Выбрать главу

– On wcale nie jest brzydki! – sprzeciwił się Jeno. – I ma takie miękkie futerko.

– Głupiś. Choć raz przyniósłbyś coś pożytecznego.

Pan Jakub przychodził do alkowy żony bardzo często. Przychodził także i wtedy, gdy dawała do zrozumienia, że niekoniecznie chce się poddawać jego woli. Liczyła na to, że szybko zajdzie w ciążę, i modliła się o to żarliwie każdego wieczora. Ale na razie nic nie wskazywało, aby jej modły miały być wysłuchane. Starała się też dokładnie wypełniać zalecenia Gościchy, piła napary, wkładała pod poduszkę różne zioła, nawet odczyniała uroki.

Próbowała bronić się przed spełnianiem powinności małżeńskiej, używając najrozmaitszych sposobów, wymawiała się chorobą albo jechała niespodziewanie do pani Elżbiety, co go złościło najbardziej. Któregoś wieczora, kiedy wróciła z takich odwiedzin, pan Jakub naszedł ją w alkowie i siłą wziął to, co mu się należało. A potem jakby zapomniał, że jest jej mężem, i na jakiś czas przestał przychodzić.

Płakała całą noc, a on rano odjechał, jak często w ostatnich czasach, nie mówiąc, dokąd i po co.

Smutku przyczyniało jej jeszcze zachowanie służby. Pani Agnieszka podejrzewała, że wszyscy wiedzą o jej kłopotach, i kiedy tylko słyszała żart lub śmiech, od razu wydawało się jej, że to ona jest przedmiotem drwin, a wtedy nie żałowała razów ani obraźliwych słów.

To wszystko sprawiało, że czeladź nie znosiła jej coraz bardziej, wykręcała się od obowiązków i na każdym kroku starała się robić jej przykre niespodzianki, a przynajmniej tak wydawało się Agnieszce.

Około świąt okazało się, że spodziewa się dziecka, ale nie miała z tego powodu żadnej radości. Czuła się źle, prześladowały ją bóle, mdlała często. Służba głośno dziwowała się temu i podkpiwała, że pan Jakub wybrał na żonę kogoś wielce osobliwego.

Zbrzydła, stała się bardziej złośliwa i wyniosła. Rzadkie wizyty męża w alkowie witała płaczem i narzekaniem, co go drażniło, i tak powoli odsuwali się od siebie coraz dalej.

Z początkiem roku stan pani Agnieszki stał się widoczny, a ona sama przestała wychodzić z domu, najczęściej leżąc w swoim łożu, a że wtedy nie mogła odpowiednio troszczyć się o sprawy gospodarskie, była rozdrażniona, okropnie podejrzliwa i niemiła.

Opiekująca się nią akuszerka ze wsi kręciła głową z niezadowoleniem.

– Oj, będziesz ty jeszcze płakała, gołąbeczko – mówiła zatroskana. – Nie wiem, czy tak być musi, ale na mój rozum wiele czasu upłynie, zanim staniesz się prawdziwą żoną i matką. Młoda jesteś, za młoda i za mało rozwinięta. Za kilka lat może coś z tego będzie.

Pan Jakub chodził zły i naburmuszony, żony prawie nie widując, czego mu nie miała za złe – albo znowu domagała się jego obecności, kiedy potrzebowała się poskarżyć.

Wreszcie Agnieszka urodziła dziecko. Przyszło na świat przed terminem i było martwe. Poród był długi i ciężki, krzyki pani słyszano przez całą noc i dzień następny.

Pan Jakub nie czekał na narodziny dziecka w świetlicy. Babka przyniosła mu wiadomość do młyna pod zamkiem, gdzie pojechał, nie mogąc znieść jęków żony. Babka miała nowinę wypisaną na twarzy.

– Martwe – powiedziała. – Jesteście w tym wieku, żeście powinni wiedzieć, że wasza żona to jeszcze dziecko, i trzeba jej było dać czas.

– Chłopiec? – zapytał.

– Co za różnica, skoro nie żyje – wykręcała się kobieta.

– Ale chcę wiedzieć, czy to chłopiec!

– Nie.

Pan Jakub odwiedził żonę dopiero na trzeci wieczór.

– Musisz dać mi syna – powiedział z naciskiem. – Przecież po to cię wziąłem, kobieto…

Pani Agnieszka płakała.

Od ślubu minęło sporo czasu, ale Agnieszka nie przekonała się do Aleny. Dziecko stale trzymało zabawki przy sobie, niechętnie przebywało w jej towarzystwie i słuchało raczej służebnych dziewek niż samej pani. Agnieszka zauważyła też, że mąż więcej serdeczości okazuje dziecku niż jej, a przez to i dziewczynka nie czuła się zobowiązana podporządkować się woli macochy i bała się jej raczej na pokaz.

