– Kim jest ten człowiek w lochu? – zapytał Jeno.
– A co to ciebie obchodzi? – rzucił Szymon opryskliwie. – Masz zrobić swoje i tyle.
– To znaczy co?
– Zmienisz opatrunek i powiesz, co o tym myślisz. Król życzy sobie, żeby ten więzień żył jak najdłużej.
– O samej wodzie? Cóż takiego uczynił, że spotkała go taka sroga kara?
Szymon zatrzymał się i uważnie popatrzył na kowala.
– Widziałeś? – Tak.
– Więc nie o samej wodzie, ale też i słomie. Może wyżyć zwierz, może i on.
– Tak.
– Co tak?
– Pewnie macie rację. Że można wyżyć o słomie i wodzie. A jak długo ma wyżyć?
– Jak długo się da. Nie wiem, ile. Zobaczę, to ci powiem. Może i sam zobaczysz.
– Nie chcę tego oglądać. Nie jestem strażnikiem. Jestem kowalem i moja robota to kuć konie i robić narzędzia.
– Takiś mądry? – zaśmiał się Szymon. – Może jeszcze powiesz, że dla ciebie nic nie znaczy królewski rozkaz? Łatwo możesz się znaleźć obok tamtego w ciemnicy.
– I tak mnie tam prowadzicie.
Szymon Smok roześmiał się głośno i przyjacielsko walnął kowala wielką łapą w ramię.
– Podobasz mi się, pyskaczu – powiedział z uznaniem.
– Tedy mi nie mówcie „chłopcze". Jestem może młody, ale o pół głowy od was wyższy.
– Tak? Nie mówić „chłopcze". A może mi powiesz, jak mam mówić?
– Mówcie mi: kowalu.
– Kowalu? A to dobre! – zaśmiewał się Szymon. – Chce, żeby mu mówić kowalu, jak jakiemu mistrzowi.
Tym razem Jeno tylko sam jeden zszedł po drabinie do lochu, niosąc w jednej ręce kaganek, a w drugiej zawiniątko z ziołami. Im bliżej był dna ciemnicy, tym bardziej cierpła mu skóra na grzbiecie.
Dopiero kiedy był już na ziemi, człowiek na dole poruszył się i zmrużonymi oczami patrzył, kto przyszedł.
– Coś ty za jeden? – zapytał chrapliwym głosem.
– Jeno. Kowal.
Więzień siedział plecami oparty o ścianę. Jeno rozejrzał się, ale nie było na czym postawić kaganka.
W celi zobaczył tylko wiązkę słomy i przewrócony dzbanek. Zbliżył się do siedzącego i postawił kaganek wprost na ziemi, tuż obok. Mężczyzna nie poruszył się, ale kiedy Jeno pochylił się nad jego nogami, gwałtownie odsunął się w bok. Łańcuchy zadźwięczały przeraźliwie.
– Czego chcesz?
– Mam was opatrzeć.
– Po co?
– Żeby się wam rany zagoiły.
– To nie jest potrzebne – zaśmiał się więzień ponuro. – I tak tu zemrę, a im wcześniej, tym lepiej. Więc zabieraj się stąd, póki ci nie skręciłem karku.
Jeno czuł, jak dygoce ze strachu. Więzień, choć mocno zmarnowany, choć z łańcuchami na nogach i przykuty do skały, mógł być groźny. Przecież nie bez powodu został tu zamknięty.
– Nie zrobicie tego – powiedział i wolno ruszył w stronę więźnia. – Nie zrobicie tego, bo to ja wyjąłem wam ostre kamienie ze stóp.
Tamten rozkaszlał się nagle, a dopiero potem odezwał się:
– Może i dam ci spokój.
Jeno odwinął założone wcześniej opatrunki i przyświecając sobie kagankiem, dokładnie obejrzał rany.
– Jest lepiej – oznajmił. – Wkrótce nie będziecie czuli bólu.
– Nie boję się bólu, chłopcze – oświadczył tamten dumnie.
Jeno w milczeniu zmienił opatrunki na obu nogach uwięzionego. Potem wziął kaganek do ręki i chciał odejść, kiedy tamten nagłe chwycił leżący łańcuch i zarzucił na szyję kowala. Chłopak zacharczał.
Serce biło mu jak szalone.
– Z łatwością mógłbym cię udusić – mruknął więzień, nie zwalniając ucisku. – Po co tu przyszedłeś naprawdę? Sprawdzić, czy jeszcze żyję?
– Puśćcie mnie – wysapał Jeno, starając się panować nad sobą. – Puście mnie, kimkolwiek jesteście.
Przyszedłem tylko zmienić wam opatrunki. I nie z własnej woli.
Tamten poluzował łańcuch na szyi kowala i splunął w bok.
