Выбрать главу

Dziewczynka nie przestawała płakać, kiedy podpłynął do niej i wetknął zabawkę w zziębnięte rączki.

– Mama – chlipała tylko. – Moja mama.

– Nie płacz – powtórzył. – Zaraz cię tu znajdzie.

I rzeczywiście znowu usłyszał głosy na tamtym brzegu rzeki, więc dał susa w bok, skoczył do wody i trochę płynąc, a trochę brodząc, oddalił się na bezpieczną odległość. Tam ukryty w zaroślach widział, jak kilku rosłych pachołków pospiesznie przechodzi rzeką do miejsca, gdzie siedziało dziecko.

Kobieta została na tamtym brzegu.

– Głupia bekso! – wołała groźnie. – Mogłaś się przecież utopić! Oj, połamie rózgi na tobie ojciec, połamie!

Wysokim, zdradzającym zdenerwowanie głosem kazała sługom, żeby się zajęli dzieckiem. Jeden owinął je swoją opończą, inny wziął na ramiona i przeniósł na brzeg. Tam jeszcze inny wziął od niego dziewczynkę i wszyscy razem szybkimi krokami skierowali się ku olszynie. Nikt nie zauważył, że zabawka została na piasku.

Jeno odczekał, aż oddalą się nieco, po czym zabrał obie części drewnianej kaczki i pobiegł za odchodzącymi na zakazany brzeg, gdzie, chowając się w wysokiej trawie i pomiędzy drzewami, jakiś czas im towarzyszył.

– Co za durnota! – mówiła ciągle podniesionym głosem kobieta. – Żeby być takim głupim bachorem!

Puścić kaczkę do rzeki, a ta miałaby płynąć aż do jej matki! Po prostu głupota! Kto to widział, tak zupełnie nie słuchać opiekunów! Masz szczęście, że nic złego się nie stało.

Zdążający ich śladami Jeno niewiele więcej się dowiedział. Dziewczynka rzuciła do rzeki kaczkę, bo spodziewała się w ten sposób zawiadomić swoją matkę, gdzie jest, pewnie dlatego, że działa się jej krzywda. Dziecinne zabawy, dziecinne spodziewania. Jeno, choć niewiele starszy, nie był przecież taki naiwny.

Ale dlaczego nie było tu matki dziewczynki i kim jest ciemnowłosa kobieta w bogatej sukni, tego nie udało mu się dowiedzieć. Musiał bowiem zawrócić. Zaczynały się już należące do dworu pola uprawne, gdzie widać było pracujących ludzi, a ci na pewno spytaliby go, dlaczego zaszedł tak daleko.

Hanek przywitał chłopca jak zwykle burkliwie i nieprzyjaźnie.

– Gdzie się podziewasz, hultaju? Robota czeka, a ty się obijasz. Jeszcze raz będę cię musiał szukać, a przez tydzień na tyłku nie usiądziesz.

– Zrobiłem wszystko, jak kazaliście – odpowiedział Jeno. – Dopiero potem poszedłem sobie.

Patrzyłem, jak wygląda świat za rzeką. Jest taki sam jak tutaj.

Kowal zamachał rękami zniecierpliwiony.

– Mędrek się znalazł! Taki sam jak z tej strony? Kogo tam widziałeś? Oni chyba ciebie nie dostrzegli, bo byś nie był taki wesoły.

– Widziałem, z daleka. Pachołkowie, jakaś wielka pani i dziecko. Nie wiem, czemu nie możemy chodzić na drugi brzeg rzeki. Przecież tam żyją tacy sami ludzie jak my.

– Mądrala! – skrzywił się kowal. – W dodatku ślepak. Tacy sami, tak? To czemu bałeś się do nich zbliżyć?

Słudzy nieśli dziewczynkę kawał drogi, pomiędzy polami i sadami, obok stogów ku dworowi, gdzie pod lipami czekał już pan Jakub, powiadomiony przez posłańca o tym, co się stało.

– Kazałem wam jej pilnować! – krzyczał na sługi i walił ich pięściami gdzie popadło, więc umykali przed ciosami, ale nie ośmielili się usprawiedliwiać.

– Nic jej nie będzie, to tylko dziecinne fochy – powiedziała pani Agnieszka, starając się panować nad drżeniem głosu. – Jest zdrowa, tylko trochę zziębnięta. Byłam w pobliżu i ani na chwilę nie zostawiłam jej samej.

Dziecko, przestraszone jeszcze, zapłakane, wodziło wzrokiem po wszystkich i chlipało.

– Mama – płakało. – Chcę do mamy.

