Szczepan Sowa czuł się niezręcznie. Uwierzył kowalowi, bo już zdążył zauważyć, że pan Jakub jest spokojniejszy i spadła mu gorączka, a to był wystarczający powód, aby żywić nadzieję.
– Te kije… – powiedział niepewnie. – Te kije, które wam wymierzyłem…
– To było właśnie owo nieodpowiednie lekarstwo – uśmiechnął się Jeno. – Spodziewam się, że kiedy pan Jakub wstanie z łóżka, zastosuje inną kurację. Gdyby chwilę zastanowił się nad wyborem kubka z miksturą, może zrozumiałby, że nie jestem jego wrogiem ani tym bardziej wrogiem panienki Aleny.
Prędzej bym sobie dał rękę odjąć.
Szczepan pokiwał głową.
– Kiedy wstanie z łóżka?
– Będzie zdrów w ciągu kilku dni. Ale jeszcze dzisiaj będziecie mogli z nim pomówić.
– Bogu niech będą dzięki – westchnął Szczepan. Potem serdecznie uścisnął rękę kowala.
– Możecie być pewni, kowalu, że dowie się o wszyta kim, co dla niego uczyniliście. Nic nie zataję z waszego poświęcenia.
Pan Filip
Wiosna 1363
Pan Filip ze Słowika podążał do Lipowej z radością tym większą, im bliżej był dworu. Wiódł ze sobą jucznego konia, który niósł cały wór prezentów, a jego pan uśmiechał się na myśl, jaką niespodziankę sprawi swoją wizytą. Kilka lat minęło już od jego poprzedniego pobytu i Filip z przyjemnością wspominał tamte chwile, z radością rozglądając się po okolicy, którą już rozpoznawał.
Obmyślił dokładnie swój wjazd do dworu, gdzie zamierzał pokazać się jak najgodniej. Jednakże w ostatniej chwili musiał odstąpić od tego planu. Jego piękny wierzchowiec zgubił podkowę i utykał, więc Filip był zmuszony skręcić do kuźni, która także wydawała mu się znajoma.
Zza szopy wyszedł wysoki młody mężczyzna w skórzanym fartuchu. Na widok gościa zatrzymał się nagle, jakby nie była to kuźnia przy trakcie, a przybycie rycerza stanowiło dla niego zaskoczenie.
– Kowalu – powiedział Filip. – Mam dla ciebie robotę. Spraw się szybko.
Kowal podszedł do wierzchowca, poklepał go po szyi, spojrzeniem pełnym uznania obrzucił jego piękną sylwetkę i bogaty rząd. Następnie starannie zbadał nogi, podniósł się i pokręcił głową.
– Chyba musicie go tutaj zostawić – powiedział. – Nic mu nie jest, ale lepiej, żebym go zbadał dokładnie. To wspaniałe zwierzę. Jutro rano odbierzecie albo wam go odstawię, jeśli wola.
– Dopiero jutro? – zmartwił się Filip, któremu zmiana z dawna ułożonych planów bardzo była nie w smak. – Trudno, niech będzie jutro. Sam go odbiorę albo kogoś przyślę.
– Jedziecie do dworu w Lipowej? – domyślił się kowal.
– Tak. Stamtąd przyślę zapłatę.
Filip klepnięciem pożegnał swojego wierzchowca i wziął do ręki wodze konia jucznego. Miał jeszcze podjezdka, ale resztę drogi zamierzał przebyć pieszo.
Przyglądając się wysokiej i silnej postaci kowala, przypomniał sobie pewną deszczową noc i kowalskiego pomocnika, który okazał się nad wyraz sprawny w swoim rzemiośle. Miał jedno oko brązowe, a jedno niebieskie.
– Czy przypadkiem to nie wy kilka lat temu… – zaczął, ale kowal potwierdził, zanim dokończył pytanie.
– Ja – powiedział z ukłonem.
– Już nie jesteście pomocnikiem, a kowalem? Krótko terminowaliście.
– Krótko – zgodził się Jeno. – Mój mistrz umarł, a pan Jakub okazał się łaskawy.
Nagle wesołe iskierki zaigrały w jego oczach.
– Tanio zapłaciłem. Wszystkiego trzydzieści kijów.
– Doprawdy? – zaciekawił się Filip. – Pewnie słusznie was docenił.
Potem zapytał jeszcze:
– A co nowego we dworze? Kilka lat nie byłem już tutaj. To niedaleko i chyba mogę dojść bez przewodnika – zastanawiał się.
Brak okazałego wierzchowca mocno pokrzyżował jego zamiary, bo nie pozwalał na odpowiednio dostojny wjazd. Ale też niecierpliwość, aby wreszcie zobaczyć mieszkańców dworu, nie dała mu dłużej czekać.
