Выбрать главу

Sen nie chciał przyjść. Przed oczyma biegł film z wydarzeń minionego dnia. Spotkanie z Hrabbanem i nienawiść na twarzy Symmachsa przeplatały się w myślach z widokiem Renaty, z jasną twarzą Adali i jej upartym, jakby surowym spojrzeniem. „Jej oczy to rzeczywiście dwa drogocenne kamyki”, pomyślał. „Renata ma zupełnie inne – ciemne, czekoladowe i niewiarygodnie ciepłe. Jakże różne mogą być oczy dziewczyn”. Wystarczyło przymknąć powieki, by ujrzeć, jak Renata pojawia się w drzwiach izby kuchennej. „Ona chodzi z taką gracją”.

Dom uspokajał się. Cichła krzątanina niewolników. Jedni znikali w szopie, inni w korytarzu, przy wyjściu, układali się do spania. W gościnnej izbie, na parterze, Hrabban kończył samotny wieczór nad dzbanem zadrożdżonego wina. Zabicie Zębatego rozważał już wcześniej i odrzucił ten pomysł. Miałoby to poważne następstwa – na pewno zaszkodziłoby Pachomowi.

„Cóż, Symmachs pójdzie na służbę. Pachom nie da mu zrobić krzywdy, chociaż za nim nie przepada. Zresztą mało kto lubi Symmachsa”, westchnął do siebie. „Mnie ubędą dwie ręce do roboty. Zresztą może to i lepiej? Ostatnio półsyn zhardział, domaga się swojej części majątku. Żony nie ma, a pieniądze i mienie by brał. Do lupanaru co sobotę gania. Tylko pić i się bawić, a robota kiedy?”

Złość na zachłannego potomka ożywiła gospodarza. Po chwili wino znów wzięło górę. Głowa ciążyła Hrabbanowi. Twarz Adali siedzącej na ławie, w pogotowiu, by uzupełnić ojcu kielich, wydawała się rozmyta i niewyraźna. Senność powoli brała go w swe ramiona.

„Symmachs!”, jak błysk przeszło przez głowę Hrabbana. „No, jasne, to on. Już raz ledwie go powstrzymałem”. Tym razem resztki senności pierzchły na dobre.

Adams przed oczyma duszy miał twarz Renaty. Zarys czoła niemal skryty narzuconą na głowę chustą, prostą linię nosa. I tę chwilę potem, kiedy uniosła wzrok na niego. I pierwsze iskierki uśmiechu, jakie w tym spojrzeniu zagościły. A potem jak tych iskierek przybywało, a wokół oczu formowały się zmarszczki uśmiechu.

„Może ona teraz myśli o mnie?”, pomyślał. Wyciągnął się na wznak. Dłonie podłożył pod głowę. Wyobraził sobie skręconą w kłębuszek dziewczynę. Wymyślona Renata naciągnęła na grzbiet przykrycie i odwróciła się plecami. „Czyżby zasnęła…? Nie, to niemożliwe. Ja nie śpię, ona też nie może zasnąć”.

Usłyszał leciutki szmer przy wejściu. Cicho uchyliła się zasłona. Równie delikatnym ruchem sięgnął po sztylet. W domu już pogasły światła, jednak w panującym zmroku dostrzegł ciemniejszy kształt skradający się ku jego posłaniu. Adams odłożył broń. Rozpoznał zbliżającego się intruza. Lekko odsunął tkaninę, by mogła się łatwiej pod nią wsunąć. Mocno wtuliła się w niego.

– Jesteś. Wiedziałam, że wrócisz – wyszeptała mu prosto do ucha.

Wsunął dłonie pod ramiączka jej lnianej tuniki. Równo z ciepłem jej ciała wyczuł nienawistną szorstkość ramiączka podtrzymującego strój. Nigdy nie ściąga tego cholerstwa?

Zachichotała. Kusząco poruszała się wewnątrz swojego pancerzyka. Nie protestowała, gdy zsunął jej tunikę, nawet pomogła ją ściągnąć, ale przecież nadal pozostała w zabezpieczeniu. Mógł pieścić tylko jej ramiona, szyję i uda. Reszta pozostała ukryta. Miłość miłością, ale ślubu jeszcze nie zawarto – panna wiedziała, co robi… Tracąc dziewictwo, stałaby się warta jedynie dziesiątą część swojego tarhatwn, stratę musiałaby wyrównać jego posiadaczowi. Nigdy nie spłaciłaby tej kwoty, na resztę życia czekałby ją smutny los niewolnicy.

