Выбрать главу

Ujął jej ręce i przytrzymał bez słowa. Wreszcie odezwał się.

– Mówiłem już, że zawsze jest jakieś wyjaśnienie. Prawdopodobnie telefonował mężczyzna. Sprawdzimy to. A jeśli nie, jeśli naprawdę była to kobieta, też damy sobie z tym radę. Uwierz mi, Sally.

Opada się na rękach. Kostka przestała pulsować. Może mimo wszystko nie była skręcona.

– Powiedz mi coś.

– Tak?

– Jak myślisz, czy ktoś mógł próbować cię nabrać? Co wiedział? Wypatrywała na jego twarzy śladów krętactwa, wiedzy, ale nic nie dostrzegła.

– Czy to możliwe? Czy ktoś mógł próbować zrobić z ciebie wariatkę? Sprawić, żebyś zwątpiła w swoje zdrowe zmysły?

Zerknęła na swoje splecione dłonie, na paznokcie. Zauważyła, że od przybycia do Cove nie obgryzała paznokci. Od chwili, gdy go spotkała. Nie miały już takiego okropnego wyglądu. Odezwała się w końcu, nie patrząc na Quinlana, bo przecież to, kim była, kim być może jest nadal, nawet w tym momencie, było okropne.

– Dlaczego?

– Wygląda na to, że ktoś się ciebie boi, obawia się tego, co możesz wiedzieć. Ten człowiek pragnie, że tak powiem, wyeliminować cię z gry. – Przerwał, patrząc w stronę oceanu, wyobrażając sobie, że słyszy fale uderzające o brzeg, chociaż było to nierealne, bo domek Amabel byl nieco za bardzo oddalony. – Pozostaje pytanie, czemu ten ktoś postępuje w ten sposób. Jesteś chyba najzdrowszą na umyśle osobą, jaką znam, Sally. Kto mógłby uważać, że przekona cię, iż jesteś szalona?

Kochała go za to. Kochała go bez żadnych zahamowań, bez żadnych wątpliwości. Obdarzyła go szerokim uśmiechem. Uśmiechem, który pochodził z głębi duszy, z miejsca, które tak długo było puste, że zdążyła zapomnieć, iż można się czuć tak dobrze, mieć takie zaufanie do siebie i do innych.

– Byłam szalona – rzekła, nadal się uśmiechając. Czuła nieprawdopodobną ulgę, że może komuś powiedzieć prawdę, ze może wszystko opowiedzieć właśnie jemu. – A przynajmniej chcieli, żeby wszyscy w to uwierzyli. Trzymali mnie oszołomioną lekami przez sześć miesięcy, dopóki w końcu nie nauczyłam się tak chować proszków pod językiem, żeby ich nie połykać. Pielęgniarka zawsze na siłę otwierała mi usta i palcami dokładnie sprawdzała, czy połknęłam pigułkę. Nie mam pojęcia, jak udało mi się ją ukryć, ale jakoś to zrobiłam. Robiłam tak przez dwa dni, aż odzyskałam siły. Wtedy uciekłam. A potem ściągnęłam z palca obrączkę i cisnęłam ją do rowu.

Wiedział, że była w sanatorium, bardzo drogim, eleganckim, małym ośrodku w Maryland. Niezwykle dyskretnym. Ale coś takiego? Była więźniem? Po uszy naszpikowanym narkotykami?

Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Jej uśmiech zaczął przygasać. Potrząsnął głową, ujął ją pod brodę i rzekł:

– Co sądzisz o tym, żeby wrócić ze mną do Thelmy i dzielić ze mną pokój na wieży? Prześpię się na sofie, a ty możesz skorzystać z łóżka. Przysięgam, że w żaden sposób nie będę na ciebie nastawał. Nie możemy tu tak siedzieć przez całą noc. Jest mokro i nie chcę, żeby któreś z nas się przeziębiło.

– A co potem?

– Jutro coś wymyślimy. Jeśli telefonowała kobieta, musimy się zastanowić, kto by to mógł być. Chciałbym się też dowiedzieć, dlaczego spędziłaś w sanatorium sześć miesięcy.

Mówił jeszcze, kiedy zaczęła kręcić głową. Wiedział, że teraz żałuje tego, co mu wyjawiła. W końcu jest dla niej obcym człowiekiem, nie miała pojęcia, czy może mu zaufać.

– Wiesz, mam inne pytanie – powiedziała. – Dlaczego telefon odebrała Martha, a nie Amabel?

– Dobre pytanie, ale odpowiedź na nie pewnie jest niezwykle prosta: może Martha stała bliżej telefonu. Nie popadaj w paranoję, Sally.

