– Czy coś jest z nią nie tak? – zadała pytanie Sally, zastanawiając się, czy przyjęcie u Mad Hattera mogło być bardziej niesamowite niż śniadanie w towarzystwie Thelmy Nettro. – Dlaczego go nie rzuciła, jeśli była z nim nieszczęśliwa? – Tak, podobnie jak ty, tyle że za późno. Tłuszcz wokół kiełbasek powoli zaczynał się ścinać.
– Ta jej mrożona herbata, którą popija, naprawdę jest tanim białym winem. Nie mam pojęcia, jak jej wątroba wytrzymuje przez te wszystkie lata.
Sally nerwowo przełknęła ślinę i odwróciła wzrok od kiełbasek.
– Amabel opowiadała mi, że po otwarciu Sklepu z Najwspanialszymi Lodami Świata przechowywałyście lody w trumnach Ralpha Keatona.
– To prawda. To był pomysł Hellen, żony Ralpha, która miała przepis. To ona wymyśliła, żebyśmy otworzyli lodziarnię. Była wtedy wstydliwą kruszyną, popadającą w przerażenie, gdy tylko miała coś powiedzieć. Jeśli Ralph krzyknął, chowała się za meble. Teraz się zmieniła, mówi pewnym głosem, a kiedy nie podobają jej się poczynania Ralpha, każe mu dać spokój. A wszystko to dzięki przepisowi na lody. Naprawdę rozkwitła dzięki sukcesowi z lodami. Biedny stary Ralph. Potrzebne mu zajęcie, a nikt z nas nie chce umrzeć dla jego przyjemności. Sądzę, że ma nadzieję, iż mąż tej zmarłej kobiety poprosi go o pochówek żony.
Sally nie mogła tego dłużej znieść. Podniosła się, spróbowała uśmiechnąć i rzekła:
– Dziękuję za śniadanie, Thelmo. Muszę już iść do domu. Amabel na pewno się o mnie martwi.
– Martha zadzwoniła i poinformowała ją, że jesteś tutaj z Jamesem. Nie musiała dodawać nic więcej.
– Podziękuję Marcie – grzecznie powiedziała Sally. Poczekała na Jamesa. Na dworze padało, dzień był szary i ponury.
– Cholera – mruknął James. Wrócił do sieni i wziął parasol. Kiedy już szli ulicą, powiedział: – Idę o zakład, że staruszkowie grają w karty w sklepie Purna Daviesa. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby złamali codzienny rytuał.
– Szeryf Mountebank dowie się, kim naprawdę jestem, James. To tylko kwestia czasu.
– Nie wydaje mi się. Prawdopodobnie widział twoje zdjęcie w telewizji, ale od tego momentu upłynął już co najmniej tydzień. Nie skojarzy sobie.
– Jestem przekonana, że władze roześlą wszędzie moją podobiznę.
– To prowadzi donikąd, Sally. Rozesłanie zdjęć do wszystkich biur szeryfa i policji w całym kraju za dużo kosztuje. Nie martw się tym. Szeryf nie ma o niczym pojęcia. Sposób, w jaki odpowiadałaś na pytania, rozwiał wszelkie jego wątpliwości.
Miał oczy tak szare, jak padający deszcz. Nie patrzył na nią, ale prosto przed siebie, trzymał ją pod rękę.
– Uważaj na kałużę.
Szybko ominęła wodę.
– W tym deszczu miasto nie wygląda już tak czarująco, prawda? Main Street podobna jest do starej, porzuconej dekoracji hollywoodzkiej, szarej i zapomnianej, gdzie nikt nigdy nie mieszkał.
– Nie martw się, Sally.
– Może masz rację. Jesteś żonaty?
– Nie. Uważaj, gdzie stawiasz nogi.
– Dobrze. Czy kiedyś byłeś żonaty?
– Raz. Nie wyszło.
– Zastanawiam się, czy w ogóle istnieją udane małżeństwa,
– Jesteś ekspertem?
Zaskoczył ją sarkazm w jego głosie, ale potaknęła.
– Troszeczkę. Małżeństwo moich rodziców nie funkcjonowało za dobrze, a teraz… nie, nieważne. Mnie też się nie układało. Mój świat niemal w stu procentach składał się z tego małżeństwa, i wszystko się zepsuło.
Przechodzili koło sklepu Purna Daviesa. Quinlan uśmiechnął się i wziął ją za rękę.
