– Nie głupia – zaprotestowała Edwina – po prostu niedoświadczona.
– Nie staraj się tłumaczyć jej postępowania młodym wiekiem – oburzył się George. – Ja też byłem młody, jak przyjechałem do Hollywood.
"I nadal jesteś młody", pomyślała Edwina, po czym rzekła pojednawczo:
– Mniejsza o to, kto ma rację. Zastanówmy się lepiej, co teraz robić. Mogło jej się coś przytrafić.
Jednakże George, w przeciwieństwie do siostry, która od razu chciała telefonować na policję, nie sądził, by Alexis spotkało coś złego, nie przypuszczał też, że została porwana.
– Jeżeli nic jej nie jest, podziękujemy Bogu, ale jeśli znów się wymknęła z Malcolmem Stone'em albo z kimś jemu podobnym, prasa na pewno to podchwyci i zrobi się niezły skandal. Tego byś chyba wolała uniknąć, prawda? – powiedział.
Bez chwili zwłoki wyruszył na poszukiwanie siostry. Przeszedł się po hotelu i rozdając hojne napiwki wypytywał o Alexis. Już po dwudziestu minutach miał jasny obraz sytuacji i aż dyszał z wściekłości. Dowiedział się otóż, że Alexis pojechała do Rosita Beach z Malcolmem Stone'em. Widziano go, jak wypożyczał samochód i odjeżdżał z piękną młodą blondynką do osławionego hotelu w pobliżu granicy meksykańskiej, gdzie można było pić, uprawiać hazard i oddawać się romansowym szaleństwom.
– O mój Boże! – Edwina zalała się łzami. Posłała dzieci do drugiego pokoju, bo nie chciała, aby się dowiedziały o wypadzie siostry. – I co my teraz zrobimy, George?
– Co zrobimy?! – wybuchnął. Było już wpół do dziewiątej, a wiedział, że podróż do hotelu zabierze im co najmniej dwie i pół godziny, choćby jechali nie wiedzieć jak szybko. Będzie wtedy jedenasta, przy odrobinie szczęścia nie dotrą więc na miejsce za późno. – Jedziemy do Meksyku, nic innego nie możemy zrobić. Znajdziemy ją, a potem własnoręcznie ukatrupię tego drania – powiedział z pasją.
Edwina za dobrze znała brata, by poważnie potraktować jego pogróżki, musiała jednak przyznać, że nigdy nie widziała go równie rozgniewanego. Chwyciła płaszcz i już chwilę później wybiegała z George'em z hotelu, wołając przez ramię do dzieci, by pod żadnym pozorem nie opuszczały pokoju.
Kiedy biegła przez hol, George już zdążył uruchomić silnik i ustawić samochód w kierunku, w którym mieli jechać. Na miejsce dotarli za dwadzieścia jedenasta. Hotel okazał się wzniesioną na plaży ruderą, otoczoną wianuszkiem luksusowych amerykańskich samochodów. Mieszkańcy Los Angeles wpadali tu, by popić i poszaleć.
Wchodząc do hotelu George postanowił, że w razie potrzeby przeszuka wszystkie pokoje, nawet gdyby musiał w tym celu wyważać drzwi. Na szczęście obeszło się bez tego, znaleźli bowiem romantyczną parę w barze. Malcolm Stone, mocno podchmielony, oddawał się grze w karty, lekko podpita Alexis wyglądała na zdenerwowaną. Na widok brata i Edwiny omal nie zemdlała. George kilkoma susami przebiegł bar, chwycił ją za ramię i dosłownie ściągnął ze stołka.
– Och… ja… – wybąkała, niezdolna pojąć, co się dzieje.
Stone przyglądał się rodzeństwu z ironicznym rozbawieniem.
– Znowu się spotykamy – zauważył chłodno z hollywoodzkim uśmiechem na twarzy.
George jednak nie tracił czasu na uprzejmości.
– Najwyraźniej nie zrozumiałeś mnie dobrze ostatnim razem. Alexis ma siedemnaście lat i jeżeli jeszcze raz zobaczę, że kręcisz się koło niej, załatwię ci miłą celkę w więzieniu. Będziesz mógł wtedy pożegnać się z karierą filmową. Czy teraz wyrażam się wystarczająco jasno? – spytał lodowatym tonem.
– Jak najbardziej. Składam najgorętsze przeprosiny. Chyba po-c przednio faktycznie nie zrozumiałem cię dobrze.
– Świetnie – powiedział George.
Zdjął marynarkę, położył ją na krześle, po czym zamachnął się i wymierzył Stone'owi potężny cios najpierw w żołądek, potem w szczękę.
– Może to ci pomoże zrozumieć mnie lepiej – rzekł beznamiętnie.
