Выбрать главу

– Pogawędźmy chwilę, skoro się już spotkaliśmy – zachęcił.

Przyglądał się młodym z natężeniem i nie uszło jego uwagi, jak są rozgorączkowani. Zobaczył, z jaką starannością Jeno rozłożył na trawie swój kaftan, żeby Alena mogła usiąść na nim bez szkody dla sukni. Kiedy usadowili się, blisko siebie, bardzo blisko, uśmiechnął się, choć niepokój targał nim coraz większy.

– To nie będzie spowiedź – powiedział łagodnie. – Ale chyba powinniście mi wyjaśnić to i owo.

Najlepiej wszystko.

Popatrzyli po sobie, porozumiewając się spojrzeniami. Kowal najwyraźniej nie zamierzał mówić więcej, niż było to konieczne, Alena chyba uważała inaczej. Zakonnik postanowił ją zachęcić.

– Nie obawiajcie się – zachęcił uspokajająco. – Obiecuję, że nikomu nie powtórzę naszej rozmowy, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne.

– Kochany ojcze Ambroży – chwyciła jego ręce Alena. – Wiemy, że można na was liczyć. Samo niebo nam was tutaj zesłało. Potrzebujemy rady, dobrej rady życzliwego i uczciwego człowieka.

Mnich zerkał spod oka na kowala, ale ten siedział sztywno i nie odzywał się, jakby czekał, że to Alena wszystko wyjaśni.

– Wasz ojciec pewnie nie pochwaliłby takiego spotkania na osobności – powiedział Ambroży, który zamierzał w ten sposób nieco uspokoić kowala. – Co innego, kiedy spotkanie odbywa się w towarzystwie duchownego. – Wtedy Jeno pochylił się nagle, uchwycił dłoń zakonnika i ucałował ją z szacunkiem.

– Wiem, że to moja wina – wyjaśnił szybko, nie zważając na ostrzeżenia dziewczyny, łapiącej go za rękaw. – Alena uległa moim namowom, ja wykorzystałem jej obecność i skłoniłem do rozmowy. Wiem, że nie jestem równy jej ani pochodzeniem, ani stanem i nie powinienem nawet z nią rozmawiać, ale…

– Nieprawda – zaprzeczyła Alena. – Sama tu przyjechałam, dobrze wiedząc, że cię tu zastanę. I to wam powiem, ojcze, że nie jest to nasze pierwsze spotkanie, choć przysięgam na wszystkie świętości, że ani ja swojej czci nie uchybiłam, ani Jeno nie uchybił mojej…

Ojciec Ambroży podniósł ręce w obronnym geście.

– Wiem, wiem – zawołał! – Nic więcej nie musicie dodawać. Chciałbym jednak zadać kilka pytań, a wy przyrzeknijcie, że odpowiecie szczerze. Tylko w takim wypadku zgodzę się wysłuchać waszych racji.

– Przyrzekamy – odpowiedzieli oboje.

– Jesteście już wystarczająco dorośli, moje dzieci, żeby wiedzieć, jaka odpowiedzialność spoczywa na każdym z nas. Odpowiedzialność wobec Boga, wobec rodzica, wobec innego człowieka.

Westchnął i zwrócił się do kowala wprost:

– Miłujesz Alenę?

– Bardziej chyba niż własną duszę! Ojciec Ambroży wykrzywił usta.

– Bardziej niż duszę? Sam nie wiesz, co mówisz, chłopcze. Więc ją miłujesz. Nie potępiam cię za to, bo ktoś tak piękny jak Alena godzien jest wielkiego uczucia.

– I ja go miłuję! – wykrzyknęła dziewczyna. – Najwięcej jak tylko można. Od dawna, od dziecka, od zawsze!

– Od kiedy wyciągnął cię z wody? – zapytał domyślnie ojciec Ambroży.

– Tak, ale chyba wcześniej jeszcze. Od zawsze! Od kiedy pocieszał mnie przed złą macochą, od kiedy mnie koił w płaczu, od kiedy uczył być silną i nie ulegać…

Ojciec Ambroży rozłożył ręce bezradnym gestem.

– Mój Boże! – powiedział bardziej do siebie niż do nich. – Sprawa jest zupełnie beznadziejna.

– Jak to beznadziejna? – uczepiła się jego rąk Alena. – Nawet przy waszej pomocy?

– Przeceniasz moje możliwości, drogie dziecko. Ale mówiąc beznadziejna, miałem na myśli to, że zabrnęliście daleko i teraz trzeba będzie nieźle się nagłowić, żeby nikomu nie stała się krzywda.