Służebne, którym Agnieszka dawała się we znaki, bo srogo pilnowała, aby ani przez chwilę nie pozostawały bez zajęcia, bardzo chętnie podzieliły się z panią nowinami – Powiadają, że pan Jakub będzie miał dziecko w Nowej Woli – mówiła jedna do drugiej, głośno, żeby słyszała to przechodząca przez podwórze prawowita małżonka. – Wiesz, zajeżdża do Cudki, córki sołtysa, a ta aż piszczy z uciechy. Na pewno urodzi się zdrowy dzieciak A nasz pan podobno świata za nią nie widzi.

– Pewnie – śmiała się druga. – Dziewucha jak rzepa.

– Naszej pani to chyba nie będzie wesoło – powiedziała pierwsza, nie ukrywając zadowolenia.

Agnieszka zacisnęła pięści i udała, że niczego nie słyszy. Dopiero w swojej komnacie dała upust złości, waląc rękami o posłanie i krzycząc do poduszki.

– Niedoczekanie wasze! – groziła. – Poczekajcie tylko, jak wreszcie urodzę. Przecież na pewno któregoś dnia urodzę syna. A wtedy zobaczymy.

Podjęła kolejną próbę zbliżenia się do męża, ale nie było to łatwe. Któregoś dnia, kiedy obie z pasierbicą siedziały w świetlicy, przyszedł pan Jakub. Był już przygotowany do dalszej podróży i wszedł tylko, żeby pożegnać się z córką. Agnieszka poczuła bolesne ukłucie w sercu, kiedy mąż wziął dziewczynkę na ręce, przytulił i pocieszał, że niedługo wróci. Dla żony nie miał takich słów od dawna.

– Chciałabym wam coś powiedzieć – zaczęła poważnym tonem, a on ledwo spojrzał w jej stronę.

Agnieszce wydawało się, że w oczach męża pojawił się błysk zaciekawienia, ale szybko przygasł. – Chciałam was prosić, byście wrócili szybko. – Może być, że za waszym powrotem dwoje dzieci będzie się bawić w tej świetlicy.

– Doprawdy? – zapytał raczej obojętnie. – Mówicie tak, żeby mnie zatrzymać, czy może rzeczywiście spodziewacie się udanego porodu?

– Przekonacie się sami – zapowiedziała dumnie, znaczącym gestem kładąc ręce na uwydatniającym się już pod suknią brzuchu.

– Chciałbym się przekonać – zgodził się. – Babka powiedziała, że musi upłynąć trochę czasu, nim urodzicie prawdziwe dziecko.

– Prawdziwe dziecko? – zdziwiła się.

– Prawdziwe. Zdrowe i dorodne. Córkę już mam, więc teraz oczekuję od ciebie syna. Twoja siostra ma jednego, druga siostra nawet dwóch. Tylko ty nie bardzo się starasz.

Przemogła się, przełykając zniewagę.

– Przekonacie się. Może i wasze serce nieco złagodnieje. Chyba nie godzi się, byście jeździli nie wiadomo dokąd, kiedy ja tu czekam rozwiązania. Może ktoś powinien wam przypomnieć, że tu macie dom, a nie musicie jeździć stale do tej bezwstydnicy.

– Dobrze, że wiesz, że jeżdżę do Cudki – powiedział spokojnie. – Jeżdżę i będę jeździł tak długo, jak mi się będzie podobało. A tobie nic do tego, niewiasto. Masz tu dach nad głową, to siedź i wypełniaj swoje obowiązki.

Gestem ręki dał znak, że rozmowę uważa za skończoną, i skierował się do wyjścia. Alena podniosła się z podłogi i chciała pobiec za nim, ale już był za drzwiami.

– Gdzie lecisz, głupia? – upomniała dziecko pani Agnieszka. – Tutaj ci kazał zostać.

Trzymając dziecko za rękę, niby to niechcący uszczypnęła je boleśnie w ramię. Alena rozpłakała się rozdzierająco.

Księżycowe zioła

Księżyc oświetlał jasno całe pole i stok wzgórza. Gościcha patrzyła na pełną tarczę przez jakiś czas, pociągała nosem, jakby węsząc, a potem klepnęła po plecach stojącego przy niej Jeno.

– Już pora – powiedziała. – Zioła dojrzały i wykąpały się w świetle. Teraz zbierzmy je szybko, póki księżyc się nie schowa.