Выбрать главу

– Jak sobie życzycie, panie.

– Albo lepiej nic nie mów, kiedy będą cię pytali. Lepiej powiedz po prostu, że gadałem coś bez składu i ładu. Że majaczyłem. Po co mają wiedzieć, czegoś się ode mnie dowiedział.

Zbliżył się do Jeno i groźnie potrząsnął łańcuchem.

– Teraz złożysz przysięgę – oznajmił.

– Przysięgę? – zdziwił się Jeno. – Po co?

– Przysięgniesz, że im nie zdradzisz tego, co ci wyjawię. I że zrobisz wszystko tak, jak ci rozkażę.

Słyszysz? Przysięgnij!

– Nie powinienem chyba… – zawahał się Jeno, ale widząc srogą twarz rozbójnika, pokiwał głową na znak zgody. Chciał jak najszybciej mieć to za sobą.

– Przysięgam – powiedział.

– Że nikomu nie powiesz?

– Że nie powiem.

Maćko wstał i ciężko chodził po jamie, potrząsając łańcuchem.

– Koniec – powiedział. – Wiem, że to może być koniec. Nikt mnie nie uwolni, na nikogo już nie liczę.

Ty jesteś moją ostatnią nadzieją, chłopcze. Posłuchaj. Jestem bogaty. Jestem bardzo bogaty, mam więcej niż śniło się najważniejszemu. Zabrali mi co prawda wszystko, com uzbierał, kiedy jeszcze byłem wojewodą. Ale potem, kiedy razem z Maramą napadaliśmy na kupców, zgromadziłem jeszcze więcej. Dam ci tyle dobra, ile będziesz mógł udźwignąć.

Jeno poruszył się niespokojnie. Znowu ten Marama! Wiedział król, co robi, pakując do lochu kogoś, kto zbójował po drogach. Słyszał o takich wypadkach, kiedy ludzie chorowali na głowę od ciężkich przeżyć albo zamknięcia w ciemnicy. Pomyślał, że to samo przydarzyło się Maćkowi. Wojewoda!

Wielki, wspaniały pan! A nagle stracił wszystko i za kilka dni miał umrzeć. Nikt by tego nie wytrzymał.

– Mam skarb, wielki skarb! – mówił tymczasem Borkowic. – Pójdziesz i powiesz, że przysyła cię pan Maćko. Powiesz, żeby wydobyli skarb, żeby najęli wojsko i odbili mnie. Zwołam krewnych, przyjaciół i stanę na ich czele. A wtedy drzyj, Kazimierzu!

Jeno z niepokojem spojrzał w górę. Maćko Borkowic, wygnany i skazany za bunt przeciw królowi, dalej snuł swoje intrygi. Dalej zamierzał mącić, zasadzać się na królewskich ludzi i samego króla.

– Pójdziesz do nich i powiesz, że wzywam ich w imię honoru i w imię wspólnej rodowej krwi, aby nie zostawiali mnie tutaj. I niech się nie martwią, mam czym płacić. Powiesz im tylko, gdzie mają szukać.

– Czego, panie?

– Czyś ty głupi, chłopcze? Skarbu, oczywiście. Mojego skarbu, który zgromadziłem i który bezpiecznie ukryłem.

– A kto to są oni?

– Moi stronnicy, krewni, przyjaciele, wasale. Już ruszyliby na pomoc, gdyby wiedzieli, gdzie jestem.

Ty im powiesz, a oni przyjdą. Twoja pomoc zostanie odpowiednio doceniona. Dam ci tyle złota, ile udźwigniesz.

– Już mówiłem, że nie potrzebuję złota. Jestem kowalem, panie.

– Nie potrzebujesz? Boś głupi. Gdybyś je miał, mógłbyś żyć jak pan, choć jesteś tylko sługą. Głupi otrok! Nie potrzebuję złota! A jak zamierzasz zdobyć wolność, co? Chyba nie chcesz być niewolnikiem przez całe życie? Gdybyś miał pieniądze na wykup, wykupiłbyś się sam, potem wykupił innych ze swojej rodziny…

– Nie mam rodziny.

– Ale gdybyś miał, głupcze! Mówię dla przykładu. Jeśli nie masz rodziny, mógłbyś kupić na własność kuźnię i zostać prawdziwym, wolnym kowalem.

Myśl wydała mu się tak niesłychana, że Jeno zadrżał. Zostać wolnym kowalem, z własną kuźnią!

Maćko widać to zauważył, bo roześmiał się z zadowoleniem.

– A widzisz, mógłbyś kupić sobie wolność, chłopcze. I mnie, Maćka Borkowica, miałbyś za przyjaciela! Wystarczy, że pójdziesz i powtórzysz, co ci rzekłem.

– Dokąd miałbym pójść? Nie wolno mi wychodzić poza Dolinę.