– Łatwo traficie, idąc w kierunku tamtych drzew – potwierdził kowal. – A co do nowin, to chyba wszystko jest w porządku.
– Tedy do zobaczenia, kowalu.
Łaskawie skinął ręką i prowadząc konie za sobą, poszedł we wskazanym kierunku. Czuł, jak serce uderza mu coraz szybciej.
Filip ze Słowika serdecznie witał się z mieszkańcami Lipowej, a potem z wielkim zaciekawieniem oglądał rozbudowany dwór, sam dając się oglądać i podziwiać. Od czasu poprzedniego pobytu wyprzystojniał jeszcze i zmężniał, nie był też taki nieśmiały ani taki dziecinny. Udawał, że nie widzi zalotnych spojrzeń czeladnych dziewek, i nie domyśla się, że na jego uśmiech omdlewają w nich serca.
Zaraz po przyjeździe wybrał się na konną przejażdżkę z Aleną, jakby on nie był już dorosłym mężczyzną, a ona kobietą. Prawił jej różne dworności i wyglądało na to, że choć serdecznie powitał Stronkę, nie jest szczególnie zachwycony stałą obecnością niani obok dziewczyny. Stronka natomiast od razu odgadła, co się święci, i miała zamiar dopilnować wszystkiego.
– To niebezpieczny panicz – powiedziała do podopiecznej. – Rozkapryszony i zepsuty na królewskim dworze. A ty nie jesteś już dzieckiem. Nie chciałabyś chyba, żeby w tych obcych ziemiach opowiadał, że nie znasz obyczajów i zachowujesz się jak córka kmiecia, a nie wielka pani wielkiego dworu.
– Przesadzasz, nianiu – śmiała się Alena. – Filip to piękny rycerz, ale traktuję go jak mojego przyjaciela z lat młodości i on dobrze o tym wie.
– Z przyjaźni często rodzą się rzeczy poważniejsze – mruknęła Stronka, której koń gotowy do drogi czekał z innymi na dziedzińcu. – Tylko nie hasajcie za bardzo, bo coś dzisiaj nie czuję się najlepiej, a samych was przecież nie zostawię.
Filip, który przyjaźnie i życzliwie witał w Lipowej wszystkich niezależnie od stanu i pozycji, nie mógł złożyć uszanowania Agnieszce, bo pani w ogóle nie wyszła na jego spotkanie, usprawiedliwiając się chorobą gardła. Kiedy wieczorem pan Jakub zwrócił jej uwagę na niestosowność takiego zachowania, tylko wzruszyła ramionami.
– To przecież twój gość – powiedziała. – Nie muszę każdemu, kto zajeżdża do dworu, osobiście usługiwać. Mamy dość służby we dworze.
W ciągu dwóch następnych dni wykazywała tak niewielkie zainteresowanie gościem, że pan Jakub musiał ją napomnieć.
– To królewski wysłannik – powiedział niezadowolony. – Człowiek zaufany i możny. Nie wolno ci traktować go z niechęcią. Nawet jeśli bardzo go nie lubisz, postaraj się tego nie okazywać.
– Nie lubię – przyznała Agnieszka. – Nie wiem, po co tu przyjechał tak niespodziewanie, ale wydaje mi się, że może mieć niecne zamiary.
– Doprawdy? Czy zawsze musisz przesadzać, kobieto? Przyjechał, ponieważ go zapraszałem.
Nakazuję ci być dla niego uprzejmą. I ogarnij się trochę, bo nie chciałbym, żeby opowiadał potem gdzie popadnie, jak niestosownie był u nas przyjęty.
– Jak sobie życzysz – odpowiedziała, zaciskając zęby.
– Ale na twoim miejscu zadbałabym, żeby z tych jego przejażdżek z Aleną nie wyniknęło jakie nieszczęście.
– Przesadzasz. Po pierwsze, pan Filip jest nam dobrze znany. Po drugie, to człowiek honoru. Wie, co to dobre wychowanie, i nie ma obaw, że zrobi coś niewłaściwego.
– Ależ on może pomyśleć, że mu ją na sprzedaż wystawiasz.
– To nie byłoby nawet takie złe – roześmiał się pan Jakub. – Już przecie mówiłem, że jeśli tylko poprosi o rękę mojej córki, poważnie się nad tym zastanowię. A na razie niech jeżdżą, niech się bawią. Stronka dopatrzy wszystkiego. Skoro jednak tak to cię niepokoi, powiedz Alenie o niebezpieczeństwach, jakie nieść mogą za sobą takie wyjazdy. Tyle chyba możesz zrobić jako jej przybrana matka.