Zróbmy tak. Odprowadzimy teraz Alenę do dworu, a po drodze porozmawiamy. Późno się zrobiło i nie mam ochoty iść dalej, a i was niechętnie zostawiłbym samych. Więc choć wam ufam w pełni, wezmę na tę chwilę za was odpowiedzialność.

– Obiecujecie nam pomóc? – dopytywała się Alena. Ojciec Ambroży wstał i skinął ręką na Jeno, żeby przyprowadził wierzchowca dziewczyny.

– Obiecuję poprzeć tylko dobre rozwiązanie – powiedział wykrętnie.

Alena zbliżyła się i popatrzyła mnichowi prosto w oczy.

– Kocham go – wyznała cicho. – Kocham, wiem to na pewno. Tymczasem ojciec chce mnie wydać za Filipa. Za nic się na to nie zgodzę.

– Więc to prawda, że pan ze Słowika stara się o twoją rękę? Powinnaś chyba liczyć się ze zdaniem swojego rodzica, moja córko.

– A moja wola, moje serce nie mają znaczenia? Ojciec Ambroży westchnął. Był to w ogóle wieczór westchnień.

– Nie powiedziałem, że musisz iść za pana Filipa – tłumaczył się. – Mówiłem tylko, że ojcu należy się szacunek, bo on chce twojego dobra. Nie można odpłacać mu niewdzięcznością. Proszę cię, Aleno, zaklinam na wszystko, byś niczego nie robiła pochopnie. Czy możesz mi to obiecać?

– Ale porozmawiacie w moim imieniu? Nawet Agnieszka obiecała mi swoją pomoc. Wy, człowiek tak dla mnie życzliwy, powinniście pomóc rym bardziej.

Słowa te mocno zdziwiły zakonnika.

– Pani Agnieszka obiecała przemówić za tobą i kowalem? Chyba coś źle usłyszałaś.

– No, niezupełnie tak… – przyznała się Alena. – Obiecała rozmawiać z moim ojcem, aby nie wydawał mnie za Filipa. Kiedy zaś ojciec odstąpi od tej myśli, można by spróbować powiedzieć mu o moim prawdziwym ukochanym. Gdybyście to wy przemówili, ojciec na pewno wasze zdanie wziąłby pod uwagę.

Jeno stał obok, trzymając konia za uzdę.

– Przecież wiecie, ojcze Ambroży, jaki jestem pracowity i wytrwały – powiedział niepewnie. – Z czasem może zostanę najlepszym kowalem w Dolinie. Wiem, że nie mógłbym zapewnić Alenie takiego życia, do jakiego przywykła, ale też nie cierpiałaby biedy.

– To jest jakiś argument – zgodził się zakonnik. – Ale nie dla pana Jakuba. Trudno mu się dziwić, że chciałby, aby jego córka miała w życiu wszystko. Niełatwo ci będzie przekonać pana na Lipowej, to pewne. Jedźmy już, bo tylko patrzeć, jak z dworu wyruszą, by szukać panienki. I nie odzywajcie się przez chwilę, chcę się w spokoju pomodlić.

Jeno podsadził Alenę na siodło, a sam wziął konia za uzdę i ruszył w kierunku Lipowej, mając zakonnika u boku.

Druga modlitwa za zakochanych

To było przed kilku laty, kiedy Filipowi ze Słowika powierzono pierwsze, od razu bardzo poważne zadanie. Król Kazimierz wysłał go w tajnej misji do Holsztyna, stawiając na czele oddziału kuszników.

Filip wypełnił zadanie z wielkim zapałem, a potem, idąc za radą kasztelana holsztyńskiego, Mikołaja z Potoka, pojechał na odpoczynek do dworu jego bratanka, Jakuba.

Filip zachwycił się Lipową. Osadami pełnymi ludzi, uprawnymi polami, licznymi spichrzami, młynami, gospodarskim gwarem, widocznym wszędzie bogactwem i dostatkiem.

Filip miał szesnaście lat i zachwycił się panią Agnieszką, którą zobaczył w kwitnącym sadzie…

Zakochany Filip był rozczarowany, że tak rzadko może widywać panią Agnieszkę. Żona pana Jakuba zwykle była zajęta gospodarskimi czynnościami i rzadko uczestniczyła w zabawach, spotkaniach, rozrywkach. Młody rycerz, roześmiany i swobodny, markotniał, kiedy nie przychodziła wieczorem do świetlicy albo nie jechała ze wszystkimi do kościoła w niedzielę. Kiedy zaś spotykał ją czasem, niespodziewanie w sieni czy w obejściu, tracił pewność siebie i choć wcześniej układał, co ma powiedzieć, nic nie mówił.

Ale któregoś dnia, gdy jej nie widział pełne dwa dni, a potem zobaczył wreszcie na dziedzińcu, zdobył się na odwagę i zapytał: