Stronka wiedziała, co mówi. Ledwo kilka dni wcześniej słyszała, jak pan Jakub, skąpy zwykle w swoich relacjach z podróży, opowiadał żonie o spotkaniu w Chęcinach.
– Spotkałem tam młodego Filipa, pamiętasz go? Wyrósł i zmężniał, że aż miło popatrzeć.
Zapraszałem, aby nas znowu odwiedził, bo niewiele, a będziemy swatali Alenę. A to dopiero byłby wspaniały zięć!
Pani Agnieszka, zupełnie zaskoczona, wykrzywiła usta z niezadowolenia.
– Filip ze Słowika? Jego chciałbyś na męża dla Aleny?
Doprawdy, dziwię się twojej ślepocie. To wybór najgorszy ze wszystkich.
– Ślepocie? – zdumiał się pan Lipowej. – Cóż widzisz w nim złego, na Boga?! Młody, silny, piękny.
Alena go lubi i na pewno będą dobrą parą…
– Że młody, nie przeczę – tłumaczyła Agnieszka, nie mogąc z przejęcia usiedzieć na miejscu. – Ale czy to wystarczy, aby zajmować się tak wielką posiadłością? Przecież to nie są żarty, a on nie ma żadnego doświadczenia.
– Nauczy się – pan Jakub nie przykładał zbyt wielkiej wagi do wszystkiego, co dla jego żony było na pierwszym miejscu.
– Niby od kogo? – pytała rozeźlona.
– No… Ode mnie, od Szczepana. A w końcu i od ciebie, skoro wszystko tak dobrze umiesz.
– Ode mnie? Nigdy! – powiedziała pani Agnieszka porywczo. – Nigdy ode mnie!
Jakub nie rozumiał nagłych wybuchów żony, ale w ostatnich latach nieco do nich przywykł i zdziwiłby się nawet, gdyby teraz odpowiadała spokojnie.
– Zastanawiałem się nad tym – ciągnął wyjaśniająco. – I coraz bardziej pomysł ten wydaje mi się dorzeczny. Filip nie jest wprawdzie szczególnie zamożny, ale to wielki ród. A co do was, to zdawało mi się, że nawet go lubisz…
Agnieszka drgnęła, jak gdyby mąż powiedział coś obraźliwego.
– Co tu ma lubienie do rzeczy, kiedy chodzi o przyszłość Lipowej i sąsiednich majątków. Nawet gdybym go lubiła, to nie wystarczy jeszcze, abym wydała swoją zgodę na to małżeństwo.
Tym razem dotknięty poczuł się pan Jakub.
– Zgodę? – zapytał i wstał wzburzony. – A kto tu mówi o twojej zgodzie? Moja wola rozstrzyga. Twoja wola nie ma tu nic do szukania.
– Doprawdy? – głos Agnieszki był świszczący, groźny. – To jeszcze zobaczymy! Mam dość swoich majętności, żeby nimi obdzielać, kogo zechcę. A zapowiadam, że jeśli wydasz Alenę za tego… za tego oszusta… nie dam jej nic.
– Oszusta? W głowie ci się pomieszało, kobieto. A komu innemu dasz, skoro nie mamy własnych dzieci?
– Wszystko jedno! – krzyczała Agnieszka. – Wszystko jedno! Każdemu, tylko nie jemu! Choćby miało pójść na zmarnowanie!
I pani Agnieszka wybiegła z komnaty. Wpadła do siebie, rzuciła się na łoże i zalała łzami. Ale nie zamierzała szybko ustąpić, bo walka dopiero się rozpoczyna. Musi się tylko wypłakać i nabrać sił.
Dwa kubki
Zima 1363
Nieszczęście spadło na dwór w Lipowej w samą Popielcową Środę. Jeszcze w przeddzień nic nie zapowiadało nieszczęścia, które zachwiało całym porządkiem w Dolinie.
Pan Jakub nagle ciężko zachorował. Obudził się rano i nie mógł wstać z łoża, miał dreszcze i wysoką gorączkę. Początkowo ani on, ani domownicy nie przywiązywali do tego wielkiej wagi, bo choć każda choroba może być dużym zagrożeniem, nikt nie spodziewał się, że powali akurat najsilniejszego.
Pani Agnieszka często zaglądała do izby, w której leżał mąż, i z niepokojem patrzyła, jak choroba, która przyszła nie wiadomo skąd, szybko postępuje. Pan Jakub tracił przytomność, nie mógł nic jeść, sił ubywało mu z godziny na godzinę.
Trzeciego dnia, kiedy domowe sposoby leczenia nie dawały skutków, wezwano pomocy. Z samego rana pobiegł umyślny do klasztoru w Mstowie, a przed wieczorem przybył do dworu uczony medyk.
