Adams patrzył zdumiony na wybuch funkcjonariusza.
– Wyjść! Natychmiast wyjść! – Człekoust machnął wściekle ramieniem. – Bierzcie go do celi, Ciaken! A tamtej dać pojedynkę na żeńskim.
– Już dostała – skwapliwie powiedział śledczy.
– Wyjść.
Ciaken szedł głęboko zamyślony. Przyśpieszył, schował głowę w ramiona.
– Jesteście pewni, że z wami była kobieta…? – rzucił.
– Nie mam wątpliwości. Została przez waszych ludzi ujęta i skuta, Ciaken. Ma na imię Eva Renata. Przyszła ze mną z Krum.
Śledczy jakby skurczył się na te słowa.
– Nie… ja nic… Ja tylko tak pytałem. – Machnął ręką.
162.
Renata ledwie nadążała za szybko maszerującymi strażniczkami. Mijała długie, pokryte odłażącym lakierem korytarze z dziesiątkami drzwi. Dla niej jednak stary lakier pysznił się bogactwem odcieni.
Do strażniczek dołączyła po drodze tęga, szeroka w biodrach, brzuchata funkcjonariuszka o dużej głowie, krótkich, jasnych włosach i zimnym spojrzeniu wodnistych oczu. Zmierzyła dziewczynę surowym spojrzeniem i podała jej złożoną w kostkę więzienną odzież.
– Bierz – rzuciła sucho. – Najpierw do łaźni. – Ruchem szpicruty wskazała kierunek dalszego marszu.
Strażniczki ruszyły, a zwierzchniczka dołączyła do nich. Renata czuła na karku jej sapanie.
Łaźnia nie była daleko. Mroczne pomieszczenie pokryte do wysokości półtora metra odłażącą lamperią, a wyżej na ścianie wykwitami grzyba. Strażniczki zabrały się, a funkcjonariuszka przekręciła klucz w zamku.
– Rozbieraj się – powiedziała. Renata instynktownie cofnęła się o krok.
– No, zrzucaj te łachy. – Wskazała szpicrutą. – Dostaniesz regulaminową odzież.
Renata miała na sobie tylko milicyjny szynel. Milicjantka zlustrowała ją wzrokiem.
– To też. – Stuknęła szpicrutą w szelkę stroju.
– Nie.
– Regulamin zabrania nosić coś takiego. Dostaniesz zwykłą bieliznę. Chyba nie chcesz, żeby kilku funkcjonariuszy ściągnęło ci to…?
– Stroju nie da się zdjąć. Najwyżej poranią mi skórę.
– Gdzie masz kluczyk!? – zagrzmiała tęga niewiasta.
– W porę wyrzuciłam do kanału.
– No dobrze. – Funkcjonariuszka wyciągnęła z kieszeni nożyce do cięcia blachy.
Renata zrobiła ruch, jakby chciała rzucić się do ucieczki.
– Nawet o tym nie myśl – powiedziała milicjantka. – Za próbę ucieczki dostaniesz baty, a potem rozbiorą cię strażnicy.
Renata zatrzymała się.
– No, grzeczna dziewczynka… Pora na resocjalizację. – Grubaska przecięła obie szelki i wąski pasek biegnący na biodrze.
Renata zdumiona patrzyła na sprawność narzędzia.
Milicjantka ściągnęła jej strój.
Dziewczyna instynktownie zasłoniła się ramionami.
– Baczność! Nie garb się! – Milicjantka uderzyła ją szpicrutą przez plecy. – Ręce wzdłuż ciała.
Renata posłusznie się wyprostowała.
– No, wreszcie. – Stara lustrowała ją badawczo. Renata zarumieniła się pod tym niecnym i natrętnym spojrzeniem.
– Więc tak wygląda Ponownie Narodzona.
Renata czuła, że wrogie spojrzenie tamtej wydobywa każdą, nawet najmniejszą usterkę jej budowy.
– Natalia była zgrabniejsza od ciebie, chociaż masz większe piersi i biodra bardziej krągłe – powiedziała milicjantka. – Właściwie można się dziwić… – dodała ciszej do siebie.
Następnie wyjęła miarkę i zmierzyła długość ramion, nóg i stóp więźniarki oraz obwód w biuście, talii i biodrach. Zmierzyła następnie tak dziwne wielkości, jak odstęp od płatków uszu do koniuszków piersi czy od szczytu szpary w łonie do koniuszka nosa, zapisując wyniki w czarnym notesie. Dotyk krzepkich, zimnych dłoni o szorstkiej, stwardniałej skórze sprawiał dziewczynie przykrość, szczególnie gdy była bezceremonialnie dotykana w miejsca intymne.
