Gospodarz wodził niewidzącym, mętnym spojrzeniem.
– A Stwory Mroku są jak wściekłe psy. – Hjalmir pociągnął wielki łyk, aż chlupnęło w gardle. – Dorwą cię za Linią i w mig odgryzą stopy, a ty będziesz się czołgał, wlokąc za sobą krwawiące kikuty.
Hrabban stuknął czaszką o blat stołu. Adams co chwilę dolewał Hjalmirowi. Niechże wojak wreszcie uśnie.
– Trzymaj się, śmieciu, chirurga Hjalmira, a nie pożałujesz. Nie trafisz do tarcz. - Nieoczekiwany przypływ sympatii nadszedł z falą wypitego alkoholu; jego ranny odpływ zabierze sympatię ze sobą. – Jak masz pewną i delikatną rękę, będziesz pomagał przy amputacjach. Ostatnio chlasnąłem pomocnikowi dwa palce… – Zachichotał.
Niedopity żołnierz był nieobliczalny. Należało jak najszybciej spić go do zwałki. Hrabbanowego wina ubywało w szybkim tempie.
– Pokaż rękę, śmieciu. Adams wycofał się pod ścianę.
– No, pokaż, śmieciu, łapę, bo ci utnę, a potem i tak obejrzę! – Hjalmir niezdarnie próbował dobyć pałasza.
Adams podsunął mu dłoń pod nos. Ostrożnie, jak dzikie zwierzę, gotów do odskoku. Hjalmir przyglądał się, nie mogąc zogniskować wzroku.
– Trochę poraniona i są odciski – powiedział wreszcie. – Ale odciski świeże, a stawy ani nie rozdęte, ani usztywnione gośćcem. Po dwóch tygodniach będziesz najlepszym pomocnikiem chirurga, jakiego miała sotnia Drubbaala.
Puścił dłoń Adamsa. Przygarbił się.
– Niezwykła dłoń… wąskie palce – mruczał. – Spracowane, zdarte, no, jasne… ale ty nie jesteś z niewolników, śmieciu… A może ciebie podesłał Pan z Morza w sobie wiadomej misji…? Muszę cię ściągnąć na nowego pomocnika. Tylko jak przekonać sotnika, żeby cię nie ukatrupił… – mówił coraz ciszej i coraz mniej wyraźnie. Wreszcie miękkim, płynnym ruchem ułożył się do snu na blacie.
Broń Hjalmira wyglądała zdumiewająco. Była to strzelba lontowa, natomiast zamek odtylcowy oraz wszystkie elementy wyposażenia charakterystyczne dla karabinu wielostrzałowego okazały się tylko dekoracyjnymi detalami rzeźbiarskimi. Adams odłożył broń i zawołał Adalę i Lottę, żeby ułożyły ojca do snu. Przyszła tylko starsza z nich. Bez słowa pociągnęła potężny łyk wprost z dzbana. Wytarła usta i znowu przypięła się, pijąc duszkiem.
– Weź kubek.
– Nie warto. – Machnęła ręką. – Słuchaj, Wodogłów, ta twoja Pięknooka śpi jak zabita, zazdrosna żmija Adala też. Wszyscy śpią, jakby ich wymiotło. – Znowu wypiła sporą porcję.
– To nalej mi. – Podsunął jej kubek.
– Wolę takie gadanie. – Uśmiechnęła się.
Oboje czuli się jak złodzieje, podpijając wino Hrabbana.
– Możesz przyjść do mnie – powiedziała. Jej twarz nabrzmiała od alkoholu. – Pięknooka ma tylko oczy takie niezwykłe. Resztę ja mam ładniejszą. Przyjdziesz, wrócisz, zanim ktokolwiek zauważy.
– Ty jesteś skażona – rzuciła od progu Adala. – Dwóm twoim kalekim synkom Hrabban musiał rozbić główki o mur.
– Twoim też rozbije. Wszystkim, które będziesz z nim miała!
– Bierz lepiej starego pod pachy – zakomenderowała Lotta, zwlekając Hrabbana z krzesła.
Chirurg miał przenocować w kuchni, więc tylko zepchnięto go z krzesła na rozłożone pledy.
67.
Hjalmir zgramolił się z barłogu, kiedy gospodarstwo już tętniło codzienną krzątaniną. Adams przyniósł mu miednicę z wodą i ręcznik. Chirurg sapał, jęczał i klął. Zamiast śniadania wypił dzbanek kawy z palonego zboża. Za domem zwymiotował do gnojownika. Struga przypadkiem zawadziła koguta. Wściekle gdacząc, mokre ptaszysko stroszyło pozlepiane pióra. Kury zaczęły dziobać z niego rzygowiny. „Perwersyjne pieszczoty…”, Hjalmir skrzywił się z obrzydzenia. Wrócił do kuchni. Głowa bolała, jakby chciało ją rozerwać.
