Выбрать главу

Ukłonił się i odszedł, zostawiając panią Agnieszkę na środku dziedzińca, gdzie toczyli tę rozmowę.

Pani uśmiechnęła się do siebie ze źle ukrywanym zadowoleniem.

– No i widzisz, Szczepanie – powiedziała półgłosem. – Nie jesteś wcale taki nieugięty. Znalazłam i na ciebie sposób. Jeszcze trochę, a będziesz jadł z ręki.

A potem dodała:

– Tylko się nade mną nie użalaj. Dam sobie radę i bez tego.

Wszyscy coraz bardziej podziwiali Alenę, która pod troskliwą opieką Stronki wyrastała na piękną dziewczynę, największy skarb Lipowej. Miała wszystkie zalety swojej matki, a że wielu pamiętało jeszcze panią Krystynę, więc i córka cieszyła się miłością i szacunkiem całej okolicy. Była otwarta, wesoła, chętnie gawędziła ze wszystkimi i nikt już nie pamiętał, jak bywała płaczliwa i dokuczliwa jako małe dziecko. Chowana pomiędzy innymi dworskimi dziećmi, umiała się z nimi zaprzyjaźnić.

Opiekunka traktowała ją jak najukochańszą córkę i pobłażała w wielu sprawach, choć potrafiła też być stanowcza i wymagająca. Dziewczyna rosła na zdrowe, silne i piękne stworzenie, obdarzone przy tym darem nie tak znowu częstym: zdrowym rozsądkiem.

Kiedy po dłuższej nieobecności powrócił do Lipowej pan Jakub, nadziwić się nie mógł, jak wydoroślała. W niczym nie przypominała zastrachanego, płaczącego dziecka, jakim była jeszcze przed dwoma laty.

– Mój Boże – powiedział. – Jakaś ty podobna do swojej matki!

Kiedy zaś jak zwykle przytulała się do niego przy powitaniu i szybkimi słowami opowiadała o wszystkich wydarzeniach, które zaszły podczas jego nieobecności, poczuł nagłe zmieszanie.

– To chyba już nie przystoi, taka jesteś duża – mówił niepewnie i trochę tylko żartobliwie.

Potem długo siedzieli w świetlicy, gdzie poważnie opowiadała mu o wszystkim, co zdarzyło się w Lipowej od jego wyjazdu, aż wreszcie Stronka zapędziła ją do łóżka, nie słuchając ani jej, ani też próśb pana Jakuba.

– Tak trzeba – upierała się. – Wy, panie Jakubie, znacie się na wielu poważnych, męskich sprawach, ale na wychowaniu dzieci nie rozumiecie się zupełnie.

Ważność Stronki bardzo urosła w ostatnich latach, a jej samej służył pobyt na dworze. Była opiekunką dziewczynki, jej powiernicą i ostateczną wyrocznią we wszystkich sprawach, jakie jej dotyczyły – nikt już o nic, co miało związek z Aleną, nie pytał pani Agnieszki – Jestem zadowolony – powiedział później do piastunki pan Jakub. – Jestem bardzo zadowolony. Niech Bóg da wam zdrowie, Stronka, byście moją córką mogli opiekować się jak najdłużej.

– Nie musicie dziękować, panie – oponowała Stronka. – Kocham Alenę jak własne dziecko i dbam o nią jak o córkę. Gdyby jeszcze pani Agnieszka nie wtrącała się tak często ze swoimi rozkazami. – No cóż, z jej zdaniem też musicie się liczyć – odpowiedział, ale zaraz mrugnął porozumiewawczo. – Choć może nie tak bardzo. Pani Agnieszka ma dość swojej roboty.

Pies wabił się Bury, do niedawna widać go było wszędzie, był wielki, kudłaty i silny. Teraz leżał bezwładnie na ziemi, z głową pomiędzy łapami i groźnym warczeniem odpowiadał na próby zbliżenia się kogokolwiek.

Do dworu przyczłapał rano, nikt nie wiedział, w jakiej przygodzie uczestniczył. Jakoś dowlókł się do stajni, gdzie psy pana Jakuba miały swoje miejsce, ale nie wszedł do środka, a położył się przed wrotami. Służącego, który próbował go przegonić, ugryzł boleśnie w rękę. Chłopak wrzasnął i chciał dobić zwierzę, lecz powstrzymał go rządca Szczepan, który właśnie nadbiegł.

– Ani się waż! – krzyknął. – To ulubiony pies pana Jakuba!

– Kiedy on i tak zdechnie – próbował bronić się pachołek.

Szczepan obejrzał psa, jego rany na szyi i głowie, naderwane ucho, strzaskaną przednią łapę i pokręcił głową zmartwiony.

– Źle – zawyrokował. – Tylko nic nie mówcie panience.