– Znajdziesz sposób. Użyjesz podstępu albo uciekniesz, wszystko jedno. Jesteś młody, ale silny i na pewno dasz sobie radę. Pobiegniesz na Śląsk, gdzie odszukasz moich krewnych. Znajdziesz ich w wielu tamtejszych zamkach. Powiesz, co ci przykazałem. Oni wydobędą skarb, uwolnią mnie, a ty uzyskasz nagrodę.

Jeno kręcił się niespokojnie. Żołnierze najwyraźniej zapomnieli, że on siedzi w lochu, a więzień w każdej chwili może stać się niebezpieczny. Postanowił podtrzymywać rozmowę i godzić się na wszystko, co Maćko Borkowic planuje.

– Panie – zapytał. – A dlaczego oni do tej pory nie wydobyli skarbu?

– Bo nie wiedzą, gdzie jest, głupcze. Wiem o tym tylko ja. Tylko ja. Powiesz im, że wiem tylko ja. I niech nie wierzą Maramie. On może ich próbować mamić, zwodzić, ale niech wiedzą, że opróżniłem prawie wszystkie jego skrytki Jeno nie miał ochoty ani na spotkanie ze stronnikami Maćka, ani na spotkanie z rozbójnikiem Maramą.

– Panie – zapytał. – Jeżeli o onym miejscu wiecie tylko wy, to jak dowiedzą się o nim wasi stronnicy?

Maćko udał zdziwionego, że wcześniej o tym nie pomyślał.

– No tak. Prawda – mruknął i dodał po zastanowieniu: – Nie ma innego wyjścia. Ty im powiesz.

Nie był zadowolony, że musi zdradzić swoją tajemnicę nieznanemu chłopakowi. Ale nie było innego sposobu i musiał się z tym pogodzić.

– Skarb jest na Śląsku – wyjaśnił przyciszonym głosem. – Za wsią Topola jest stara wieża strażnicza, a tam…

Przerwał, bo właz do lochu otworzono gwałtownie i rozbrzmiał głos Szymona Smoka.

– Wychodź – nakazywał. – Dość tego będzie.

– Spuśćcie drabinę – odkrzyknął Jeno przytomnie, zadowolony, że jednak o nim nie zapomniano. – Właśnie skończyłem.

– A podskoczyć nie możesz? – zarechotał żołnierz, ale już wołał ludzi, aby robili co trzeba.

– Chłopcze – Maćko chwycił Jeno za ramię. – Pamiętaj, co przysięgałeś. Że pójdziesz do moich i przekażesz wszystko.

– Wszystko nie – odpowiedział Jeno machinalnie, niespodziewanie dla siebie ściszając głos. – Nie wiem, gdzie są wasze pieniądze.

Maćko znieruchomiał. Nie był do końca przekonany. A tu już spuszczono drabinę do lochu i chłopak odchodził.

– Wróć tu – zażądał Maćko. – Wtedy ci powiem resztę. Mów, że jestem chory, że musisz… Wszystko jedno. Sam coś wymyślisz.

A kiedy Jeno postawił już nogę na drabinie, jeszcze go chwycił za połę.

– Chłopcze! – poprosił nagle. – Koniecznie przynieś mi trochę chleba. Jedną kromkę chleba. Tylko uważaj, żeby go przy tobie nie znaleźli!

Na górze, kiedy z głuchym łoskotem zamknięto klapę i założono łańcuchy, Szymon Smok ze współczuciem popatrzył na kowala.

– Nie wyglądasz najlepiej – zauważył.

– To straszny człowiek – odparł Jeno, myśląc o knowaniach więźnia. Dowódca kuszników zrozumiał to po swojemu.

– Prawda – przyznał. – Ale jednak cię nie zjadł. Zrobiłeś swoje?

– Wymieniłem opatrunki, rany goją się… trochę. Myślę, że za dwa dni…

– To niepotrzebne – stwierdził Szymon. – Dostarczyliśmy go tutaj i nie pozwoliliśmy umrzeć po drodze. Teraz wszystko w rękach Boga. Wystarczy twojego starania, chłopcze.

– Ale jego rany wymagają…

– Nie musisz się już tym przejmować. Zrobiłeś swoje. Oto zapłata – Smok sięgnął w zanadrze, wydobył srebrną monetę i wcisnął ją w rękę chłopaka.

– Mówił do ciebie – zauważył. – Co ciekawego mówił? Jeno wzruszył ramionami.

– Chyba niewiele zrozumiałem. Opowiadał, że był wojewodą, potężnym i bogatym.

Szymon Smok pokiwał głową.

– Był wojewodą – przyznał.

– Potężnym i bogatym?

– O, tak! Ale zbuntował się przeciw swojemu królowi, mordował i palił, a wreszcie został zwyczajnym rozbójnikiem. Wtedy stracił majątek i mocą królewskiego wyroku znalazł się tutaj. I to jest wszystko. Trzymaj język za zębami. Nikomu nie wolno o tym mówić. Zapomnij, jakbyś nigdy tu nie był.