Niedługo przed tym świętem sprzedała wreszcie gazetę spółce z Sacramento. Przeciągającej sprawę Edwinie udało się mimo woli uzyskać wyższą cenę. Kwota okazała się całkiem przyzwoita, choć nie oszałamiająca, i Edwina wiedziała, że odtąd przyjdzie jej bardziej liczyć się z wydatkami. Nie było mowy o nowych strojach, samochodach ani drogich wycieczkach, zresztą za żadną z tych rzeczy nie tęskniła. Chciała mieć tylko dość pieniędzy, aby przyzwoicie wychować i wykształcić rodzeństwo. Nie przypuszczała, że sprzedaż gazety obudzi na nowo falę wspomnień.
Tego dnia udała się do wydawnictwa, by podpisać stosowne dokumenty. Transakcja miała się dokonać w dawnym gabinecie jej ojca, obecnie zajmowanym przez dyrektora zarządu. Dla personelu był to wciąż gabinet Berta Winfielda, na ścianie nadal wisiało zdjęcie Edwiny stojącej obok matki. Zdjęła je i wpatrywała się w nie przez chwilę, po czym dołączyła fotografię do innych rzeczy, które zabierała. Usiadła przy biurku i podpisała ostatnie dokumenty.
– To już chyba wszystko, prawda? – spojrzała pytająco na Bena, który jako jej prawnik miał dopilnować ostatecznego kształtu umowy.
– Przykro mi, Edwino, że sprawy tak się mają – powiedział ze smutnym uśmiechem. Podobnie jak ona wolałby widzieć Filipa na czele gazety, niż oddawać ją w obce ręce. – Co słychać u George'a? – zapytał na odchodnym.
Zanim mu odpowiedziała, roześmiała się, wspomniawszy głupstwa, jakie brat powypisywał w ostatnim liście.
– Chyba nigdy dotąd nie był taki szczęśliwy. To, co opisuje, mnie się wydaje zupełnym wariactwem, ale jemu najwyraźniej odpowiada.
– Cieszę się. Nie nadawał się tutaj – rzekł Ben. Nigdy nie mówił Edwinie, że według niego George w krótkim czasie doprowadziłby gazetę do bankructwa.
Zanim się pożegnali, postali chwilę przed wydawnictwem. Edwina wiedziała, że w dalszym ciągu będzie korzystać z rad Bena. Odprowadził ją do samochodu i z uczuciem nostalgii pomógł przy wsiadaniu.
– Dziękuję ci za wszystko – rzekła miękko.
Ben w odpowiedzi skinął tylko głową.
Edwina uruchomiła silnik i pogrążona w smutku powoli odjechała w stronę domu. Sprzedała gazetę, która była jej ojcu tak droga! Ale skoro jego zabrakło, skoro zabrakło Filipa… Pewien rozdział życia musiał zostać zamknięty.
Rozdział dwudziesty czwarty
Zgodnie z obietnicą złożoną rodzeństwu George przyjechał do domu na Święto Dziękczynienia. Sypał jak z rękawa zwariowanymi opowieściami o jeszcze bardziej zwariowanych ludziach. Zetknął się już z braćmi Warner, na przyjęciu widział Normę i Konstancję Talmadge. Olśniewał dzieci opowiadaniami o Tomie Miksie i Charliem Chaplinie. Nie znaczyło to, że poznał ich bliżej, ale Hollywood było miejscem dostępnym dla każdego, pełnym życia i niesłychanie ekscytującym, a w raczkującym przemyśle filmowym każdy mógł popróbować swoich sił, nieraz z nadspodziewanie dobrym skutkiem.
Wuj jego przyjaciela, Sam Horowitz, postać niezwykła, był według George'a wybitnym biznesmenem i znał w mieście każdego, kogo znać należało. Przed czterema laty założył najwspanialsze studio filmowe w Hollywood i miał duże szanse na zostanie najpopularniejszą osobą w mieście. Znał się wyśmienicie na swojej robocie, a jego praca spotykała się z ogólnym uznaniem. George opisał go jako mężczyznę potężnego zarówno pod względem postury, jak i zajmowanej pozycji. Edwinie nie umknęła rzucona przy okazji uwaga, że Horowitz ma wyjątkowo ładną córkę, jedynaczkę, którą po śmierci jej matki w katastrofie kolejowej na Wschodzie wychowywał uwielbiający ojciec. George nadspodziewanie dużo wiedział o owej pannie, lecz Edwina wstrzymała się od komentarzy, wysłuchując kolejnych zabawnych historii.
