Выбрать главу

– Pewnie nie. Mieszkańcy Cove lubią sami zajmować się swoimi sprawami. – Szeryf uśmiechnął się do niej. – I tak nie wiem, czy byłaby pani najlepszym świadkiem, pani Brandon, skoro już odkryłem, że spała pani w pokoju Quinlana na wieży. A na dodatek okłamała mnie pani w sprawie włosów.

– Mam kilka peruk, szeryfie. Lubię je nosić. Uważałam, że zachowuje się pan wobec mnie impertynencko, więc powiedziałam, że mam rako, żeby dać panu nauczkę.

David Mountebank westchnął. Czemu wszyscy muszą kłamać? Znów spojrzał na Sally. I zmarszczył brwi.

– Wygląda pani jakoś znajomo – powiedział powoli.

– James mówił mi już, że jestem podobna do jego byłej szwagierki. Amabel uważa, że wyglądam jak Mary Lou Retton, chociaż jestem niemal o głowę od niej wyższa. Moja mama powtarzała, że jestem wierną kopią jej wenezuelskiej niani. Niech mi pan tylko nie powie, szeryfie, że przypominam pańskiego pekińczyka.

– Nie, pani Brandon, na szczęście nie jest pani podobna do mojego psa. Nazywa się Hugo i jest rottweilerem.

Sally czekała, usiłując powstrzymać się przed nerwowym pocieraniem dłoni, próbując udawać rozbawienie i wyglądać na osobę panującą nad sobą, a nie mającą się rozpaść na strzępy, gdy tylko szeryf powie, że musi ją zamknąć. Obserwowała, jak napięcie znika z jego twarzy. Zwrócił się do Quinlana.

– Sprawdziłem w papierach poprzedniego szeryfa. Była nim Dorothy Willis i była naprawdę bardzo dobra. Jej notatki dotyczące sprawy tych zaginionych staruszków są niezwykle wnikliwe. Skopiowałem je i ci przyniosłem.

– Dzięki, szeryfie – odparł Quinlan, przez chwilę nie wiedząc, o kim, u diabła, mówi David Mountebank. Wreszcie przypomniał sobie o Harve i Marge Jensenach.

– Przejrzałem je ubiegłego wieczoru. Kiedy odnaleziono ich samochód w komisie samochodowym w Spokane, wszyscy już byli przekonani, że przytrafiło im się coś złego. Ale nikt nic nie wiedział. Zanotowała, że rozmawiała niemal z każdym mieszkańcem Cove, ale niczego się nie dowiedziała. Nikt nic nie wiedział. Nikt nie przypominał sobie Jensenów. Przekazała nawet informację do FBI na wypadek, gdyby podobny przypadek miał miejsce w jakimś innym rejonie kraju. To wszystko, Quinlan. Przykro mi, ale nie ma nic więcej. Żadnych śladów. – Zjadł pozostałe naleśniki, wypił kawę, po czym odsunął krzesełko od stołu. – Cóż, jest pani zdrowa, pani Brandon, więc przynajmniej o panią nie muszę się martwić. Wie pani, to dziwne. Nikt poza panią nie słyszał krzyku tej kobiety. Naprawdę dziwne.

Potrząsnął głową i wychodząc z jadalni, rzucił przez ramię. – Ładniej pani wygląda we własnych włosach, pani Brandon. Niech pani zrezygnuje z noszenia peruk. Proszę mi uwierzyć. Moja żona twierdzi, że mam naprawdę dobry gust.

– Szeryfie, co się stało z Dorothy Willis?

David Mountebank zatrzymał się.

– Bardzo, bardzo paskudna rzecz. Została postrzelona przez nastolatka, który napadł na lokalny sklep. Umarła.

Kiedy jakieś dziesięć minut później pojawiła się Thelma Nettro, wyglądająca w każdym calu jak relikt z epoki wiktoriańskiej, z założoną sztuczną szczęką i z białą koronką przy pergaminowej szyi, pierwsze siowa, które wypowiedziała, brzmiały:

– No i co, dziewczyno, czy James jest dobrym kochankiem?

– Nie wiem, proszę pani. Nawet mnie nie pocałował. Powiedział, że jest zanadto zmęczony. Coś wspominał też o bólu głowy. Co miałam robić?

Stara Thelma odrzuciła głowę do tyłu, a jej wychudzona szyja naprężyła się w okrutnym wysiłku, wydając pełny, soczysty śmiech.

– A ja sądziłam, że jesteś nieśmiałą ciapą, Sally. To dobre. Słuchaj, o co chodzi z tym wczorajszym telefonem od jakiejś kobiety, która okazała się twoim zmarłym ojcem? Martha mi powiedziała.

– Kiedy wzięłam słuchawkę, nie było żadnej kobiety.

– To bardzo dziwne, Sally. Czemu ktoś miałby to robić? Ha, gdyby telefonował James, to byłaby zupełnie inna sprawa. Skoro jednak on się tak łatwo męczy, może lepiej zapomnieć o nim.

– Ilu miałaś mężów, Thelmo? – spytał James. Wiedział, że Sally kręci się w głowie i chciał dać jej czas na pozbieranie się.