Widząc jej zakłopotanie, funkcjonariuszka wyszczerzyła zęby w uśmiechu, coraz bardziej się rumieniąc. A na różowym tle jej skóry zarysował się biały wzór, przypominający skłębione włosie wojskowej futrzanej czapy. Zaraz zniknął jednak z blednącym rumieńcem. Milicjantka umiała się kontrolować.
– Musisz się nauczyć, że człowiek i jego ciało to są dwie zupełnie rozdzielne rzeczy. Teraz przeprowadzam absolutnie niezbędne i ważne pomiary naukowe, a ty masz się im podporządkować. Wyniki zostaną porównane z rezultatami Natalii.
Renata odnosiła wrażenie, że te pomiary sprawiają funkcjonariuszce przyjemność, której ta nie potrafi całkiem ukryć.
Wreszcie funkcjonariuszka zakończyła oględziny i podała Renacie mydło.
– Namydl się, wykąpiesz się tutaj. – Pociągnęła drucianą dźwignię, a na Renatę z pokrytej osadem kratki lunął zimny prysznic.
Woda nie była przeraźliwie zimna, ale wystarczająco chłodna, by się pod nią kulić. Znowu cios szpicruty.
– Trzymaj się prosto i szoruj gnaty.
Renata starannie namydliła się, spłukała, namydliła raz jeszcze i znowu. Sama chciała pozbyć się resztek odoru kanałowego, stale podejrzewając, że jakieś jego ślady przylgnęły do jej ciała.
Kiedy funkcjonariuszka uznała, że wystarczy, rzuciła dziewczynie lnianą ścierkę. Zaraz potem, jakby niezadowolona z wycierania się więźniarki, sama zaczęła energicznie rozcierać jej ciało ścierką, jednocześnie pobudzając krążenie.
Renata syczała z bólu.
– No, wreszcie – orzekła funkcjonariuszka. – Teraz odwszenie. Wetrzyj ten proszek we włosy. – Podała jej tekturowe pudełko z dziurkami.
– Nie mam wszy. Nigdy nie miałam. Znowu cios szpicrutą. Teraz w udo.
– Nie szkodzi. Wcieraj we wszystkie: na głowie, pod pachami i na cipie.
Renata już nie protestowała. Rozszedł się słodkawy, duszący zapach.
– Teraz do celi.
– Mam iść naga? Funkcjonariuszka wzruszyła ramionami, więc Renata nałożyła bieliznę, więzienne spodnie i bluzę.
– Jestem twoją prowadzącą. Będę profilować twoją resocjalizację. Ze wszystkim masz się zwracać do mnie. Nazywam się Mówiąca, pedagog Wassilisa Mówiąca.
Cela, do której zaprowadziła ją Mówiąca, była większa i lepiej urządzona niż jej pokój w domu Hrabbana.
– Na wieczór masz spłukać włosy z proszku – rzuciła jeszcze w drzwiach Mówiąca.
163.
Adamsa przeniesiono z aresztu śledczego do regularnego więzienia. Oznaczało to tylko dwa posiłki dziennie i zakaz używania pryczy za dnia. Cela pusta, za duża na pojedynkę, na wyposażeniu aż cztery koce. „Widać jestem ważnym więźniem, skoro opróżnili dla mnie zbiorówkę”, pomyślał.
Nie było ciemno. Panował półmrok, światło wpadało tylko przez szczeliny w blindach, pod samym sufitem. Stanowczo za wysoko, aby wspiąć się tam i wyjrzeć na dwór. Jedynym sprzętem w celi było wiadro nakryte klapą. Adams mógł stać, dreptać w kółko albo siedzieć na zimnej posadzce, bo prycza musiała być na dzień składana. Mógł też pisać palcem w kurzu na podłodze.
Dreptanie jest całkiem miłym zajęciem, szczególnie kiedy porównuje się je z przesłuchaniem: myśli nikt nie wymusza, same przychodzą, te które chcą. Przesłuchania przeprowadzano regularnie, dwa razy dziennie. Zawsze wcześniej skuwano go w celi, a przesłuchania prowadził Ribnyj. Wielokrotnie zadawał te same pytania; do protokołu Adams musiał mu literować co dłuższe słowa. Ponieważ odpowiadał bez sprzeciwów, nie był bity. Schematyczne, ciągle te same pytania sprawiały wrażenie, że nikt nie jest zainteresowany wynikami śledztwa. Adams przyzwyczaił się i z pamięci recytował odpowiedzi. Ribnyj skwapliwie je notował, myląc się w pisowni tych samych wyrazów.