Выбрать главу

„Wysoko tutaj. Trzeba będzie ją podsadzić. Krawędzie tną jak ostrza”, pomyślał.

– Ribnyj, zbierajcie się! – dobiegł głos. – On przepadł. Oberwiecie za swoje nieudactwo. Za tydzień oddajemy nową latrynę w koszarach. Przyda się wkład osobowy.

Czyjaś mocna ręka schwyciła go za ramię. Wzrok zaczynał działać normalnie. Adams dostrzegł kilka ciężarówek milicyjnych, zwijających się funkcjonariuszy i wydających rozkazy oficerów.

– Mam go! Mam go, obywatelu przodowniku! – usłyszał triumfalny wrzask. Mocarne łapy unosiły Adamsa w górę. – No, wyłaźcie – sapnął funkcjonariusz. – Bez żadnych sztuczek.

Zdezorientowany Adams został przeniesiony przez krawędź dziupli i stanął na trawniku. Jeszcze ociekał wodą. Przed chwilą marzył, by się tu znaleźć. Teraz już o tym nie marzył.

Szarpnął się gwałtownie, aby ostrzec Renatę. Jednak Ribnyj zdławił jego krzyk dłonią. Ktoś inny sprawnie go obezwładnił. Adams poznał po charakterystycznych, szerokich kościach policzkowych grubo ciosanej twarzy przodownika Ciakena.

Natychmiast uspokoił się: Po co ostrzegać Renatę…? Dokąd miałaby uciekać? Należy ją wyciągnąć jak najszybciej, aby jej woda nie porwała. „Żeby tylko jej nie pozostawili”, struchlał.

– Tam jest ktoś drugi – powiedział Ribnyj. – On chciał go ostrzec.

– Zaczekamy. – Ciaken skinął głową.

– Krzyknij, a oberwiesz – powiedział do Adamsa. Ribnyj odetkał mu usta, czekając w pogotowiu, by przyłożyć, gdyby więzień nie usłuchał.

– Nie będę krzyczeć. – Adams nie mógł się doczekać, żeby ją jak najszybciej wyciągnęli.

– Z kim jeszcze uciekliście?

Rozmowę przerwała Renata, która właśnie wychyliła się, schodząc z Mostu łączącego odrębne przestrzenie.

– Hemfriu?!

Zanim zdołał coś do niej powiedzieć, silne ramiona funkcjonariuszy wydobyły dziewczynę z Cayleii. Została wniesiona do Górnego Miasta. Zawadziła butem o krawędź dziupli.

– Nie walcz – Adams odpowiedział na jej przerażone spojrzenie. – Oni czekali na nas.

– Zgadza się – burknął Ribnyj. – Równe trzy godziny. Adams nie zdołał wydusić z siebie słowa: to wciąż był poranek po tamtej nocy, kiedy włóczył się i pił podczas masowej imprezy na cześć przewodniczącego Nero.

– Kobieta znalazła się tu przypadkiem – zdecydował Ribnyj. – Odstawimy ją z powrotem. Miał być tylko Adams.

– Zaraz…! Jak przypadkiem? – Adams rozrywał pęcherz z dokumentami przytroczony do pasa. – Tutaj! Tutaj mam zaświadczenie! Ona jest pod moją opieką.

– Jakie zaświadczenie?

Adams podetkał Ribnyjowi pod nos certyfikat Reutela.

– Oo! To ciekawe! – Złakniony sukcesów, Ciaken wyrwał pismo z ręki podwywiadowcy. – Dołączy się to do akt sprawy. – Spojrzał surowo na Adamsa. – Nie poprawi to waszej sytuacji!

Oboje zostali skuci kajdankami i rozdzieleni. Któryś z milicjantów narzucił Renacie na ramiona filcowy szynel. Adams drżał z zimna.

Zaprowadzono ich do oddzielnych suk.

161.

Adamsowi wydano szare więzienne spodnie i takąż bluzę. Umieszczono go w pojedynce aresztu śledczego. Akurat była pora śniadania, więc strażnik przyniósł miskę słabo osłodzonego grysiku, kromkę ciemnego chleba i kubek przesłodzonej herbaty. Adams skwapliwie wziął się za strawę. Wikt więzienny nawet mu posmakował: odwykł od tych potraw. Potem przez zakratowane okienko długo wpatrywał się w chmury. Co jakiś czas pojawiały się między nimi fragmenty nieba. Zdumiewało go nasycenie błękitu. W Krum spomiędzy chmur wyglądała co najwyżej szara Pieczęć Sylwestra. I to też rzadko.

Nie czekał długo, aż klucz zachrobotał w zamku.

– Pójdziecie ze mną – rzucił Ciaken. Towarzyszył mu uzbrojony strażnik.