– Chodź, wejdziemy i zobaczymy, co tam porabiają nasi staruszkowie. Chciałbym ich osobiście zapytać, czy to prawda, że nikt nic nie słyszał tamtej nocy, kiedy została zamordowana ta nieszczęsna kobieta.
Purn Davies, Hunker Dawson, Gus Eisner i Ralph Keaton siedzieli wokół beczki, tocząc karcianą rozgrywkę. W kominku, ślicznym antyku, sprawiającym wrażenie raczej dekoracji niż funkcjonalnego sprzętu, buzował ogień. Kiedy Quinlan i Sally wchodzili do środka, dzwonek nad drzwiami zabrzęczał.
– Ale mokro – powiedział Quinlan, strząsając wodę z parasola. – Jak leci?
W odpowiedzi usłyszał dwa mruknięcia i jedno „w porządku", po czym Purn Davies odłożył swoje karty figurami do stołu i wstał, żeby się z nimi przywitać.
– Co mogę dla was zrobić?
– Czy poznał pan już siostrzenicę Amabel Perdy, Sally St. John?
– Właściwie tylko ją widziałem. Jak się pani miewa, panno Sally? Wszystko w porządku u Amabel?
Kiwnęła głową. Miała tylko nadzieję, że jej fałszywe nazwiska się nie pomylą. Dla szeryfa Mountebanka nazywała się Brandon, dla pozostałych była St. John. Uśmiechnęła się, słysząc w głosie Purna Daviesa coś więcej niż tylko grzeczne zainteresowanie, gdy pytał o Amabel.
– Amabel ma się świetnie, panie Davies. W czasie burzy nic nam nie przeciekało. Nowy dach naprawdę sprawował się znakomicie.
Hunker Dawson, który siedział obok i strzelał ze swoich szelek od spodni, odezwał się:
– Zatrudniłyście nas wszystkich do szukania tej nieszczęsnej kobiety, która spadła z urwiska. Tamtej nocy było wietrznie i chłodno. Nikomu z nas nie chciało się wychodzić. Zresztą i tak nie było nic do szukania.
ROZDZIAŁ 9
Sally zadarła brodę.
– Owszem, proszę pana. Słyszałam jej krzyk i musiałam panów zaalarmować. Żałuję jedynie, że nie znaleźliście jej, zanim została zamordowana.
– Zamordowana? – Przednie nogi krzesła, na którym siedział Ralph Keaton głośno stuknęły o sosnową podłogę. Co, u licha, ma pani na myśli, mówiąc „zamordowana"? Doktor oświadczył, że musiała spaść. Powiedział, że to był tragiczny wypadek.
Guinlan wtrącił się spokojnie:
– Biegły lekarz stwierdził, że została uduszona. Najwyraźniej ten, kto ją zabił, nie liczy! się z tym, że woda wyrzuci jej ciało na brzeg. Co więcej, ten, kto ją zabił, nie przewidział również, że jeśli ciało zostanie wyrzucone na brzeg, znajdzie się tam ktoś, żeby na nie natrafić. Zejście w dól tamtą ścieżką jest dość niebezpieczne,
– Chce pan powiedzieć, że jesteśmy zbyt rachityczni, aby korzystać z tamtej ścieżki, panie Quinlan?
– No cóż, to jest jakaś możliwość, prawda? Jesteście panowie pewni, że żaden z was nie słyszał w nocy jej krzyku? Wołania o pomoc? Czegokolwiek, co nie byłoby typowym odgłosem nocy?
– Gdzieś koto drugiej w nocy – dodała Sally.
– Niech pani posłucha, panno Sally – powiedział Ralph Keaton i wstał – wszyscy wiemy, że przeżywa pani odejście od męża, ale to nie ma znaczenia. Wszyscy wiemy, że przyjechała tu pani, żeby odpocząć, odreagować. Ale zdaje pani chyba sobie sprawę, że takie przeżycia mogą mieć ogromny wpływ na osobę tak młodą, jak pani. I dlatego może pani odmiennie interpretować rzeczy, które pani widzi czy słyszy.
– Nie wymyśliłam sobie tamtego krzyku, panie Keaton. Uwierzyłabym, że ten krzyk był złudzeniem, gdybyśmy z panem Quinlanem nie odkryli następnego dnia ciała kobiety.
– W tym rzecz – zabrał głos Pum Davies. – To mógł być zbieg okoliczności. Nawiedziły panią koszmary senne, bo właśnie rzuciła pani męża, tak przynajmniej powiedziała nam Amabeł, albo usłyszała pani wycie wiatru, a tamta kobieta skoczyła ze skały. Tak, zwyczajny zbieg okoliczności.