Alena jednak już się dowiedziała i przybiegła, pełna żalu i przestraszona. Nim Szczepan zdążył ją powstrzymać, podeszła do psa i delikatnie pogłaskała go po głowie. Zmrużył oczy, zaskamlał, ale poddał się pieszczotom.

– Zróbcie coś – zażądała. – Chyba" bardzo go boli.

– Niewiele można zrobić – Szczepan odetchnął, kiedy panienka odsunęła się od Burego. – Wdał się w bójkę z jakimi wilkami, bo przecież byle pies nie dałby mu rady.

Ugryziony pachołek tymczasem pokazywał innym głębokie ślady zębów Burego na swojej ręce.

Kiwali głowami ze współczuciem, ale czekali, co powie zarządca.

– Idź szybko do kowalskiego pomocnika – poradził któryś. – Opatrzy, a i uroki odczyni.

– Prawda – potwierdził drugi. – Mało to rozmaitej zwierzyny wyleczył? Moglibyście, Szczepanie, kazać mu przyjść i do Burego.

– Pomocnik kowala? – zaciekawił się zarządca. – Ten z dziwnymi oczami?

– Ten sam. Mówią, że chociaż to niedorostek, medyk z niego zawołany.

– Pewnie – podchwycił inny. – Przecież to wychowanek starej Gościchy. Zna różne sztuczki i sposoby.

Tylko na te jego oczy trzeba uważać. Lepiej być uprzejmym, bo gotów zaczarować samym spojrzeniem.

– Który pójdzie? – zapytał Szczepan i zwrócił się do pogryzionego. – Może ty? Przyprowadź chłopaka.

Obiecaj mu sutą nagrodę, ale niech przybiegnie od razu.

Kowal Hanek kręcił nosem, że musi zwolnić pomocnika z roboty, ale kiedy usłyszał, że pachołka wysłał Szczepan Sowa, nie sprzeciwiał się więcej.

– Tylko mi wróć prędko – zażądał, kiedy opatrzono już prowizorycznie dłoń pogryzionego.

Poszli szybko, prawie biegli i wkrótce byli na miejscu.

Służba rozeszła się już do swoich zajęć i przy Burym zostali tylko Szczepan z Aleną. Zarządcy też było pilno do obowiązków, ale nie mógł odejść od dziewczyny, bo koniecznie chciała uspokajać psa, a to mogło być niebezpieczne. Szczepan zostawił więc wszystko, bo nie było na świecie rzeczy, której odmówiłby ukochanej panience. Na szczęście przyszła również Stronka i ta trzymała wychowankę w odpowiedniej odległości od zwierzęcia.

Jeno nadszedł jak zwykle milczący, ze spojrzeniem wbitym w ziemię, bo unikał patrzenia rozmówcom w oczy, wiedząc, że ich to wystrasza. Ukłonił się niewiastom, potem Szczepanowi.

– To ty? – zdziwiła się Stronka i wyjaśniła Alenie: – On znalazł twoją dawną zabawkę.

– Wiem – uśmiechnęła się Alena. – To on wyciągnął mnie z wody. Gdy się topiłam.

Podbiegła do Jeno i chwyciła go za ręce. Zesztywniał, zaskoczony i jakby w obawie, że jeśli się poruszy, może uszkodzić to kruche stworzenie. Poza tym wstydził się trochę swojego wyglądu, bo był w codziennym ubraniu i odszedł wprost od kowalskiego pieca. Alena jednak nie zwróciła nawet uwagi, że jej dłonie pobrudziły się sadzą z jego rąk.

– To nasz kochany Bury – powiedziała, prowadząc chłopaka do miejsca, gdzie leżał pies. – Mówią, że umiesz leczyć. Bardzo więc proszę, wylecz Burego. Jest taki biedny i tak okropnie cierpi.

Niebieskie oczy patrzyły z ogromną ufnością. Jeno, choć dałby wiele za ten miły dotyk dłoni panienki, ostrożnie uwolnił się od nich.

– Sam pójdę – powiedział wyjaśniająco. – Może być niebezpieczny.

Z woreczka, który miał przy pasie, wyjął szczyptę jakiegoś proszku i polecił, żeby rozpuszczono go w miseczce z gorącą wodą. Szczepan przywołał dziewkę służebną, powtórzył to jako własne polecenie, a sam uważnie śledził poczynania kowalskiego pomocnika.

Jeno wolno podszedł do leżącego zwierzęcia, trzymając w ręku pęk jakiegoś ziela, które podetknął psu pod nos, a potem położył mu dłoń na łbie. Przemawiał przy tym łagodnie, opanowanym głosem. Pies wydawał się spokojny, dyszał tylko ciężko i uważnym spojrzeniem wodził za ręką chłopca. Trwało to dosyć długo, Jeno oglądał rany, badał złamaną łapę i czekał, aż służąca przyniesie miseczkę z naparem.