– Tchórze! Nikt nie odważył się tu przyjść, kiedy jestem przytomny. Chłopaka mi przysłali!
Przyjrzał się kowalowi, przekrzywiając głowę, co pozwalało mu lepiej zobaczyć Jeno w słabym świetle łojowego kaganka.
– Wiesz, kim jestem? – zapytał.
– Nie.
– Odpowiadaj: nie, panie – powiedział tamten z naciskiem. – Za mniejsze przewinienia rozwalałem łby!
– Nie wiem, panie.
– Nie powiedzieli ci? Nie powiedzieli, że masz zaszczyt leczyć samego Maćka Borkowica? Wojewodę wielkopolskiego, którego zdradliwy król kazał podstępnie uwięzić?
– Nic mi do tego, panie. Nie znam was.
– Teraz już znasz, chłopcze. Jak, mówiłeś, się nazywasz?
– Jeno, panie.
– Jeno Kowal? To pewnie ty założyłeś mi żelaza?
– Kazali mi. Jedne zdjąłem, inne założyłem. Teraz chciałbym już iść.
Odwrócił się twarzą w kierunku drabiny, ale więzień mocno chwycił go za ramię.
– Czekaj! Chcę cię dokładnie obejrzeć. Potem dodał:
– Nie bój się. Może twoja twarz jest dla mnie ostatnia, jaką widzę. Więc mi tak szybko nie uciekaj.
Wziął kaganek i oświetlił nim oblicze kowala. Wzdrygnął się lekko na widok różnokolorowych oczu chłopaka.
– Jesteś jakiś dziwny – powiedział z zastanowieniem. – Na pewno parasz się kowalstwem, a nie jesteś wysłannikiem piekła? Straszyli mnie piekłem zbyt często, żebym nie zdążył przywyknąć, więc i ty mnie nie przestraszysz.
– Jestem tylko kowalem, panie. Szymon Smok kazał mi zejść tutaj do was i zmienić opatrunki.
Zrobiłem, co do mnie należało. Teraz chcę iść.
Wyciągnął rękę po światło, ale Maćko nie oddał mu kaganka.
– Posłuchaj mnie – rzekł z naciskiem. – Powiem ci coś ważnego, chłopcze. Wiem, że nie ma dla mnie ratunku. Nie stoję o to, bo pewnie z niejednym ważnym panem spotkamy się w piekle. A i sam król Kazimierz ma tam przygotowane mieszkanie. Nie to ważne. Przeżyłem swoje. Byłem wielkim panem i wojewodą. Miałem wszystko i nic nie jest mi dziwne. Niczego nie żałuję i o nic nie stoję. Ale ty, ty jesteś młody, tobie może przydać się to coś, co ja mam. Pod warunkiem, że zrobisz też coś dla mnie.
– Muszę iść. – Jeno próbował wyswobodzić się z żelaznych rąk więźnia, ale ten nie zamierzał go puścić. – Panie – poprosił. – Nie dokładajcie nowego grzechu do swoich przewinień. Nic złego wam nie uczyniłem.
Maćko roześmiał się ponuro.
– Nie bój się, głupi. Nie zamierzam cię zamordować. To tylko ten przeklęty król kazał rozgłosić wszędzie, że jestem największym zbrodniarzem. To kłamstwo, jak wszystko, co on mówi i robi, i za co zostanie niechybnie rychło pokarany.
Zwolnił uścisk, ale nie na tyle, żeby Jeno mógł się z niego wyswobodzić.
– Usiądź – rozkazał. – Udawaj, że mnie jeszcze opatrujesz, gdyby jakiś żołnierz chciał tu zajrzeć. Zrób tak, nie pożałujesz. Wynagrodzę cię, choć jesteś chudopachołkiem. Ale tylko ty mi zostałeś. Siadaj.
Jeno nie miał ochoty zostawać, ale nie mógł siłą próbować się z Maćkiem Pomyślał też, że i skazańcowi należy się jakaś pociecha. Nie wiedział wprawdzie, jak miałby pocieszyć więźnia, ale postanowił nie sprzeciwiać się. Liczył, że zaraz zajrzą do lochu żołnierze i wyzwolą go z tej pułapki – Zostanę, jeśli taka wasza wola – powiedział pojednawczo. – Tylko nie krępujcie mnie łańcuchem.
– Dobry z ciebie chłopak, dobry chrześcijanin – Maćko uśmiechnął się kpiąco, ale zaraz spoważniał. – Po co cię tu wysłali? Żebyś zobaczył, kiedy umrę, tak? To im powiedz, że nie zamierzam jeszcze umierać. Że będę tu siedział jak wyrzut sumienia dla duszy króla Kazimierza. Nie złamią mnie. Tak im powiedz.