– Przyszedłem po ciebie – powiedział. – Zabrać cię z sobą. Zwrócili mi wolność za zasługi w służbie, ale tutaj, w Krum, mogą mnie aresztować. Prawdopodobnie nadchodząca wizyta Pana z Morza została sprowokowana przeze mnie. Dotarłem zbyt daleko w głąb jego włości, a on teraz usiłuje mnie schwytać. Pogoń trwa już od dawna.

– Uciekaj więc, Hemfriu. Zrobię wszystko, żeby cię nie złapali. Powiedz, co powinnam zrobić.

– Uciekaj ze mną.

– Nie mogę pójść z tobą.

– Jak to? – Lekko odsunął ją od siebie. – Przecież powiedziałaś, że mnie kochasz.

– To prawda. Nikogo bardziej nie kochałam i nie kocham. Upewniłam się, kiedy odszedłeś z Hjalmirem. Gdy tylko zamykałam powieki, twój obraz pojawiał się przed oczyma mej duszy. Gdybym miała oddać życie, abyś ty żył nadal, zrobiłabym to.

Nie mógł jej nie otulić ramionami.

– Dalej nie rozumiem.

– Nie należę do siebie. Ojciec decyduje, jakiego mężczyznę poślubię. Mam być posłuszna.

– Nie masz ojca. Od dawna jesteś sierotą.

– Połowa mojego tarhatum należy do Hrabbana, a połowa do Drubbaala. To dużo pieniędzy. Nie mogę tego zmienić.

– W legionie zmieniło się wiele: Drubbaal nie żyje. Nie mów tego nikomu. To jeszcze tajemnica.

Odezwała się dopiero po namyśle:

– Domyśliłam się tego, zanim mi powiedziałeś. Wróciłeś zdrowy i cały, a na dodatek w triumfie. Zabiłeś Drubbaala?

– Nie ja. Pachom to zrobił. Drubbaal chciał nas obu zabić.

– Tak też myślałam. Dobrze, że go pokonaliście.

– Pachom był jego następcą.

– Pachom sotnikiem? Młody nawet na oficera.

– Pachom też już nie żyje.

– Ach, Pachom… – urwała. Tego się nie spodziewała. – Wiesz, kto jest spadkobiercą Drubbaala? – spytała po chwili.

– Legion. Kasa legionowa.

– Więc należę w połowie do legionu. To dobrze, legionowym tarhatum zawiaduje sotnik przy zgodzie decymusów. Hrabbanowi jeszcze trudniej będzie zmusić mnie do spania z nim.

– Wykupiłem znaczną część twojego tarhatum, a obecny sotnik, Reutel, nie będzie rościł praw do ciebie. Nie odejdę bez ciebie.

– Musisz. Ja chcę, żebyś żył. Mnie wystarczą chwile, które razem spędziliśmy. Wiem, że nic lepszego mnie w życiu nie spotka.

Ich szepty przerwał szelest od drzwi. Adams dobył sztyletu. Sobą zasłonił leżącą Renatę…

– Renata – rozległ się dziewczęcy szept. – Natychmiast uciekaj! Ojciec tu idzie. Gramoli się już po schodach.

Renata szybko zgarnęła tunikę i naciągnęła na siebie. Adala wyprowadziła ją na ganek atrium. Hrabban wspinał się od frontu.

Suche deski trzeszczały pod dziewczynami, jednak nie dość głośno dla dzisiejszych uszu gospodarza.

Wreszcie Hrabban pojawił się w drzwiach pokoju.

– Zębaty?

– Tak. Słucham.

– Dobra. W porządku. – Hrabban podrapał się po karku. – Siądę sobie za progiem. Ciepły wieczór dzisiaj, burzowy. Może co komu złego przyjść do łba…

„Mógłby sobie wymyślić lepsze wytłumaczenie”, pomyślał Adams.

Wkrótce rozległo się głośne chrapanie. Gospodarz nie był w stanie podołać służbie wartowniczej. Niestety, nie było też nadziei, że Renata sforsuje tę przeszkodę.

Adams zasnął ze sztyletem w zasięgu ręki.

Sen o Renacie przychodzącej pod postacią Złotej lub pod postacią Crispy nie wrócił.

150.

Adams zaproponował Hrabbanowi po pół sycela za każdy dzień gościny. Ten skwapliwie się zgodził. Adams nie opuszczał domostwa, spotykając Renatę jedynie na posiłkach.

Zgodnie z poleceniem, Symmachs po dwóch dniach zebrał się do drogi. Adams przyglądał się jego przygotowaniom. Poradził, żeby starannie owinął stopy onucami, nim założy sandały. Pokazał, jak z worka zrobić sobie wygodną namiastkę plecaka.

– Weź jedną skórę Czarnego – poradził. – Żebyś nie marzł na noclegach, zanim zdobędziesz swoją.

Parobek podporządkowywał się rzeczowym radom fachowca.