Выбрать главу

– Możliwe, że tak się nazywa. Otóż, zanim przeprawiłem się na drugą stronę, wrzuciłem do rzeki kamień. Dość okrągły, wielki jak pół mojej pięści. Chcę, abyś mi go szybko przyniósł. Szybko, to znaczy, zanim dojadę do tamtego świerka. Jeśli dasz mi ten kamień, przyjmę cię na ucznia.

– Tak jest – krzyknął Jeno i już miał się rzucić do biegu. Ale nie pobiegł. Do rzeki było więcej niż dwie mile.

Tymczasem Pantas wolno jechał ku wyznaczonemu drzewu. Jeno odwrócił się na pięcie i puścił się pędem w przeciwnym kierunku. Biegł aż do utraty tchu. Jak mógł się dać tak podejść?! Złośliwy dziad! Po prostu zbój!

I po raz drugi tego dnia Jeno rozpłakał się głośno. Dopiero wiele godzin później, kiedy Pantas odjechał już bardzo daleko, Jeno zrozumiał, że jeszcze nie jest gotowy, by traktowano go jak dorosłego.

Kamień, kamień wrzucony do rzeki! Co za głupiec! To przecież była właśnie próba! Powinien pokazać Parnasowi pierwszy lepszy kamień. Pantas nie mógł pamiętać akurat tego, który wrzucił do wody. Trzeba było podnieść najbliższy i pokazać go rycerzowi, zanim ten dojechał do świerka. Na taką właśnie odpowiedź czekał Pantas.

A zatem wędrowny rycerz nie oszukał Jeno, tylko egzaminowany nie podołał próbie. Uświadomiwszy to sobie, Jeno przestał płakać. Były to ostatnie łzy w jego życiu. Nigdy więcej nie miał już płakać z jakiegokolwiek powodu.

Anioł w wodzie

Wiosna 1357

Któregoś dnia Jeno zobaczył anioła.

Często chodził nad rzekę, aż do skałek. Woda, rozlana szeroko na równinie, wchodząc pomiędzy kamienie spadała w końcu wodospadem, pod którym tworzyła niewielkie jeziorko, by dalej znowu znaleźć się w korycie.

Jeno zbliżał się od jej lewego brzegu, od strony osady. Zwykle wbiegał pod wodospad, natarty żółtym piaskiem, i zażywał kąpieli. Taplał się w jeziorku i baraszkował pod wodospadem, gdzie było najgłębiej i gdzie mógł nurkować. Na koniec wychodził na brzeg, kładł się na ciepłych kamieniach i grzał na słońcu.

Zjawiał się tu regularnie, zwykle w sobotnie popołudnia, kiedy było już po robocie i kuźnię zamykano aż do poniedziałkowego świtu. Przychodził zresztą i w inne dni, przeważnie gdy czuł się zmęczony albo chciał się ukryć. Nikogo nigdy tu nie spotykał. Woda wydawała się groźna i z rzeki korzystano tylko bliżej osady, na łąkach, gdzie sięgała ledwie kolan i gdzie czasami wiejskie gospodynie zjawiały się gromadą dla wielkiego prania. On szukał ustronnych miejsc, chciał być sam.

Mieszkańcy osady stosowali się do surowego zakazu przekraczania rzeki, wieś miała ściśle wyznaczone granice od zachodniej strony. Każdy, kogo bez wyraźnego powodu przyłapano za olchami, mógł spodziewać się co najmniej chłosty.

W zakątku, który wybrał i polubił Jeno, nie bywał nikt. Przez wiele tygodni Jeno nie widział tutaj nikogo, a że sam również przez nikogo nie był widziany, czuł się wolny, szczęśliwy. Stał się nawet zazdrosny o ten skrawek ziemi, który z czasem przywykł traktować jako swój własny, a przynajmniej nie należący do innych.

Z czasem poznał dokładnie ten odcinek rzeki, krzaki na brzegu, poszczególne kamienie, wśród których było kilka naprawdę ogromnych, głębokość wody. Miał też wytyczone drogi ucieczki, gdyby pojawił się ktoś niespodziewany, kto mógłby zadać mu pytanie, co robi za olchami, i dlatego musiał się pilnować.

Był tu panem i przy drodze do wodospadu przygotował kryjówkę w skałach, powiększając nieco istniejącą szczelinę i przykrywając ją gałęziami. To tutaj spędzał czas, kiedy czuł się nieszczęśliwy i chciał schronić się przed wszystkimi. Nie szukali go, to prawda, ale chciał mieć takie miejsce na wszelki wypadek. Lubił je i zdarzało się, że czasem zapominał nawet o swoich obowiązkach, spóźniał się do roboty albo zlekceważył polecenia Hanka i ten musiał mu o nich przypominać rzemieniem.

Któregoś majowego dnia Jeno zobaczył nad wodą anioła.

Siedział właśnie na kamieniach, wystawiając plecy do słońca, i patrzył w czyste błękitne niebo. Anioł stał na skale, wprost nad wodospadem. Światło otaczało całą jego postać w białej szacie, tworzyło aureolę wokół jasnych, chyba złocistych włosów, a nawet przez nie przenikało.

Jeno patrzył zdumiony, zamarł z wrażenia i przejęcia. Bał się poruszyć, żeby tak cudownego zjawiska nie spłoszyć. Anioł był dokładnie taki, jakim przedstawiał go ojciec Ambroży – świetlisty, zwiewny.

Był to widok tak piękny, że chłopiec miał tylko jedno pragnienie – patrzeć, patrzeć i patrzeć.

Nie wiedział, jak długo to trwało, ale musiało trwać, bo kiedy później podniósł się ze swojego miejsca, nogi miał zdrętwiałe.

Anioł poruszył rękami. To było w tej chwili, kiedy chłopcu wydawało się, że gdzieś niedaleko słyszy jakieś głosy, i przestraszył się, że spłoszony anioł odleci. Szum wodospadu nie pozwalał jednak usłyszeć, co mówi głos i do kogo należy.

Anioł poruszył się, postąpił kilka kroków do przodu, na sam skraj urwiska, i Jeno pomyślał, że stąd zamierza wzbić się w powietrze. Przedtem jednak anioł uniósł ręce i zrzucił coś w dół, w wodę przed sobą. Był to niewielki przedmiot, który najpierw odbił się o kamień na dole, dzięki czemu Jeno mógł śledzić jego drogę. Pomyślał, że tak jak jelenie zrzucają rogi, tak i anioły pozbywają się czasem czegoś, co może im przeszkadzać, ale nie wiedział, co to mogło być.

Wychylił się więc ze swojego miejsca, żeby zobaczyć, co to takiego. Widział tylko, jak owo coś płasnęło w wodę, skryło się w niej, a chwilę potem pojawiło się znowu. Śledził je wzrokiem, nim z wolna trafiło na środek nurtu i z nim popłynęło. Szybko obliczył, że za chwilę dotrze w pobliże miejsca, gdzie siedział, więc cicho zsunął się z kamienia i czekał.

Tuż za sobą, usłyszał rozgniewany i groźny głos, który kazał mu ukryć się w przybrzeżnych zaroślach.

– Głupia, nieposłuszna dziewucha! – wołał ktoś. – Wracaj zaraz, słyszysz? Pożałujesz swojego zachowania! Wracaj natychmiast!

Wtedy anioł pofrunął. Jeno zdziwił się, że anioł nie ulatuje w powietrze, a spada głową w dół, wprost w największą głębinę. Początkowo nie zrozumiał, co się dzieje, a potem nagle, zapomniawszy o tym, że może zostać ukarany za przebywanie w tym miejscu, wybiegł z zarośli i popędził w stronę skały.

Już był tam, gdzie upadła dziewczynka. Na wodzie unosił się jeszcze skrawek koszuli. Skoczył i zdążył chwycić za ubranie. Szarpnął, ale w ręku został mu tylko strzęp materiału. Odrzucił go i zanurkował. Szeroko otwartymi oczami patrzył i zobaczył. Zobaczył, jak tuż przed nim opada powoli na dno – otwarte usta, rozłożone ramiona, włosy poruszające się słabnącym już w głębi falowaniem wody.

Podpłynął, chwycił ją pod ramię i mocno poruszając nogami, wyniósł na powierzchnię wody. Ciążyła mu, całkiem bezwładna. Nie był mężczyzną, a tylko chłopcem, silnym wprawdzie jak na swój wiek, lecz tylko chłopcem. Mimo okropnego bólu ramion wytaszczył ją jakoś i dobrnął do brzegu. Tam wyciągnął ciało na trawę i prawie płakał, bo wydawało mu się, że umarła już i cały jego wysiłek na nic.

Ale dziewczynka położona na boku drgnęła, woda pociekła jej z ust. A potem zaczęła kaszleć, głośno łapać powietrze i siedząc już obok niego, przestraszona, nieobecna, powiodła wokoło wzrokiem, w którym był ból i niepewność. Domyślił się, czego szuka jej spojrzenie, i palcem pokazał kamień odległy ledwie o kilka kroków.

– Nie płacz – powiedział. – Zaraz ci to przyniosę. Tyle było rozpaczy w jej oczach, taki przejmujący dziecinny płacz. Wszedł do wody i skierował się do kamienia, musiał kawałek przepłynąć, żeby to znaleźć i zabrać. Znalazł bez trudu, dobrze zapamiętał miejsce, gdzie upadło zrzucone ze skały. Była to mała drewniana kaczka, kolorowo pomalowana zabawka. Po upadku na kamień pękła na dwoje i chwilę trwało, zanim Jeno odszukał w pobliżu brakujący kawałek – kolorową główkę.