Выбрать главу

– Nigdy nie zamierzałem was ukrzywdzić – zapewnił żarliwie. – Nigdy! Na Boga! Czyż nie dałem dowodu, że was szanuję i poważam?

– Dowodu? Jaki był ten dowód waszego uczucia? Co niby? Że powiadaliście tak wiele o kobietach z królewskiego dworu, jakie są piękne, wspaniałe, bogate i jak wszyscy rycerze tęsknią, by spocząć w ich ramionach? To niby miał być dowód waszego uczucia? A może ten, że chcecie ożenić się z moją pasierbicą?

Filip ujął ręce Agnieszki i zmusił ją, aby popatrzyła mu w oczy.

– To nie jest tak – wyjaśniał. – Nie tak Nie staram się o Alenę. To pan Jakub złożył mi propozycję. Od razu zrozumiałem, że jest to jedyna sposobność, żeby być blisko was. Alena jest młoda, niespieszno jej wychodzić za mąż. Słyszysz, Agnieszko? Powiedziałem panu Jakubowi, że zostanę w Lipowej i będę się starał o przychylność jego córki. Ale przysięgam wam, że ani mi to w głowie. Jak inaczej miałem doprowadzić do naszego spotkania bez cudzych oczu i uszu?

– Po co wam takie spotkanie? – Agnieszka była bliska płaczu. – Żeby, jak wtedy, zanim was poznałam, uciec jak tchórz?

Filip nie puszczał rąk Agnieszki, a ona nie wyrywała już ich z jego dłoni.

– Co miałem wtedy zrobić, Agnieszko? – zapytał smutno. – Zostać, stanąć przeciw waszemu mężowi?

Narazić was na wstyd, a może i na coś gorszego?

Gwałtownie wyrwała ręce z jego dłoni.

– Nie wiem, co powinniście zrobić, Filipie – powiedziała ostro. – Wiem, czego nie zrobiliście. Nawet nie pożegnaliście się ze mną. A teraz miałabym znowu uwierzyć waszym słowom?

Elżbieta, wdowa po Mikołaju z Potoka, zachorowała przed kilkoma miesiącami. Jej niespodziewana przypadłość była dziwna i wszystkich napawała strachem. Pani Elżbieta stawała się nagle agresywna, krzyczała okropnie, rzucała wszystkim co miała pod ręką, wydawała zadziwiające polecenia, by zaraz potem popaść w odrętwienie. Leżała wtedy w łożu, nie poznawała nikogo i nikogo nie chciała widzieć. Albo zachowywała się jak małe dziecko, udawała, że bawi się ze swoją młodszą siostrą, zmarłą jeszcze w dzieciństwie.

Część służby uciekła do sąsiednich dworów lub wsi, część trafiła do Lipowej, inni przepadli bez wieści. Marniała ziemia, opuszczony majątek chylił się ku upadkowi.

Agnieszka lubiła starą, bo ta przy całej swojej oschłości traktowała ją dość serdecznie. Zaraz po ślubie udzieliła jej kilku ważnych rad, a i potem nie szczędziła pomocy w różnych trudnych sprawach. Dla młodej dziewczyny, samotnej w ogromnym dworze, gdzie wszystko wydaje się obce i nieprzyjazne, rady te i pomoc były wprost bezcenne. Elżbieta przyjeżdżała potem do Lipowej często i sama chętnie przyjmowała gości, z których najserdeczniej witała Agnieszkę, a młodej pani, przez męża często pozostawianej samej, taka przyjaźń była bardzo potrzebna. Z czasem stara Elżbieta i młoda Agnieszka sury się powiernicami i przyjaciółkami.

Mikołaj z Potoka umarł niedawno, ale Elżbieta wcale nie wydawała się zrozpaczona. Traktowała go wcześniej, kiedy jeszcze była całkiem przy zdrowych zmysłach, jak na to zasługiwał, z odrobiną pogardy i lekceważenia, bo była kobietą silną i stanowczą, pochodzącą z możnego i potężnego wielkopolskiego rodu Zarembów, więc nie mógł jej olśnić ani pozycją, ani majątkiem.

Po owdowieniu choroba Elżbiety rozwijała się w szybkim tempie. Agnieszka jeździła do Potoka co parę tygodni, zostając nawet kilka dni, ale z trudem tam wytrzymywała, bo wdowa stawała się coraz bardziej nieznośna. Kiedy nie poznawała Agnieszki, a działo się to coraz częściej, traktowała ją jak służącą, do której miała ustawiczne pretensje.

Dwór szybko popadał w ruinę, nie było nikogo, kto wszystko wziąłby w garść, pani Agnieszka przyjeżdżała za rzadko, a nawet jeśli, nie miała już czasu na doglądanie gospodarstwa, zajęta obsługiwaniem Elżbiety i czynnościami, których w żadnym wypadku nie wykonywałaby w swoim domu.