Adams bez słowa udał się za śledczym. Dobrze pamiętał kilometrowe korytarze Urzędu. Ślady szczyn na ścianach. Nawet ten sam zdechły pies. Teraz leżał pod ścianą, ktoś kopnął go z drogi, by nie zawadzał przechodzącym. Trup zakląsł się w sobie, śmierdział też jakby mniej. Nie wyglądał na roczną padlinę. Wydawał się podeschnięty, ale może to Adams nie pamiętał dokładnie wyglądu ścierwa.

Wreszcie śledczy wprowadził Adamsa do sali. Strażnik pozostał na korytarzu. Za wielkim, ozdobnym staroświeckim biurkiem siedział mężczyzna w mundurze. Zapracowany, pochylił głowę; coś starannie notował.

Siedzący podniósł wzrok. Adams poznał Człekousta. Rozpaczliwie szukał jakiejś zmiany w wyglądzie tamtego, jakiegoś potwierdzenia, że jednak czas płynie normalnie, że to tylko Ribnyj się przejęzyczył, że rok to rok, a nie trzy godziny. Jednak urzędnik nie zmienił się przez ten czas, nie postarzał. Tylko biurko było nowe. Harpia w ptasiej masce półleżała na jego kraju, podpierając głowę skrzydłem.

Uombocco badawczo przyjrzał się Adamsowi.

– Ledwie parę dni się nie widzieliśmy – powiedział – a już będzie sporo do opowiadania.

W pomieszczeniu rozchodził się charakterystyczny odór sfermentowanego potu. Człekoust skrzywił się.

– Ciaken, znowu nie zmieniliście skarpetek. Śledczy stojący za Adamsem chrząknął zmieszany.

– Melduję, że kwatermistrz nie wydał. Nie mieli całych na stanie. Pięty wylatują.

– Eaa… – Człekoust machnął z rezygnacją ręką. – Zanim zaczniecie opowiadać – zwrócił się do Adamsa – muszę poinformować was, że zostaliście oskarżeni o zamordowanie Ibn Khaldouniego. Grozi wam najwyższy wymiar kary. Dodatkową okolicznością obciążającą jest próba ucieczki z Miasta pod Skałą.

– Przecież zostałem już z tych oskarżeń oczyszczony. Tylko dlatego opuściłem Miasto pod Skałą na jakiś czas.

– Śledztwo zostało wznowione. Pojawiły się nowe dowody. Na ścianie pokoju Ibn Khaldouniego znaleziono odcisk waszego palca.

– Przecież już wcześniej oznajmiono mi, że to był odcisk palca kogo innego.

– Niewykluczone, że wyniki analizy zostały przypadkowo zamienione – powiedział Uombocco. – Przy takim poziomie finansowania milicji nie można wymagać od nas nieomylności. Odcisk na ścianie bez wątpienia pochodzi od serdecznego palca waszej prawej ręki. Zamordowaliście Ibn Khaldouniego, a krew wytarliście o ścianę. Dlatego nie było krwi na waszych rękach.

– Nie zabiłem Ibn Khaldouniego.

– Dajcie spokój z tą gadką. Jeszcze się nagadacie. Śledztwo zacznie się od jutra. Prowadzić je będzie Ciaken. Słyszeliście…? – zwrócił się do stojącego przy drzwiach funkcjonariusza.

– Tak jest.

– A wy – spojrzał na aresztanta – wymyjecie się, odżywicie, wyśpicie. Jutro czeka was ciężka praca.

– Jest z nim jeszcze kobieta – zauważył Ciaken.

– Jaka kobieta…?! – Człekoust zaczął nerwowo przeglądać papiery.

– Eva Renata – podpowiedział Adams. – Moja żona.

– Dlaczego odnotowaliście to w protokole…! – ryknął zagniewany Człekoust. W jednej chwili spurpurowiał. Rysy jego twarzy stężały. Aż wychylił się w stronę Ciakena. Śledczy odruchowo cofnął się w cień.

– No, proszę, wymieniona w raporcie w dwunastu niezależnych miejscach. Trzy razy imiennie! A to?! A to!? Co to jest? – Z nieopisanym obrzydzeniem wziął w dwa palce przypięty do protokołu podśmierdujący pergamin z ledwie widocznym tekstem. – I jeszcze taki pasztet. Zaświadczenie jakiegoś Reutela! Podpisane: Reutel, sotnik… - sierdził się Człekoust. – Przecież to nie jest imię!

– Jaki Reutel? Dlaczego jakiś Reutel został sotnikiem na dole? Co za bałagan! Przecież tego się nie odkręci! – warknął. – Jakbym nie miał dość kłopotów! Muszę Grubego znowu ściągać na górę! A jego miejsce jest w bajorze!