– Możemy do ciebie przyjechać? – zapytał Teddy z wyrazem uwielbienia w oczach.
Dla niego brat był wielkim człowiekiem, znacznie ważniejszym niż jakiś tam gwiazdor filmowy! A George pławił się w zachwycie, którym darzyło go młodsze rodzeństwo. Podkreślał, że interesuje go nie tylko techniczna strona produkcji filmu. Posada asystenta kamerzysty miała być, jak zapewniał dzieci, jedynie etapem przejściowym do dalszej kariery. Przekonany o swoim talencie George był pewien, że pewnego dnia będzie kręcił filmy i kierował studiem co najmniej takim, jakie posiadał Sam Horowitz. Sam obiecał mu posadę w biurze, jeżeli przez rok będzie się należycie przykładał do powierzonych mu obowiązków.
– Mam nadzieję, że w tej pracy lepiej się spiszesz niż w gazecie – zauważyła Edwina.
George uśmiechnął się, pewien, że bez trudu podoła stawianym przed nim zadaniom.
– Obiecuję, siostrzyczko. Pójdzie mi lepiej niż w Harvardzie!
Miał wyrzuty sumienia, że ją zawiódł przerywając studia, ale nareszcie robił to, co mu odpowiadało! Edwina żałowała, że Filip nie dożył dnia, w którym jego brat zajął się czymś na serio, zaraz jednak pomyślała, że gdyby Filip żył, George wciąż chodziłby na wagary w Harvardzie.
O wojnie, zakończonej ledwie przed kilkoma tygodniami, starsze rodzeństwo rozmawiało niejednokrotnie. Wydawało im się ogromną niesprawiedliwością, że Filipa nie ma wśród nich. Edwina na próżno próbowała doszukać się sensu w ogólnoświatowej jatce. Państwa sprzymierzone miały dziesięć milionów zabitych i dwadzieścia milionów kalek. Bilans zmagań wojennych okazał się szokujący. Rozważania na temat wojny w Europie przypomniały Edwinie, że od dawna nie miała wiadomości od ciotki Liz, postanowiła zatem do niej napisać. O śmierci Filipa poinformowała krewną już wcześniej, potem pisała jej o życiu George'a w Hollywood i o tym, co słychać u reszty Winfieldów. Od blisko roku jednak nie przyszedł żaden list z Anglii – zapewne wojna paraliżowała działalność poczty.
Edwina napisała do Liz zaraz po wyjeździe brata do Los Angeles, lecz odpowiedź z Europy dotarła do Kalifornii dopiero po Bożym Narodzeniu. George przyjechał do domu na święta. Znowu opowiadał wiele historyjek o gwiazdach filmowych, które miał okazję poznać. Edwina zauważyła, że chłopiec wielokrotnie wspominał o Helen Horowitz, i przypuszczała, że jest nią mocno zainteresowany. Zastanawiała się, czy powinna odwiedzić go w Hollywood, czy raczej pozwolić mu cieszyć się wolnością bez ograniczeń. W wieku dziewiętnastu lat wydawało mu się, że jest dojrzałym wyrafinowanym mężczyzną, Edwina jednak wiedziała, iż w głębi ducha pozostał chłopcem i być może zawsze taki będzie. W domu godzinami potrafił się bawić z młodszym rodzeństwem. Dla każdej z dziewczynek przywiózł sukienkę i śliczną lalkę, Teddy'emu wspaniały rowerek i parę szczudeł, Edwinie zaś podarował cudowne futerko ze srebrnych lisów. Nie wyobrażała sobie, żeby kiedykolwiek miała okazję je włożyć, ale wspomniawszy matkę wystrojoną w podobne futro przed laty, poczuła, że nie zdoła się oprzeć i będzie je nosić. George zawsze był hojny i serdeczny i wciąż skłonny do nie kończących się figlii. Teraz chodził wokół domu na szczudłach Teddy'ego lub wyłaniał się na nich z ogrodu, by przywitać sąsiadów.