Выбрать главу

– To dzieciaki. Tupniesz, a uciekną ze strachu. Ta mała jest za młoda nawet dla ciebie, Iwo.

– Miałem już młodsze – pochwalił się przywódca.

Jeno aż trząsł się z oburzenia. Lęk o Alenę nie pozwolił mu skoczyć i ukarać zuchwalca, obawiał się, że inny łajdak spełni pogróżkę. Przesunął się tylko do przodu, zasłaniając dziewczynę.

– To córka pana z Lipowej – powiedział z naciskiem. – Lepiej jedźcie dalej.

Nie zrobiło to na nich spodziewanego wrażenia. Podjechali bliżej jeszcze, któryś skierował ostrze włóczni wprost w pierś kowala.

– A ty kto? – zapytał. – Narzeczony i obrońca?

Jeno, trzymając lewą ręką wyrywającego się psa, a w prawej dzierżąc nóż, obliczał swoje szanse, gotowy skoczyć mimo wszystko.

I wtedy zaszło coś, co nagle zmieniło układ sił, a co na długie tygodnie zawstydziło Jeno. W grupę zbrojnych wjechała kłusem na swoim odpasionym koniu niania Stronka, waląc na oślep trzymaną w ręku rózgą. Dali jej przejechać, zupełnie zaskoczeni.

– Precz! – krzyczała z taką furią, że aż posiniała na twarzy. – Precz stąd, łajdaki! Nie wiecie, z kim macie do czynienia?! Precz! Bo jak nie, za dwa pacierze zbrojni pana Jakuba czapkami was nakryją i obudzicie się dopiero w piekle! Jazda stąd!

Otrzeźwieli nieco i podali tyły, zawracając konie.

– Co za piekielna baba! – powiedział Iwo. – Taką mieć za żonę!

– Żebyś w złą godzinę nie powiedział – zarechotał drugi, ale posłusznie ruszył za przywódcą, a pozostali za nimi.

– Prawdziwa czarownica!

– Chłopak też coś nie bardzo. Widzieliście jego oczy? Stronka, po której dobrobyt z każdym rokiem widać było coraz bardziej, z niejakim trudem zsunęła się z siodła i przypadła do Aleny.

– Dziecko! Nic ci się nie stało? Jak mogłam być taka głupia, żeby was zostawić samych na tak długo!

– Ależ nianiu, wszystko jest w porządku – wyjaśniła Alena. – Nie byłam przecież sama.

– Doprawdy? – Stronka obrzuciła kowala surowym spojrzeniem. – A mnie się widzi, że Jeno nie dałby rady takim rozbójnikom. Ani słowa przed ojcem, bo pasy każe drzeć z nas wszystkich! A ty, chłopcze, nie pokazuj mi się na oczy, przynajmniej przez jakiś czas. Tak narazić moją gołąbeczkę!

Alena chciała zaprotestować, ale Stronka nie dopuściła jej do głosu.

– Cicho mi tu! – syknęła groźnie. – Masz mnie słuchać, bo inaczej nigdy już go nie zobaczysz.

Słyszałaś, co powiedziałam? Natychmiast wracamy do domu.

To był plac koło stajen, gdzie zwykle wymierzano kary. Teraz zebrali się tu wszyscy chyba mieszkańcy Lipowej – wolni kmiecie, dzierżawcy, pachołkowie, czeladź, służba i wielu innych zamieszkałych w okolicy. Stali w milczeniu i czekali na to, co miało nieuchronnie nadejść.

Szczepan Sowa zamierzał osobiście wykonać polecenie pana Jakuba.

– Trzydzieści kijów – rozkazał pan.

Zarządca polecił więc przywiązać Jeno do słupa i zerwać z niego ubranie. Potem bił miarowo, powoli i dokładnie, głośno odliczając uderzenia. Jeno zemdlał po dwunastu, ale Szczepan nie przerywał.

Kiedy skończył, odwrócił się do zebranych i powiedział:

– Pan Jakub zapowiedział, że kowal Jeno, ilekroć przyjdzie do Lipowej, dostanie trzydzieści kijów. A każdy, kto zechce mu pomagać, będzie podobnie ukarany. Zapamiętajcie to sobie!

Odrzucił kij i poszedł, nie oglądając się. Zebrani stali na miejscu i nikt się nie ruszył, żeby pomóc Jeno.

A byli tu ci, którym leczył brzuchy, zęby i uszy, nastawiał ręce i nogi, pomagał zwalczać czyraki i liszaje. Stali długo i namyślali się, czy powinni coś zrobić.

Kiedy Szczepan oddalił się, wreszcie namyślili się. Ktoś ocucił Jeno, dał mu się napić wody, inny odwiązał od słupa i przy pomocy sąsiadów ułożył pobitego na brzuchu. Po czym wszyscy odeszli w milczeniu.

