Выбрать главу

– Nie, szeryfie. Przyjechałam do ciotki. Na krótkie wakacje. Jestem z Missouri.

Szeryf Mountebank zapisał to sobie w notesie, potem wyprostował się na kanapie, przejechał rękami po kolanach i powiedział: – Lekarz sądowy jest w domu doktora Spivera i bada zwłoki kobiety. Musiała być w wodzie jakiś czas, moim zdaniem co najmniej osiem godzin.

– Wiem, kiedy zginęła – rzekła Sally.

Szeryf tylko uśmiechnął się do niej, czekając na resztę. To był jego zwyczaj: czekać, a wtedy na pewno wszystko, co chciał usłyszeć, popłynie z ust rozmówcy, który będzie mówił, żeby tylko przerwać ciszę.

Tym razem nie musiał czekać długo, bowiem Susan Brandon nie mogła się doczekać, żeby mu opowiedzieć wszystko o krzykach, o tym, jak pierwszej nocy ciotka przekonała ją, że to tylko zawodzenie wiatru, ale że wczorajszej nocy wiedziała, po prostu wiedziała, iż był to krzyk kobiety, wrzask bólu, a potem ten ostatni krzyk… no tak, ktoś ją zabił.

– Która to była godzina? Pamięta pani, pani Brandon?

– Było pięć po drugiej w nocy, szeryfie. Wtedy moja ciotka zeszła ze mną i zadzwoniła do wielebnego Vorheesa.

– Telefonowała do Hala Vorheesa?

– Tak, Stwierdziła, że jest tu chyba najmłodszym mężczyzną i najsprawniejszym fizycznie. Przyprowadził ze sobą trzech starszych mężczyzn. Szukali, ale nic nie udało im się znaleźć.

– To pewnie ta sama grupka, która była u doktora Spivera. Siedzieli i tylko patrzyli jeden na drugiego. Tego typu wydarzenia naprawdę wywołują silne poruszenie w miasteczkach takich jak Cove.

David Mountebank zapisał ich nazwiska. Nagle, nie łagodząc głosu, zapytał:

– Dlaczego nosi pani czarną perukę, pani Brandon?

Bez chwili, namysłu odpowiedziała:

– Przechodzę chemoterapię, szeryfie. Jestem prawie łysa.

– Przykro mi.

– W porządku.

W tym właśnie momencie Quinlan zrozumiał, że nigdy nie wolno mu nie doceniać Sally Brainerd. Nie zdziwiło go specjalnie, że szeryf zauważył perukę. Prawdę powiedziawszy, wyglądała po prostu śmiesznie. W tych włosach czarnych jak grzech przypominała Elvirę, Panią Ciemności. Nie, była wręcz bledsza niż Elvira. Na Óuinlanie wywarło wrażenie samo pytanie szeryfa o perukę. Może gdzieś tam istniała wątła szansa na poznanie tożsamości zabitej kobiety i jej mordercy. Zobaczył, że David Mountebank nie jest głupi.

– Doktor Spiver uważa, że to tylko tragiczny wypadek – odezwał się szeryf, jednocześnie bez przerwy notując coś ołówkiem w swoim notesie.

– Poczciwy doktor jest prawie zupełnie ślepy – odparł James. – Z równym powodzeniem zamiast zabitej kobiety mógłby badać nogę od stołu.

– Cóż, wygląda na to, że doktor za szybko ocenił sprawę. Powiedział, że nie wyobraża sobie, aby ktoś mógł chcieć ją zabić, chyba żeby to był ktoś z zewnątrz. To znaczy ktoś nie mieszkający przy autostradzie 101A. Pozostali czterej mężczyźni nic nie wiedzieli. Domyślam się, że przyszli, aby wesprzeć doktora moralnie. A pan, panie Quinlan, czy jest pan tu służbowo?

Quinlan opowiedział mu o starszym małżeństwie, którego poszukiwał. Nie wspomniał słowem o kłamstwach mieszkańców miasteczka.

– Ponad trzy lata temu – mruknął szeryf, patrząc na wiszący nad głową Sally obraz Amabel, utrzymany w tonacji jasnożółtej, kremowej i bladego błękitu, pozbawiony konkretnych kształtów, a jednak ładny.

– Tak. Pewnie za dużo czasu upłynęło, żeby coś znaleźć, ale ich syn chciał jeszcze raz spróbować. Obrałem Cove na swoją kwaterę główną, najpierw poszukam czegoś tutaj, a później będę stąd robił wypady.

– Wie pan co, panie Quinlan? Kiedy wrócę do mojego biura, też mogę czegoś poszukać. Jestem szeryfem zaledwie od dwóch lat. Sprawdzę, co poprzedni szeryf miał na ten temat do powiedzenia.

