– Tak, panie Quinlan, to niewątpliwie prawda.
– Nie ma nic lepszego niż dobra zagadka kryminalna, żeby w człowieku raźniej zaczęła krążyć krew.
– Wolę moją zagadkę niż pańską, panie Quinlan. Odnalezienie po trzech latach dwóch osób nie jest zbyt prawdopodobne. Cóż, będę się zbierał. Miio mi było panią poznać, pani Brandon.
Kiedy szli do drzwi, odezwał się do Quinlana.
– Jeśli zaś chodzi o zamordowaną kobietę, dowiem się, kto ją więził, a wtedy zobaczymy, jaki mógł być motyw tak brutalnego zabójstwa. Zastanawia mnie, dlaczego jej ciało zrzucono do morza.
– A nie zakopano w ziemi?
– Właśnie. Wie pan, co sobie myślę? Otóż moim zdaniem ktoś wpadł w szał, że się uwolniła. Ktoś był tak wściekły, że ją zabii i po prostu zrzucił do wody, jak śmieć. Bardzo chcę go dopaść.
– Na pana miejscu też bym chciał, szeryfie. Myślę, że pana domysły mogą być słuszne.
– Długo pan zostanie w miasteczku, panie Quinlan?
– Jeszcze jakiś tydzień.
– A pani Brandon?
– Nie wiem, szeryfie.
– Nieprzyjemna sprawa z tym nowotworem.
– Tak, nieprzyjemna.
– Ale wyzdrowieje?
– Jej lekarze zdają się w to wierzyć.
Szeryf David Mountebank uścisnął dłoń Quinlana, skinął głową Sally – która, chociaż mówili cicho, słyszała każde słowo – i oddalił się. Sally zainteresowało, dlaczego ciotka wyszła przed przybyciem szeryfa. Amabel powiedziała jedynie:
– Czemu szeryf miałby chcieć ze mną rozmawiać? Nic nie wiem.
– Ale przecież słyszałaś krzyki, Amabel.
– Nie, dziecino, to ty je słyszałaś. Ani przez chwilę nie wierzyłam, że to są krzyki. Nie chcesz chyba, żebym cię nazwała kłamczucha w obliczu przedstawiciela prawa?
Powiedziawszy to, wyszła. Teraz Sally zwróciła się do Ouinlana.
– Szeryf nie jest głupi.
– Nie, nie jest. Ale tobie udało się go oszukać z tą całą chemoterapią. Gdzie jest twoja ciotka?
– Nie wiem. Wyszła.
– Przecież wiedziała, że przyjdzie szeryf.
– Tak, ale powiedziała, że nic nie wie. Oświadczyła, że nie słyszała żadnych krzyków, a nie chce mnie przedstawiać w złym świetle, gdyby musiała mu to powiedzieć.
– To znaczy, żeby nie wyszło, iż jesteś histeryczką albo kłamczucha?
– Otóż to. Gdy będzie z nim rozmawiała, prawdopodobnie mu nakłamie. Kocha mnie. Nie chciałaby mnie skrzywdzić.
Ale nie kocha wystarczająco mocno, żeby teraz dla niej skłamać, pomyślał Quinlan. Dziwna rodzina.
– Żadnych nowych telefonów?
Sally potrząsnęła głową, odruchowo przenosząc wzrok na aparat telefoniczny, stojący na stoliczku koło lampy.
– Ktoś jednak wie, że jesteś tutaj.
– Tak, ktoś wie.
Porzucił ten temat. Nie chciał jej przyciskać do muru, przynajmniej nie w tej chwili. Dość już przeszła jak na jeden dzień. A nie załamała się. Trzymała się dzielnie.
– Dumny jestem z ciebie – powiedział bez namysłu.
Popatrzyła na niego, mrugając oczami. Ciągle stał w drzwiach wejściowych i z rękami założonymi na piersiach opierał się o ścianę.
– Jesteś ze mnie dumny? Dlaczego?
Wzruszył ramionami i podszedł do niej.
– Jesteś cywilem, ale się nie poddajesz.
Gdyby tylko wiedział, pomyślała, pocierając miejsce po obrączce, tak ciasnej i paraliżującej.
– Sally, co się stało?
Poderwała się na nogi.
– Nic, James, zupełnie nic. Jesteś głodny?
Nie był, ale ona musiała być, jeśli ten kawałek zeschniętej grzanki był jedynym posiłkiem, który tego dnia zjadła.
– Wróćmy do Thelmy i zobaczmy, co tam mają – powiedział, a ona przystała na propozycję. Nie chciała być sama. Nie chciała zostać sama w tym domu.