Był to wysoki, chudy zakonnik, który przytaszczył ze sobą, przez głęboki śnieg, skórzany worek, wypełniony instrumentami i medykamentami. Nazywał się brat Malachiasz.
– Już postawiłem medyczny horoskop – powiedział do Aleny, czekającej przy wejściu do dworu. – Szczęśliwie, jest akurat bardzo korzystna koniunkcja Marsa i Wenus, a to niewątpliwie znaczy, że pan Jakub szybko wyzdrowieje.
Medyk, którego z wielkim szacunkiem dla jego rozumu i wykształcenia, zaprowadzono do świetlicy, spędził tam następnie cały wieczór. Studiował gwiezdne tablice, odmawiał modlitwy, a w wolnych chwilach ochoczo sięgał do misy z jadłem.
Dopiero późno w nocy zdecydował się na odwiedzenie chorego. Niósł ze sobą mały nożyk i miedziane miseczki. Jako duchowny nie mógłby upuścić krwi choremu, gdyby nie specjalne przyzwolenie papieża, wydane w uznaniu dla jego wiedzy i umiejętności. Towarzyszyły mu obie kobiety – Agnieszka i Alena – niosące kaganki.
– To nie jest dobra pora na zabieg – mruczał mnich, jakby zapominając, że to on sam nie spieszył się zbytnio z leczeniem i wbrew zwyczajom zamierzał rozpocząć kurację po zachodzie słońca.
Pan Jakub leżał grubo przykryty i najwyraźniej nie wiedział, co się z nim dzieje. Był blady, wielkie krople potu wystąpiły mu na czoło, ciałem co jakiś czas wstrząsały dreszcze.
Medyk delikatnie naciął żyły na obu przedramionach chorego, by zebrać upuszczaną krew do dwóch oddzielnych miseczek, cały czas mrucząc pod nosem modlitwy. Potem odstawił miseczki na ławę i zapytał, gdzie przygotowano mu miejsce do spania.
Agnieszka zapewniła go natychmiast, że nie zapomniano o nim, i sama ofiarowała się go tam zaprowadzić. Alenie jednak ta krótka kuracja wydała się niewystarczająca.
– Nie zrobicie nic więcej? – zapytała z niepokojem.
– Więcej? – zdziwił się mnich. – Wystarczająco dużo krwi pana Jakuba na dziś już zebrałem. Teraz poczekamy, aż się ustoi. Rano obejrzę ją w dziennym świetle i będę wiedział, co trzeba robić dalej.
Naprawdę, nie ma powodu do niepokoju. Mam ze sobą wszystkie potrzebne tablice i mogę określić stan zdrowia nie tylko pana, ale i wszystkich bez wyjątku mieszkańców tego domu. Zapewniam, że wasz ojciec już rano odczuje ulgę. Dzięki dobremu ułożeniu gwiazd moja kuracja nie będzie długa.
Pani Agnieszka podziękowała uprzejmie i sama poszła odprowadzić medyka, bo służbę dawno już wysłano spać. Po chwili kobiety spotkały się ponownie w sieni.
– Boję się o ojca – powiedziała Alena.
Agnieszka, która zamierzała wyminąć wychowankę bez słowa, zatrzymała się zdziwiona. Pasierbica nie odzywała się do niej niepytana, bo cicha wojna między nimi wciąż trwała i obie przywykły ten stan uważać za powszedni.
– Boję się – powtórzyła Alena. – W taki sposób umarła moja matka. Któregoś dnia położyła się i nie wstała już więcej. Mówię wam, że teraz z ojcem jest podobnie.
– Zdrowie Jakuba obchodzi mnie nie mniej niż ciebie – zauważyła cierpko pani Agnieszka.
– Wiem o tym – przyznała Alena, której niechęć do macochy była tak wielka, że nawet to oświadczenie przyszło jej z trudem. – Wiem. Ale myślę, że trzeba coś zrobić, żeby ojciec uzyskał najlepszą pomoc.
– On ma najlepszą pomoc – zapewniła Agnieszka. – Brat Malachiasz jest znamienitym uczonym. Pobierał nauki w Padwie i Montpellier, był lekarzem przy królewskim dworze. Rzekł mi, że dzień jutrzejszy będzie rozstrzygający, ale jest przekonany, że Jakub wkrótce stanie na nogi.
Powiedziała już wszystko, lecz nie odchodziła. Alena domyśliła się, że macocha chowa coś jeszcze w zanadrzu i nie jest pewna, czy ma o tym wspomnieć.
– Coś wam ujawnił brat Malachiasz? – zapytała. – Chyba mogę mi o tym wiedzieć, jeśli to chodzi o zdrowie mojego ojca.