– Będę bardzo wdzięczny.

Rozległo się pukanie do frontowych drzwi. Potem drzwi się otworzyły i do salonu wkroczył niewysoki, szczupły mężczyzna. Na nosie miał okulary w drucianej oprawce, a na głowie filcowy kapelusz z miękkim rondem. Zdjął kapelusz, skinął głową szeryfowi i ukłonił się Sally.

– Witam szeryfie, dzień dobry pani. – Potem spojrzał na Quinlana i wbił w niego wzrok, jak mały piesek, który tylko czeka na polecenie swojego pana, aby rzucić się na mastodonta.

Ouinlan wyciągnął rękę.

– Quinlan.

– Jestem biegłym lekarzem. Szeryfie, już zabieramy ciało. Chciałem tylko dać panu wstępny raport. – Tu przerwał teatralnie. Quinlan znał dobrze te chwyty i uśmiechnął się. Wiele razy widział już podobne sceny. Lekarze sądowi rzadko miewali swoje pięć minut. To była ich jedyna szansa, żeby zabłysnąć i ten człowiek robił wszystko, żeby olśnić obecnych w pokoju.

– Tak, Ponser? Mów szybko.

Nazwisko nie mówiło tyle, co nazwisko Mountebank, ale było dość interesujące. Quinlan zerknął na Sally, która wpatrywała się w czubki swoich butów. Jednak przysłuchiwała się rozmowie; widział, jak cała zesztywniała, czuł nieomal drżenie powietrza wokół i niej.

– Ktoś ją udusił – radośnie obwieścił Ponser. – Sprawa jest dość oczywista, ale na sto procent będę pewny dopiero po otrzymaniu wyników autopsji. Być może zabójca sądził, że jeśli ciało będzie przebywało w wodzie, ślady nie będą takie wyraźne, ale mylii się. Z drugiej jednak strony, gdyby fale nie wyrzuciły jej na brzeg, jej ciało nigdy nie zostałoby znalezione i problem byłby czysto teoretyczny.

– Tego właśnie chcieli – powiedziała Sally. – Nie chcieli, aby ją znaleziono. Nawet gdyby fale wyrzuciły ją na brzeg, ile osób schodzi tamtędy w dół? Wszyscy tu mieszkający to starzy ludzie. Zejście tamtędy jest niebezpieczne. Mieli pecha, że znaleźliśmy ją z Jamesem.

– Z pewnością – zgodził się szeryf. Wstał. – Pani Brandon, czy spróbowałaby pani określić kierunek i odległość, z jakich dobiegały słyszane przez panią krzyki? Czy dobiegały z tego samego miejsca zarówno pierwszej, jak i drugiej nocy?

– Bardzo celne pytanie – wolno powiedziała Sally. – Taka informacja z pewnością może pomóc. I pierwszej, i drugiej nocy krzyki dochodziły gdzieś z bliska, chyba że krzyczała naprawdę bardzo głośno. Wydaje mi się, że w obu przypadkach krzyk dobiegał z drugiej strony drogi. I z niewielkiej odległości, naprawdę bardzo małej – tak przynajmniej mi się wydaje.

– Naprzeciwko tego domu wzdłuż ulicy stoi cały szereg ślicznych, małych domków. Na pewno ktoś musiał coś słyszeć. Oto moja wizytówka, na wypadek gdyby przypomniała sobie pani coś jeszcze. Proszę dzwonić w każdej chwili.

Potrząsnął dłonią Quinlana.

– Wie pan, nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś więził tę kobietę.

– Więził? – rzekła Sally, wbijając wzrok w szeryfa.

– Naturalnie, proszę pani. Gdyby nie przetrzymywano jej wbrew woli, to czy słyszałaby pani krzyki przez dwie noce? Zabójca więził ją z jakiegoś powodu, tak ważnego, że zamordował ją dopiero drugiej nocy, kiedy udało jej się uwolnić i znów zaczęła krzyczeć. Zadaję sobie tylko pytanie, po co kogoś więzić, skoro nie zamierza się go sprzątnąć? Może myślał o okupie i dlatego zachował ją przy życiu? A może przez cały czas zamierzał ją zabić? Może to wariat? Nie mam pojęcia, ale się dowiem. Nie słyszałem, żeby ktoś ostatnio zaginął. Tyle pozostaje pytań. Kiedy tylko będziemy mieli fotografię zamordowanej, moi ludzie zaczną przeczesywać okolicę jak armia mrówek. Naprawdę mam nadzieję, że pochodziła stąd.

– To z pewnością znacznie ułatwiłoby panu pracę – rzucił Quinlan. – Jeśli znajdą się jacyś krewni albo mąż, znajdą się też dziesiątki motywów zbrodni.