– Był tylko Bobby. Czy mówiłam wam już, że Bobby wymyślił nowy, ulepszony model automatycznego pilota? Tak, dlatego właśnie mam więcej pieniędzy, niż inni biedacy w mieście.

– A mnie się wydawało, że wszyscy mają pieniądze – rzekła Sally. – Miasteczko jest czarujące. Wszystko sprawia wrażenie nowości, jest zaplanowane, jakby mieszkańcy złożyli się i wspólnie zadecydowali, co zrobić za uzbierane pieniądze.

– Coś w tym stylu – powiedziała Thelma. – Teraz wszędzie są skały. Pamiętam, że w pobliżu urwiska jeszcze w latach pięćdziesiątych rosły sosny i jodły, a nawet trochę topoli. Naturalnie wszystkie drzewa pochylały się ku ziemi na skutek ciągłych wiatrów. Teraz znikły bez śladu. Przynajmniej w samym miasteczku udało nam się niektóre ocalić.

Odwróciła się na krześle i zawołała:

– Martho, gdzie jest moja herbata miętowa? Znowu spędzasz czas z młodym Edem? Zostaw go na chwilę i podaj mi śniadanie!

James odczekał chwilę i odezwał się lekko:

– Naprawdę bardzo bym chciał, żebyś mi opowiedziała o Harve i Marge Jensenach, Thelmo. Zdarzenie miało miejsce zaledwie trzy lata temu, a ty masz najbystrzejszy umysł w całym miasteczku. A może było w nich coś ciekawego i opisałaś ich w swoich pamiętnikach. Jak ci się wydaje?

– To prawda, chłopcze. Z pewnością jestem by strzejsza niż biedna Martha, która nie potrafi zliczyć do trzech. I nigdy nie zostawi w spokoju swoich pereł. Już co najmniej trzy razy kupowałam jej nowe. A teraz pozwalam jej myśleć, że to ja dzwoniłam do Sally. Lubię jej dokuczać. Życie nabiera rumieńców, kiedy Martha trzepocze się jak żagiel na wietrze. Przykro mi, ale nie pamiętam żadnego Harve ani żadnej Marge.

– Wiecie – wtrąciła Sally – tamten telefon mógł być miejscowy. Głos brzmiał tak wyraźnie.

– Sądzisz, dziewczyno, że zadzwoniłam do ciebie, a potem udawałam twojego ojca? Pomysł mi się podoba, ale nie ma sposobu, żebym mogła zdobyć taśmę z nagraniem głosu twojego tatusia. Zresztą, kogo to interesuje?

– Przyznajesz więc, że wiesz, kim jestem?

– Pewnie, że wiem. Strasznie dużo czasu straciłaś, żeby to zrozumieć. Nie ma powodów do zmartwienia, Sally, nikomu nie powiem. Nie trzeba chyba mówić, co wyprawiałyby okoliczne półgłówki na wieść o tym, że jesteś córką tego zamordowanego, sławnego prawnika. Nie, nikomu nie powiem, nawet Marcie.

Martha wniosła herbatę miętową i talerz wypełniony pół tuzinem podsmażonych kiełbasek. Pływały na talerzu w kałuży tłuszczu. Sally i Quinlan wbili wzrok w talerz.

Thelma zachichotała.

– W chwili śmierci chcę mieć najwyższy poziom cholesterolu w historii. Zmusiłam doktora Spivera do obietnicy, że gdy opuszczę swą doczesną powłokę, sprawdzi mi cholesterol. Chcę się znaleźć w księdze rekordów.

– Chyba już ci niewiele brakuje – rzekł Quinlan.

– Nie sądzę – powiedziała Martha, stojąca w gotowości po lewej stronie Thelmy. – Już od wielu lat tak jada. Sherry Vorhees powiada, że Thelma przeżyje nas wszystkich. Twierdzi, że nawet jej mąż, wielebny Hal, nie ma przy Thelmie najmniejszych szans. Już teraz posapuje, a ma zaledwie sześćdziesiąt osiem lat i nie jest gruby. Dziwne, prawda? Thelma zastanawia się, kto odprawi za nią mszę pogrzebową, jeśli wielebny Hal nie dożyje.

– A co Sherry może wiedzieć? – zapytała Thelma, żując jedną z tłustych kiełbasek. – Podejrzewam, że byłaby szczęśliwsza, gdyby wielebny Hal odszedł z tego świata i otrzymał należną sobie zapłatę, chociaż nie wiem, czy uznałby ją za sprawiedliwą. Mógłby na przykład wylądować w piekle i zastanawiałby się, jak to się mogło stać, jeśli był takim świętym człowiekiem. W większości przypadków Hal zachowuje się bardzo rozsądnie. Dopiero kiedy znajdzie się koło jakiejś samotnej kobiety, zaczyna coś mruczeć o grzechu, piekle i pokusach ciała. Chyba uważa, że seks jest grzechem i z rzadka dotyka swojej żony. Nic dziwnego, że nie mają dzieci. Nawet jednego. Wyobraźcie to sobie. Trudno uwierzyć, bo w końcu jest mężczyzną. Tak czy inaczej, nieszczęsna Sherry tylko popija swoją mrożoną herbatę, poprawia uczesanie i sprzedaje lody.