Niósł jej worek podróżny, wolną ręką prowadził ją pod ramię. Utykała, ale nie wyglądało to groźnie. Nie chciał jej ciągnąć znowu do doktora Spivera. Tylko sam Bóg wiedział, co staruszek mógłby wymyślić. Może chciałby zrobić dziewczynie sztuczne oddychanie.

Miał klucze od drzwi wejściowych pensjonatu Thelmy. Wszystkie światła były zgaszone. Dotarli do pokoju na wieży, nie budząc Thelmy ani Marthy. James wiedział, że w hoteliku przebywał jeszcze tylko jeden gość, który zameldował się zaledwie poprzedniego dnia, miła i stale uśmiechająca się starsza pani, która przyjechała tutaj w odwiedziny do mieszkającej w pobliżu córki, ale zawsze chciała zamieszkać w pokoju na wieży. Dzięki Bogu, że są dwa takie pokoje, powiedziała. A to oznaczało, że mieszkała na drugim krańcu domu.

Dopiero kiedy opuścił żaluzje, zapalił lampę przy łóżku.

– Proszę bardzo. Czarująco tu, prawda? I nie ma telewizora.

Nie patrzyła ani na niego, ani na okno. Szybko jak strzała ruszyła w stronę drzwi. Wiedziała, że nie kocha go już ani trochę. Bała się. Znalazła się w pokoju mężczyzny, mężczyzny, którego nie znała, który okazał jej życzliwość. Tak dawno nie zaznała niczyjej życzliwości, że zaufała mu bez zastanowienia, nie zadając żadnych pytań. James Quinlan bardzo się mylił. Była zupełną wariatką.

– Sally, co się stało?

Szarpała gwałtownie za klamkę, usiłując otworzyć drzwi, ale na próżno. Dotarło do niej, że klucz nadal tkwi w drzwiach. Poczuła się jak idiotka.

Nie wykonał żadnego ruchu. Nawet nie wyciągnął ręki w jej stronę. Powiedział tylko spokojnym, niskim głosem:

– Już w porządku. Rozumiem, że jesteś wystraszona. Chodź, siadaj przy mnie. Porozmawiamy. Nie zrobię ci krzywdy. Jestem po twojej stronie.

Kłamstwo, pomyślał, kolejne przeklęte kłamstwo. Prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek znajdzie się po jej stronie, było bliskie zeru.

Powoli odeszła od drzwi, zahaczyła o stoliczek i ciężko opadła na sofę, obitą połyskliwym płótnem w bladoniebieskie i kremowe kwiaty. Zacieram ręce jak lady Mackbeth, pomyślała. Uniosła twarz.

– Przepraszam.

– Nie bądź głuptasem. Spróbujesz się zdrzemnąć czy wolisz przez chwilę porozmawiać?

Już i tak za dużo mu powiedziała. Pewnie powtórnie będzie musiał zastanowić się nad swoją opinią, że nie zna człowieka zdrowszego od niej. Chciał się dowiedzieć, dlaczego znalazła się w tamtym miejscu? Boże, nie zniesie tego. Nie mogła o tym myśleć. Nie mogła sobie wyobrazić, aby była w stanie o tym mówić. Gdyby to zrobiła, byłby to dowód jej paranoi.

– Nie jestem wariatką – odezwała się, wpatrując się w niego, świadoma, że oboje siedzą w półmroku i nie mogą widzieć wyrazu swoich twarzy.

– No cóż, może ja jestem wariatem. Ciągle nie wiem, co się stało z Harve i Marge Jensenami i wiesz co? Wcale mnie to już tak bardzo nie interesuje. Zadzwoniłem do kolegi z FBI. Nie, nie patrz tak, jakbyś miała ochotę znowu rzucić się do drzwi. To mój bardzo dobry przyjaciel, od którego uzyskałem trochę informacji. – Kłamstwa mieszały się z prawdą. A sprawą zawodowych umiejętności było, aby jego kłamstwa były bardziej przekonujące niż kłamstwa przestępców.

– Jak się nazywa?

– Dillon Savich. Powiedział mi, że FBI wszędzie cię szuka, na razie bez skutku. Są przekonani, iż w noc zabójstwa ojca musiałaś coś widzieć, prawdopodobnie człowieka, który go zamordował, że najpewniej była to twoja matka, więc uciekłaś, aby ją chronić. A jeśli to nie była twoja matka, to ktoś inny albo ty sama. Twój ojciec nie był najsympatyczniejszym człowiekiem, Sally. Okazuje się, że był obserwowany przez FBI w związku ze sprzedażą broni do krajów, do których obowiązuje embargo, takich jak Irak i Iran. Tak czy inaczej, są przekonani, że coś wiesz. – Nie zapytał jej, czy to prawda. Przysiadł jedynie na drugim końcu sofy w niezwykłe kobiece niebieskie i kremowe kwiaty. I czekał.