Jakub wziął córkę na ręce, przytulił ją do piersi i uspokajającym głosem zapewniał, że nic złego się nie stanie.

– Ona jest teraz twoją matką – mruknął, wskazując na panią Agnieszkę. – Zanieście małą pod dach, niech ją przebiorą i uczeszą.

Kiedy odeszli, pan Jakub zmarszczył brwi i powiedział do żony:

– A ty bacz, żebym więcej nie miał takich kłopotów. Masz przecież obowiązki, więc je wypełniaj jak należy.

Odwrócił się gwałtownie i odszedł.

Służba gadała jednak nadspodziewanie dużo o ostatnich wydarzeniach, więc i do pana dotarły niektóre głosy. Zapytany o to zarządca Szczepan, tylko półsłówkami odpowiadał na pytania.

– Wpadła do wody. Tak mówią.

– Co powiadają? – złościł się pan. – Chyba ojciec powinien wiedzieć, co się stało i w jaki sposób?

Powiesz mi, czy u kogo innego mam szukać prawdy?

Szczepan Sowa niepewnie przestąpił z nogi na nogę.

– Jak było naprawdę, nikt nie wie – zaczął ostrożnie. – Dziecko wybiegło z domu nad rzekę. Wbiło sobie do głowy, że da znak matce, kiedy rzuci do rzeki coś, co po niej pozostało. Znak miał płynąć i powiedzieć, że dziecko tęskni. Wiecie, chodzi o tę zabawkę, kaczkę z drzewa. Dziecko zawsze wzywa matkę, to nic niezwykłego.

Pan Jakub słyszał już więcej, niż teraz Szczepan miał ochotę mu powiedzieć.

– Mów prawdę – polecił.

– Właśnie mówię. Dziecko nie jest mądre, bo nie może być. Nie wiadomo, co ma w głowie. Ubzdura sobie coś i trudno wytłumaczyć, że jest inaczej. Pani Agnieszka powiedziała to żartem, Alena wzięła na poważnie i pobiegła nad wodę. Nie ma tu jej winy.

– Z panią sam pomówię – przerwał pan Jakub. – Nie tobie oceniać jej postępowanie.

Szczepan ukłonił się bez słowa.

– No! – dopominał się pan Jakub. – Co dalej?

– Mała wpadła do wody. Tam jest głęboko, prawda, ale woda zaraz ją wyrzuciła na drugi brzeg…

– Wyrzuciła?

Szczepan skrzywił się. Nie miał zamiaru ponosić odpowiedzialności za kogoś innego.

– Nie widziałem – przypomniał. – Słyszałem tylko, jak mówili między sobą pachołkowie. Pani Agnieszka nadeszła, bo właśnie szukała waszej córki, zobaczyła ją, zawołała wszystkich, a potem kazała pachołkom przynieść Alenę z drugiego brzegu. Była tam, bo prąd, choć słaby, zniósł ją trochę…

Pan Jakub siedział chwilę w milczeniu.

– Widziałem ich wszystkich, kiedy wrócili – powiedział wreszcie. – Żaden nie był naprawdę mokry.

Bali się nóg zamoczyć, żeby ratować moje dziecko? To takie mam sługi? To za taką wierność utrzymuję ich, karmię, odziewam i chronię?

– Ktoś jednak pomógł. Jakiś młokos pomógł jej wydostać się z wody, ale nie wiadomo, kto to i co tam robił, bo zaraz uciekł.

– Przecież pod skałą głębia, mogła się utopić. Dzięki ci, dobry Boże! Rozpytaj o tego chłopaka i odpowiednio nagródź.

Sowa w milczeniu pokiwał głową.

– Znajdziesz mi kogoś, kto zaopiekuje się dzieckiem – polecił pan. – Stateczną niewiastę, której dam dobrą zapłatę, aby była nianią i opiekunką mojej córki. Wierną niewiastę, która nie opuści jej na krok, ani w dzień, ani w nocy.

– Tak będzie – ukłonił się Szczepan.

Rozmowa Jakuba z żoną miała nieprzyjemny przebieg. Krzyczał, wygrażał, wymachiwał rękami.

– Zawiodłaś mnie – wołał. – Nie po raz pierwszy poważnie mnie zawiodłaś.

Pani Agnieszka, w której z jednej strony odzywały się wyrzuty sumienia, a z drugiej wzbierała złość na niedyskretne sługi, milczała z pochyloną głową. Znała dobrze męża i wiedziała, że nie należy mu przerywać. Trzeba pozwolić, aby najpierw się wykrzyczał, a potem dopiero można przedstawić swoje racje. Trudno jej było jednak godzić się z niesprawiedliwą oceną.