Jeno leżał więc na środku placu, co chwila tracąc przytomność. Przywrócił mu ją dopiero chłód wieczoru. Obok siedziała Stronka z bandażami i miseczką pełną oliwy.

– Tylko dzięki prośbom panienki pan Jakub nie kazał ci wlepić stu kijów – powiedziała szeptem. – Miałeś szczęście, chłopcze.

Jeno popatrzył na nią zamglonym wzrokiem.

– A ona? – zapytał. – Co z nią?

– Wszystko w porządku – rzuciła szybko Stronka. – Siedzi w swojej izbie i popłakuje.

– Płacze? – zmartwił się kowal – Przecież ona nie jest niczemu winna. Mogliście powiedzieć o tym panu Jakubowi.

– Powiedziałam – zapewniła Stronka. – Opowiedziałam wszystko, jak sama widziałam i co wy opowiadaliście. Ale pan Jakub był zły, że naraziłeś Alenę na przykrą przygodę. Lepiej będzie, żebyś stąd odszedł i więcej się nie pokazywał.

– Nie mogę – jęknął. – Nie mogę, bo Alena… Stronka uśmiechnęła się smutno.

– Wiem, chłopcze – powiedziała. – Wiem o tym dobrze. Ale i ty chyba wiesz, że ona nie dla ciebie. Bo choć z ciebie szczery chłopak i Alena cię lubi, to przecie nie możesz pojąć jej za żonę. Za młoda, to raz. A dwa, że jesteś biedny jak mysz kościelna. Co jej dasz?

Nawet domu nie masz, a śpisz w szopie.

– Dom wybuduję – jęknął Jeno pod palcami Stroniu, która smarowała mu plecy olejem. – Wybuduję.

Wielki dom, w którym nie braknie jej niczego.

– Głupiś, jeżeli myślisz, że to wystarczy. Pan Jakub nigdy się na to nie zgodzi. On szlachcic wielkiego rodu, ty kowal, w dodatku nieznanego pochodzenia.

– A skarb? Czy nie mówiliście, że jeśli odnajdę skarb, może pan Jakub dałby swoją zgodę, bym poślubił Alenę.

– Mówiłam? – Stronka nie była zadowolona z tego przypomnienia. – Może mówiłam, może nie mówiłam. To wszystko tylko bajki i pobożne życzenia, chłopcze. Ten skarb nie istnieje, bo gdyby istniał, dawno już ktoś by go odszukał.

– Nikt nie zna tego miejsca! Nikt. Tylko ja.

Jeno kaszlał i pojękiwał cicho. Nie jęczał podczas wykonywania kary, więc teraz nadrabiał w dwójnasób.

Stronka skończyła opatrunek, nasunęła na plecy Jeno koszulę i zbierała się do odejścia.

– Musisz się zastosować do życzenia pana Jakuba – poradziła. – Lepiej, żeby ani cię nie widział, ani o tobie słyszał. Może któregoś dnia, choćby wtedy, gdy znajdziesz ten skarb, będziesz mógł tu przyjść…

– Chciałbym zobaczyć Alenę.

– To niemożliwe. Teraz jej nie zobaczysz.

– Nawet jeśli wy pomożecie?

– Moja pomoc tu na nic. Pan Jakub kazał ją zamknąć i pilnować.

– To chociaż powiedzcie jej ode mnie…

– Niczego nie wolno mi przekazywać – zastrzegła się szybko.

– Ale chociaż powiedzcie, że nic mi się nie stało.

– Powiem. Przecież to z jej polecenia tu przyszłam.

Stronka była bardzo poważna i bardzo smutna. Zabrała miseczkę i resztę płótna, a potem niespodziewanie pogłaskała leżącego po głowie.

– Jesteś już bardzo dużym chłopcem – powiedziała. – Powinieneś posłuchać mojej rady. Lepiej nie przychodź tu więcej. I lepiej zapomnij. Ona z dnia na dzień dorośleje i tylko patrzeć, jak trzeba ją będzie wydać za mąż. Spójrz na to jak dorosły, chłopcze. To nie będziesz ty. To będzie ktoś zupełnie, zupełnie inny. Może ktoś taki, jak Filip ze Słowika. Szlachcic, rycerz. Nie kowal.

– Wiem – odpowiedział Jeno. – Wiem, że to nie będę ja. Ale chcę znajdować się blisko, gdyby potrzebowała pomocy lub opieki. I przysięgam, że nie odejdę daleko. Powtórzcie to Alenie.

– Niczego takiego jej nie powiem – żachnęła się Stronka. – To wszystko moja wina, bo na zbyt wiele wam pozwalałam, zapominając, że szybko przestajecie być dziećmi. Więc nic jej nie powiem, dla waszego dobra. Nie powtórzę ani słóweczka, mój chłopcze. Ani słóweczka. Może jestem już dość stara, ale nie na tyle, żebym nie pamiętała, do czego mogą doprowadzić takie obietnice.