Malcolm Stone klęczał oszołomiony na podłodze. Goście przyglądali się scenie ze zdumieniem. George włożył marynarkę, ujął Alexis za ramię i wraz z Edwiną opuścili bar.
Rozdział dwudziesty siódmy
Winfieldowie z żalem opuszczali Los Angeles. Alexis przez całą drogę powrotną obficie roniła łzy, i to nie w obawie przed ewentualną karą, lecz głównie dlatego, że była przestraszona i zawstydzona. Czuła się upokorzona, zbyt późno bowiem uświadomiła sobie, iż Malcolm wcale nie zamierzał jej odwieźć tamtej nocy do domu. Właśnie zaczynało to do niej docierać, gdy do baru, niczym rycerz w błyszczącej zbroi, wtargnął George. Teraz rozumiała, że postąpiła lekkomyślnie. Nadal co prawda ciągnęło ją do Malcolma, który traktował ją jak małą dziewczynkę – "swoje dzieciątko" – co napełniało ją szczęściem i wewnętrznym ciepłem, niemniej z ulgą wracała do domu pod opiekuńcze skrzydła Edwiny.
– Już nigdy nie pozwolę ci tu przyjechać – zapowiedział stanowczo George, gdy wrócili do hotelu. Wcześniej przez całą drogę spod meksykańskiej granicy zasypywał ją wymówkami.-Jesteś niepoprawna i nie można mieć do ciebie zaufania. Na miejscu Edwiny zamknąłbym cię w klasztorze. Masz szczęście, że nie mieszkasz ze mną. Nic więcej nie mam ci do powiedzenia! – zakończył wreszcie.
Wciąż jeszcze był wściekły, gdy przed pójściem spać nalewał sobie i Edwinie drinka.
– Rany boskie! – mówił. – Chyba dotarło do niej, co ten drań mógł jej zrobić. Jeszcze nam tylko trzeba, żeby za dziewięć miesięcy pojawił się w naszej rodzinie nowy brzdąc. – Pociągnął ze szklanki i opadł na kanapę.
Edwina popatrzyła na brata z dezaprobatą.
– George! – powiedziała karcąco.
– A jak myślisz, co innego mogło ją spotkać? Czy ona w ogóle zdaje sobie z tego sprawę?
– Teraz chyba już tak.
Chwilę wcześniej, rozbierając się do snu, Alexis zwierzyła się ze swoich rozterek Edwinie, która otuliła ją kołdrą jak duże i niegrzeczne, ale smutne i potrzebujące pociechy dziecko. Było to nowe doświadczenie dla Alexis – niby już kobiety, a przecież wciąż jeszcze dziewczynki. Edwina podejrzewała, że tak już zawsze będzie. Nieszczęścia, których Alexis zaznała, zrobiły swoje, teraz potrzebowała zatem więcej uczucia, niż ktokolwiek mógłby jej ofiarować. Łaknęła rodzicielskiej miłości, a od szóstego roku życia była jej pozbawiona. I jeszcze ta okropna noc, kiedy tuż przed zatonięciem statku razem z lalką wrzucono ją do łodzi ratunkowej i sądziła, że straciła wszystkich…
– Stone jej obiecał, że przed nocą odwiezie ją do hotelu – tłumaczyła siostrę Edwina.
George odpoczywał w fotelu, sącząc whisky. Długą drogę zrobił tego wieczora, w dodatku bolała go ręka po ciosach, które zadał Malcolmowi. Edwina nie powiedziała bratu, jak bardzo jej swoim czynem zaimponował.
– Kiedyśmy się tam zjawili niczym rycerze broniący dziewicy, ona dopiero zaczynała się domyślać, że ją okłamał – ciągnęła.
– Miała dużo szczęścia – zauważył George. – Jak ma się do czynienia z facetami takimi jak Stone, rycerzę zazwyczaj nie nadciągają w porę z pomocą. Przysięgam, że zabiję drania, jeżeli jeszcze raz zobaczę go w pobliżu Alexis.
– Nie odważy się. Jutro będziemy w San Francisco, a jak przyjedziemy tu następnym razem, to albo go już nie będzie, albo zdąży o niej zapomnieć. Swoją drogą niezłe zwyczaje panują w tym twoim mieście – skrzywiła się, lecz jej spojrzenie powiedziało mu, że jest zafascynowana "tym miastem".
I znowu pomyślał, co ostatnio często mu się zdarzało, że jego siostra jest śliczną kobietą. Oczy jej błyszczały, krótko ostrzyżone włosy interesująco układały się wokół twarzy. Jaka szkoda, że nie wyszła za mąż!
– Do diabła, gdybyś tu trochę pobyła, to może znaleźlibyśmy dla ciebie męża – powiedział.