Staruszka siedziała w jadalni, siorbiąc gęstą zupę jarzynową. Otwarty pamiętnik trzymała na kolanach okładką do góry, wieczne pióro leżało obok talerza. Co, u diabła, pisze w tym pamiętniku? Co mogło być tak cholernie interesującego? Na ich widok staruszka ryknęła:
– Martho, przynieś moje zęby! Bez zębów nie mogę być dobrą gospodynią.
Zamknęła usta i nie odezwała się słowem, dopóki biedna Martha nie wbiegła do jadalni i nie podała jej sztucznej szczęki. Thelma odwróciła się, potem odkręciła z powrotem i obdarzyła ich szerokim uśmiechem porcelanowego uzębienia.
– No, co ja słyszę o jakichś zwłokach, które znaleźliście?
– Jesteśmy głodni – powiedział James. – Jest jakaś szansa na zupę?
– Martho, przynieś dwa talerze twojej jarzynowej! – zawołała Thelma.
Wskazała im dwa miejsca naprzeciwko siebie. Zwróciła wzrok na Sally, która nie miała na głowie peruki.
– To ty jesteś siostrzenicą Amabel, prawda?
Sally kiwnęła głową.
– Tak, proszę pani. Miło mi panią poznać.
Staruszka prychnęła.
– Tylko się zastanawiasz, czemu jeszcze żyję. Ale nadal żyję i dbam o to, aby codziennie informować o tym doktora Spivera. Trzy lata temu ogłosił mnie zmarłą, wiecie?
Quinlan wiedział. Wyobrażał sobie, że każdy o tym słyszał, dziesiątki razy. Jednak uśmiechnął się i potrząsnął głową. Sięgnął pod stół i ścisnął Salły za rękę. Zesztywniała, zaraz jednak poczuł, że się rozluźnia. Świetnie, pomyślał, zaczyna mi ufać. I od razu poczuł się jak bydlę.
Martha rozłożyła przed nimi nakrycia i podała dwa talerze zupy.
– Wokół Marthy stale kręcili się jacyś mężczyźni, ale zawsze byli to łajdacy. Interesowało ich tylko jej gotowanie. Co zrobiłaś z młodym Edem, Martho? Ugotowałaś coś dla niego, czy też zażądałaś, żeby najpierw poszedł z tobą do łóżka?
Martha tylko potrząsnęła głową.
– Thelmo, tylko wprawiasz w zakłopotanie panienkę Sally.
– Mnie również – rzucił Quinlan, biorąc do ust łyżkę pełną zupy. – Martho – powiedział – nie jestem łajdakiem i na pewno się z tobą ożenię. Zrobię dla ciebie wszystko.
– Zgoda, panie Quinlan.
– Taki duży chłopiec jak pan miałby być zakłopotany, Jamesie Quinlan? – Theima Nettro roześmiała się. Sally była wdzięczna, że staruszka założyła swoje zęby. – Sądzę, że z niejednego pieca jadłeś chleb, chłopcze. Gotowa jestem się założyć, że nawet gdybym się teraz rozebrała, nie zbiłabym cię z tropu.
– Nie byłbym tego taki pewny, proszę pani – odparł Ouinlan.
– Zaraz przyniosę duszonego kurczaka – powiedziała Martha. – Z chlebem czosnkowym – rzuciła przez ramię.
– To ona trzyma mnie przy życiu – odezwała się Theima. – Powinna być moją córką, ale nie jest. Szkoda. To dobra dziewczyna.
Interesujące, pomyślał Quinlan, ale nie tak fascynujące jak zupa. Wszyscy skupili całą uwagę na zupie jarzynowej, dopóki Martha nie pojawiła się ponownie z ogromną tacą zastawioną półmiskami. Dobiegające zapachy omal nie pozbawiły Quinlana przytomności. Zaczął rozważać, jak długo zachowałby płaski brzuch, gdyby Martha przygotowywała dla niego wszystkie posiłki.
Thelma wzięła do ust duży kawałek kurczaka, zaczęła go żuć, jakby to był jej ostatni kąsek na ziemi, westchnęła, po czym odezwała się:
– Czy mówiłam wam, że mój mąż, Bobby, wynalazł nową, ulepszoną wersję automatycznego pilota i sprzedał go potężnemu koncernowi z San Diego? Bardzo byli tym zainteresowani, bo była wojna i w ogóle. Tak, właśnie tak się stało. Wiem, że dzięki pomysłowi Bobby'ego samoloty mogły latać na lepiej ustabilizowanej wysokości i mniej zbaczały z kursu, niż do tamtej pory. Z pieniędzmi za wynalazek przenieśliśmy się z Bobbym tutaj, do Cove. Nasze dzieci zdążyły tu dorosnąć i wyprowadziły się. – Potrząsnęła głową, uśmiechnęła się i rzekła: – Mogę się założyć, że znalezione przez was ciało było w opłakanym stanie.