Kiedy patrzył na nią zdziwiony, wyglądał niesłychanie chłopięco.
– Masz moje pozwolenie, głuptasie. Bardzo bym chciała, żebyś został, ale masz prawo postępować zgodnie z własnymi przekonaniami. – Oczy jej znowu posmutniały. – Tylko wróć na pewno!…
– Przyrzekam, że wrócę – odparł, czule obejmując siostrę ramieniem.
Stali przytuleni przez dłuższą chwilę, a Teddy obserwował ich z okna na piętrze.
Rozdział dwudziesty
Bracia przegadali prawie całą noc. Filip spakował trochę swoich rzeczy i powiedział George'owi, że może zabrać do Harvardu co tylko zechce. Było już dawno po północy, kiedy zeszli do kuchni, by coś przekąsić.
George perorował z ożywieniem, wymachując udkiem kurczęcia. Życzył bratu szczęśliwej drogi, potem droczył się z nim rozważając, ile też pięknych panien pozna we Francji. Ale nie one były teraz Filipowi w głowie. Prosił brata, aby nie sprawiał kłopotu Edwinie, napominał, by w Harvardzie zachowywał się przyzwoicie.
– Daj spokój! – roześmiał się George, nalewając piwa do szklanek.
Bagaże Filipa zostały spakowane, resztę czasu mogli więc spędzić razem, mogli przegadać nawet całą noc. George wiedział, że Edwina nie miałaby im za złe, gdyby w ogóle nie poszli spać, a nawet gdyby się upili. Uważał, że mają do tego prawo.
– O Edwinie mówię poważnie – zaznaczył Filip. – Ciężko jej było przez te lata, ciągle miała nas na głowie. – Właśnie minęło dokładnie pięć lat od śmierci ich rodziców.
– Nie byliśmy aż tacy straszni – zauważył z uśmiechem George. Powoli sączył piwo zastanawiając się, jak jego brat będzie wyglądał w mundurze. Kiedy o tym myślał, ogarniała go zazdrość i żałował, że nie jedzie do Europy razem z nim.
– Gdyby nie my, wyszłaby może za mąż – rzekł Filip w zamyśleniu. – Zresztą nie wiem. Chyba wciąż myśli o Charlesie i kto wie? może nigdy o nim nie zapomni?
– Nie sądzę, żeby tego chciała – powiedział George, a Filip zgodził się z nim.
– Bądź po prostu dla niej dobry. – Odstawiając szklankę popatrzył z czułością na młodszego brata i z uśmiechem przejechał mu ręką po czuprynie. – Będzie mi ciebie brakowało, stary. Baw się dobrze na studiach.
– A ty na wojnie. – George uśmiechnął się na myśl o przygodach, jakie brat będzie przeżywał we Francji. -Może niedługo spotkamy się w Europie.
Filip gniewnie potrząsnął głową.
– Ani się waż! Jesteś tutaj potrzebny! – przykazał, a wyraz jego oczu świadczył, że mówi poważnie. George skinął głową z westchnieniem żalu.
– Masz rację -przyznał, po czym tonem niesłychanie poważnym jak na niego dodał: – Tylko żebyś wrócił!
Te same słowa brzmiące jak zaklęcie wypowiedziała wcześniej Edwina, teraz powtórzył je George. Filip w milczeniu kiwnął głową.
Położyli się spać dopiero przed drugą, toteż następnego ranka, gdy schodzili na śniadanie, wszyscy już na nich czekali. Edwina podniosła głowę i uśmiechnęła się do braci, którzy po długich godzinach nocnych rozmów wyglądali na zmęczonych.
– Spaliście w ogóle? – zapytała ironicznie, nalewając im kawy.
Siedząca naprzeciwko Fannie nie odrywała oczu od Filipa. Nie mogła uwierzyć, że brat znowu wyjeżdża, w dodatku wiedziała, że tym razem jego podróż nie cieszy Edwiny.
Całą rodziną odprowadzali go na stację. W wypełnionym po brzegi packardzie Edwiny panowała atmosfera sztucznej wesołości.