– Skąd znasz tego Dillona Savicha?
Pojął wówczas, że dziewczyna może być półżywa ze strachu, ale na pewno nie jest głupia. Zdołał wyjaśnić co trzeba, nie zdradzając się. Sałły była niewzruszona. Nadał mu nie ufała i podziwiał ją za to.
– W polowie lat osiemdziesiątych byliśmy razem w Princeton. Zawsze chciał być agentem federalnym, zawsze. Pozostaliśmy w kontakcie. Jest dobry w tym, co robi. Ufam mu.
– Trudno uwierzyć, że zdradził ci to wszystko.
Quinlan wzruszył ramionami.
– Jest zawiedziony. Jak inni. Chcą cię dorwać, a tymczasem zniknęłaś bez śladu. Pewnie miał nadzieję, że coś wiem i wygadam się, gdy odpowiednio rozbudzi mój apetyt.
– Nie wiedziałam, że mój ojciec był zdrajcą. Ale nie jestem tym zdziwiona. Chyba od dłuższego czasu wiedziałam, że jest zdolny niemal do wszystkiego.
Siedziała bardzo spokojnie, co chwilę tylko zerkała w stronę drzwi, choć nic nie mówiła. Wyglądała na wyczerpaną, była potargana. Brudna smuga przecinała policzek, a na nogawce niebieskich dżinsów widniała rozległa plama z trawy. Zapragnął, żeby powiedziała mu, o czym myśli. Zapragnął, żeby okazała się niewinna i wszystko mu opowiedziała.
Nagle przyszło mu do głowy, żeby zaprosić ją na kolację. Roześmiał się. To on jest szalony. Polubił ją. Wcale tego nie chciał. Chciał postrzegać ją jedynie jako główny element łamigłówki, klips spinający wszystko w spójną całość.
– Powiedziałeś coś temu swojemu przyjacielowi?
– Powiedziałem, że już się więcej nie umówię z jego szwagierką. Zawsze ma w ustach gumę balonową.
Zamrugała oczami i uśmiechnęła się – ostrożnie, z zaciśniętymi ustami, ale jednak.
Podniósł się i podał jej rękę.
– Jesteś zmordowana. Połóż się do łóżka. Możemy dalej zajmować się sprawą jutro rano. Łazienka jest za tamtymi drzwiami. Luksusowe miejsce, całe w marmurach, z różową ubikacją z zamontowanym systemem oszczędzania wody. Weź długi prysznic, na pewno złagodzi opuchliznę w kostce. Są tam nawet puszyste białe szlafroki.
Przestał ją przypierać do muru, chociaż podejrzewał, że wyciągnąłby z niej jeszcze więcej, gdyby tylko popróbował troszkę dłużej. Ale była bliska załamania, i to nie tylko z powodu tego przeklętego telefonu.
Kim, do cholery, była kobieta, której ciało znaleźli, targane przez fale u podnóża skalistego brzegu?
ROZDZIAŁ 8
Następnego poranka jedli śniadanie sami w przestronnej jadalni. Kobieta, która wprowadziła się poprzedniego dnia, oraz Thelma jeszcze nie zeszły na dół.
Przyjmując ich zamówienie, Martha wyjaśniła:
– Czasami Thelma lubi obejrzeć poranne programy telewizyjne w łóżku. Pisze też coś w swoim pamiętniku. Boże drogi, prowadzi te zapiski odkąd sięgam pamięcią.
– O czym pisze? – spytała Sally.
Martha wzruszyła ramionami.
– Domyślam się, że o drobnych, codziennych sprawach. Co innego ma do opisywania?
– Jedz – rozkazał Quinlan Sally, kiedy Martha postawiła przed nią talerz pełen naleśników z jagodami. Przyglądał się, jak smaruje je masłem, a potem polewa syropem domowej roboty Marthy. Wzięła do ust kęs, powoli go pogryzła, po czym starannie oparła widelec o brzeg talerza.
Widelec nadal się tam znajdował, kiedy do środka wkroczył szeryf David Mountebank, z depczącą mu po piętach Marthą, oferującą jedzenie i kawę. Omiótł spojrzeniem naleśniki Sally i angielskie, nadziewane konfiturą truskawkową ciasteczka Quinlana i zgodził się na wszystko.
Zrobili mu miejsce przy stole. Przyjrzał się im badawczo, bez słowa przenosząc wzrok z jednego na drugie. Wreszcie odezwał się:
– Szybki zawodnik z ciebie, Quinlan.
– Co proszę?
– Ty i pani Brandon już jesteście ze sobą związani? Sypiacie ze sobą?
– To długa historia, szeryfie – odparł Quinlan i roześmiał się, w nadziei, że pozwoli to Sally dostrzec całą głupotę sytuacji.