– Jeszcze jeden – rozkazał.
Drugi dzbanek kawy zdołał już utrzymać w trzewiach. Kazał sobie polewać głowę zimną wodą.
– Dużo będzie tych zabiegów? – rzucił, wycierając twarz.
– No, Eluwa… Może przyjdzie ktoś od sąsiadów. Wiedzą o przybyciu chirurga.
– Który to jest Eluwa?
– Plujący Nosem.
Hjalmir skinął głową na znak, że sobie przypomina.
– Będziesz mi pomagał, potrzebuję pomocnika. Adams się wzdrygnął. Nie uszło to uwagi Hjalmira.
– Co…? Muszę sprawdzić, coś wart, zanim cię kupię. Myślisz, że zapomniałem wczorajszą rozmowę?
Adams w milczeniu odebrał wilgotny ręcznik.
– Wiem, ile są warte takie dłonie. To mogą być ręce chirurga. Przyuczysz się do pomocy, zbierzesz grosza, to i wykupisz ode mnie, a jak ja już będę stary, przejmiesz po mnie praktykę.
– Chyba to ja jestem starszy. Hjalmir przyjrzał się mu krytycznie.
– Ciało ludzkie to mapa dotychczasowego życia – powiedział. – Na twoim jest wyjątkowo mało zapisane.
– Zacząłem łysieć.
Hjalmir zmusił się, żeby powstać. Obejrzał czuprynę Adamsa. Przejechał dłonią po włosach, a następnie mocno pociągnął. Adams wrzasnął.
– Eee… – powiedział chirurg. – Mocne włosy jak u młodzieńca. Żebyś widział, jak szybko łysieją moi legioniści. Od hełmów wycierają się kudły. Wszy też nie masz. Te dziewczyny o to dbają? Córki Hrabbana…?
Adams nie odezwał się.
– Uważaj, wielu się nie podoba, że niewolnik mąci w głowach pannom, jakby był wolnym mężczyzną.
– Nie odważyłbym się zawracać im w głowach.
– Taak… Wystarczy, że do nich gadasz. To nie jest gadanie tępego parobka. Takiego Symmachsa na ten przykład.
– Symmachs nie jest tępy.
– To akurat jest prawda. O mało nie przekonał Drubbaala, żeby dowódca przyszedł tu osobiście.
– Jestem dużo starszy od nich wszystkich. Hjalmir pokręcił przecząco głową.
– Zęby masz białe i mocne. – Zamyślił się. – Pokaż no te zęby. – Podniósł się z ławy. – Schyl się. Rozdziaw tę gębę. Nie tak, do światła.
Oglądał zęby Adamsa jak końskie, próbował, czy się nie kiwają, czy dziąsła nie rozpulchnięte.
– Coś takiego. Nigdy czegoś takiego nie widziałem – powiedział wreszcie. – Ktoś lepił twoje zęby i ratował. W życiu nie widziałem takiej techniki. Potrafisz to sam robić?
– Nie.
– Żałuj. Zbiłbyś fortunę. Więcej niż za amputacje. Znowu obejrzał zęby Adamsa. – Myślę, że rzeczywiście jesteś tak stary, jak sam mówisz, ale zęby masz znakomicie połatane. Prawie na każdym jest twardy plaster. Miałeś dotąd dużo szczęścia w życiu, niewolniku, nie zostawiło na tobie zwykłych śladów. Jak dbasz, żeby ci zęby nie powypadały?
– Jem cebulę.
– Właśnie. Córki Hrabbana cię rozpieszczają. Czasem brakuje cebuli nawet dla moich legionistów. Za Mroczną Przełęczą rośnie tylko trująca trawa. Dolej mi jeszcze tej waszej kawy. – Spojrzał badawczo na Adamsa. – Mam rację, nie jesteś zwykłym niewolnikiem – stwierdził. – Macie tu jakiś samogon?
– Edykt zabrania.
– Taa… To może być wódka z Krum. Teraz potrzebuję tylko szklankę, żeby ręce nie drżały.
Adams wrócił z napoczętym dzbankiem. Wprawdzie nikt nie miał odwagi obudzić Hrabbana, ale Raachill pozwoliła naruszyć domowe zasoby.
– Co to są Czarne? – spytał Adams, gdy Hjalmir był już w połowie szklanki cuchnącego kwasem trunku.
– Huh…! Trucizna! – wytarł usta. – Nie widziałeś ich?
Adams pokiwał przecząco głową.
– Przecież połowa Krum śpi na ich skórach… A na każdej bramie będzie z dziesięć ich czaszek. Na waszej też.
– Tylko to widziałem, a nigdy żywego Czarnego.
– To się przerazisz za pierwszym razem. Jak wszyscy. Potem się przyzwyczaisz jak każdy żołnierz. Można z nimi walczyć, da się nawet odnosić zwycięstwa.