Agnieszka nie mogła znieść tej ogólnej bezradności, jej gospodarski umysł cierpiał, kiedy patrzyła, jak w Potoku niszczeje dorobek wielu pokoleń. Wielokrotnie obiecywała sobie coś z tym zrobić albo zaprzestać odwiedzin, bo za każdym razem wyjeżdżała chora ze złości i niemocy.

Prace gospodarskie we dworze zamarły, bydło i konie, póki ich nie rozkradziono, stały w gnoju w stajniach, bo nie miał ich kto pilnować na pastwiskach, ostatnich zasiewów nie przeprowadzono, ziemia leżała odłogiem. Pan Jakub, któremu żona skarżyła się na stan dworu, machał tylko ręką i mówił, że musi poczekać na śmierć stryjnej, bo niczego wbrew jej woli, choćby i chorej, nie zrobi.

– Coraz gorzej to wygląda – powiedziała ze smutkiem pani Agnieszka, kiedy razem z Filipem wjechali na dziedziniec, mijając zaniedbane stawy rybne i opuszczone ogrody. – Muszę wymóc na mężu, żeby dał tu ludzi do pracy, bo zmarnieje wszystko do ostatniego ziarenka.

W samym dworze większość pomieszczeń była zamknięta na głucho. Pani Elżbieta kazała pozabijać deskami drzwi i kiedy jeszcze mogła chodzić, codziennie sprawdzała, czy nikt nie wszedł do środka.

Uważała bowiem, że zostanie okradziona, a nikogo nie darzyła zaufaniem. Ledwo więc jej komora była otwarta.

W kuchni, urządzonej obok dworu, zastali tylko jedną dziewkę służebną, grubą i zastrachaną. Na widok pani z Lipowej gwałtownie padła przed nią na kolana.

– Nie mogę tu zostać – błagała ze łzami w oczach. – Niechaj mnie pani uwolni ze służby, nawet bez zapłaty. Boję się. Podobno starsza pani rzuciła czar na dom i wszystkich. Nikt już poza mną nie został, wszyscy się wystraszyli.

– Gdzie ona jest? – zapytała Agnieszka, uciekając od rąk dziewczyny, która chciała objąć ją za kolana.

– Żyje jeszcze?

– Żyje, ale chyba niedługo. Strasznie krzyczy, płacze i przeklina. Wczoraj rano kazała wezwać księdza, przyjechał zaraz, bo akurat był w pobliżu. Ale i jego wyrzuciła. Wybiegł, żegnając się raz po raz i zapowiadając, że już tu nie wróci. Szlachetna pani, zwolnijcie mnie z tej służby!

Pan Filip podszedł do klęczącej, uniósł jej głowę i spojrzał prosto w oczy, a w jego wzroku była groźba.

– Pani cię uwolni, kiedy zechce – powiedział dobitnie. – Teraz jej wola tutaj. A ty będziesz posłuszna.

Kto miałby robić przy twojej pani, która karmiła ciebie przez cały ten czas? Może pani Agnieszka, co?

Zostaniesz tu, aż ci nie powiem, że możesz odejść. A teraz odszukasz wszystkich, którzy winni pracować dla dworu, widziałem kilku takich po drodze, odszukasz i powiesz, żeby jak najprędzej się stawili. Będzie źle, jeśli będę musiał sam ich szukać!

Pani Elżbieta leżała w ciemnym pokoju, przykryta po szyję futrami, bo stale skarżyła się na zimno. W komnacie poza łożem i ławą, na której ktoś zostawił przygotowaną do zapalenia gromnicę, była tylko wielka okuta skrzynia. Okno zabito deskami od środka.

– Wojka! Wojka! Gdzie ty się podziewasz, dziewczyno?! – usłyszeli starczy, skrzeczący głos pełen złości. – Przynieś mi natychmiast wody do picia. Słyszysz? Natychmiast, bo inaczej skórę ci wygarbuję jak się patrzy!

– I tak cały dzień – wyjaśniła markotnym głosem dziewczyna. – Kiedy zaniosę wodę, wylewa na podłogę i krzyczy na mnie, że chciała mleka.

Agnieszka sama więc wzięła naczynie z wodą i poszła do komnaty. Elżbieta krzyczała i waliła laską po pościeli.

– No, nareszcie! Podejdź tutaj, żebym cię mogła sprać, jak na to zasłużyłaś!

Pani z Lipowej podeszła nieco, uważając, aby nie dostać się w zasięg laski.

– To ja, ciotko – powiedziała łagodnie. – Agnieszka. Przyniosłam wam picie.

– Chciałam wody.

– Przyniosłam wodę.

– Świeżej chciałam, ze studni.

– Ze studni. Napijcie się, ciotko.