– Sądzę, szeryfie, że jest pan cholerną świnią – rzuciła miłym głosem Sally. – Mam nadzieję, że naleśniki przyprawią pana o wrzody żołądka.
– Zgoda, jestem wredny. Ale co, do licha, pani tu robi? Wczesnym rankiem Amabel Perdy zadzwoniła do mojego biura i oświadczyła, że pani znikła. Była oszalała. Nawiasem mówiąc, pani włosy rosną bardzo szybko.
Nie miała czarnej peruki. Staw mu czoło, pomyślała, staw mu czoło.
– Zamierzałam do niej zadzwonić po śniadaniu – powiedziała. – Jest dopiero siódma rano. Nie chciałam jej obudzić. Szczerze powiedziawszy, zdumiona jestem, że Martha nie zatelefonowała do niej, żeby ją poinformować, że jestem tutaj.
– Martha musiała dojść do wniosku, że Amabel zna już twoje miejsce pobytu. Opowiecie mi wreszcie, co się tutaj dzieje?
– Co ci powiedziała jej ciotka, szeryfie?
David Mountebank umiał rozpoznać dobre wyszkolenie, kiedy je widział. Nie podobało mu się, że użyto go wobec niego, wiedział jednak, że w tym momencie powinien współpracować. Jak na zwykłego prywatnego detektywa ten człowiek był bardzo dobry.
– Powiedziała tylko, że minionej nocy Sally odebrała obsceniczny telefon i wpadła w panikę. Sądziła, że uciekłaś. Była zaniepokojona, bo nie masz ani samochodu, ani pieniędzy.
– To prawda, szeryfie. Przykro mi, że na próżno pana niepokoiła.
Ouinlan wtrącił:
– To ja uratowałem tę damę i pozwoliłem jej się przespać, samotnie, w moim łóżku. Pokój na wieży spodobał jej się. Na mnie nie zwracała uwagi. Czy znalazłeś coś na temat zamordowanej kobiety?
– Owszem, nazywała się Laura Strather. Mieszkała na przedmieściu z mężem i trójką dzieci. Sądzili, że jest u swojej siostry w Portland. Dlatego nie było żadnego zgłoszenia zaginięcia. Pozostaje pytanie, dlaczego więziona była w Cove i kto, do cholery, ją zabił?
– Czy pańscy ludzie sprawdzili wszystkie domy, stojące naprzeciwko domku Amabel Perdy?
Szeryf potaknął.
– Przygnębiające, Quinlan, bardzo przygnębiające. Nikt nic nie wie. Nikt nic nie słyszał – żadnego włączonego telewizora, dzwonka telefonu, zapalania samochodu, kobiecego krzyku. Również tej drugiej nocy. Zupełnie nic. – Popatrzył na Sally, ale nie mógł nic powiedzieć, bo Martha właśnie przyniosła naleśniki.
Martha powiodła spojrzeniem po całej trójce, uśmiechnęła się i rzekła:
– Nigdy nie zapomnę, jak gdzieś na początku lat pięćdziesiątych moja mama pokazała mi artykuł w „The Oregonian", napisany przez dziennikarza, nazywającego się Qumquat Jagger. „Zachody słońca w Cove dostarczają niezwykłych przeżyć tak długo, jak długo ma się pod ręką kieliszek martini". Już dawno zgodziłam się z jego opinią na ten temat. – I dodała swobodnie: – Za wcześnie jeszcze na zachód słońca i na martini, ale co sądzicie o Krwawej Mary? Wszyscy troje wyglądacie na bliskich załamania.
– Miałbym ogromną ochotę – odparł szeryf Mountebank – ale niestety nie mogę.
Quinlan i Sally przecząco pokręcili głowami.
– Ale dziękujemy za propozycję – powiedział Quinlan.
Sprawdziła, czy mają wszystko, czego mogliby chcieć i opuściła jadalnię.
Kiedy David Mountebank skonsumował połowę swoich naleśników, jeszcze raz spojrzał na Sally i odezwał się:
– Gdyby zadzwoniła pani do mnie i powiedziała, że słyszała pani kobiece krzyki, nie jestem wcale pewien, czybym pani uwierzył. Naturalnie sprawdziłbym informację, ale sądziłbym raczej, że to się pani przyśniło. Ale pani znalazła z Quinlanem zwłoki kobiety. Czy to była kobieta, której krzyk pani słyszała? Prawdopodobnie tak. W takim razie mówiła pani prawdę na temat krzyków, a wszyscy staruszkowie w mieścinie są głusi jak pień. Czy któreś z was ma inny pomysł?
– Nawet nie pomyślałam o zawiadomieniu szeryfa – przyznała Sally. – Zresztą nawet gdybym pomyślała, to i tak pewnie bym tego nie zrobiła. Moja ciotka nie życzyłaby sobie tego.