Выбрать главу

Quinlan wiedział, że nic więcej nie uda im się uzyskać. Mieszkańcy okopali się na swoich pozycjach. Oboje z Sally byli obcy w mieście. Nie byli mile witani, zaledwie z trudem tolerowani. Zainteresowało go, że Amabel Perdy zdawała się mieć taki wpływ na innych mieszkańców miasteczka, iż żaden z nich nie doniósł policji o obecności Sally w mieście, chociaż dziewczyna wyraźnie ich martwiła. Modlił się, żeby ów wpływ Amabel na innych mieszkańców Cove trwał jak najdłużej. Może powinien złagodzić sytuację, żeby zapewnić sobie i Sally bezpieczeństwo.

– Pan Davies ma rację, Sally – powiedział swobodnie Quinlan. – Kto wie? My na pewno nie. Ale wiesz, marzę tylko, żebyś przypomniała sobie coś na temat Harve i Marge Jensenów.

Hunker Dawson odwrócił się tak szybko, że az spadł z krzesełka. Na krótką chwilę zapanowało istne pandemonium. Quinlan natychmiast znalazł się koło Dawsona, żeby sprawdzić, czy nie zrobił sobie krzywdy. Kiedy Quinlan ostrożnie pomagał mu się podnieść, Hunker Davies powiedział:

– Jestem niezdarnym, starym dziwakiem.

– Co ci się stało, do diabła? – huknął na niego Ralph Keaton, cały czerwony na twarzy.

– Jestem niezdarnym, starym człowiekiem – powtórzył Hunker. – Chciałbym, żeby Arlene nadal żyła. Zrobiłaby mi masaż, a potem przygotowała zupę z jajkami. Boli mnie ramię.

Guinlan poklepał go po ramieniu.

– Sally i ja wybieramy się w stronę domu ciotki Amabel. – Wpadniemy po drodze z Sally do domu doktora Spivera i powiemy mu, żeby tu zajrzał, dobrze? Proszę wziąć dwie aspiryny. Lekarz powinien być już niedługo.

– Ależ proszę się nie fatygować – rzekł Ralph Keaton. – To żaden problem. Hunker teraz tylko trochę stęka.

– To dla nas żaden kłopot – stwierdziła Sally. – I tak mieliśmy do niego zajrzeć.

– Zgoda – powiedział Hunker i dał się na powrót usadowić swoim przyjaciołom na krześle. Zaczął rozmasowywać ramię.

– Tak, zawiadomimy doktora Spivera – powtórzył Quinłan. Otworzył parasol i wyszedł wraz z Sally ze sklepu. Zatrzymał się tylko na moment, słysząc ciche głosy staruszków. Usłyszał, jak Pum Davies mówi: -Czemu, u diabła, nie mieliby pójść do domu doktora Spivera? Widzisz w tym jakiś problem, Ralph? Hunker nie widzi i ma rację. Uwierz'mi, to nie ma żadnego znaczenia.

– Tak – mruknął Gus Eisner. – Nie sądzę, żeby Hunker mógł tu cokolwiek zmienić, prawda?

– Pewnie nie byłby taki sprytny – wycedził Pum Davies. – Niech Quinlan i Sally tam pójdą. Tak będzie najlepiej.

Deszcz przerodził się w uporczywą mżawkę, przez którą przemarzli do szpiku kości.

– Żaden z nich nie jest zbyt dobrym kłamcą – odezwał się Quinlan. – Zastanawiam się, jakie znaczenie miała ta ich cała rozmowa.

Znaczenie jego słów rozległo się echem w jej głowie i poczuła lodowaty dreszcz, nie związany z przenikliwie zimnym powietrzem.

– Nie mogę uwierzyć w to, co sugerujesz, James.

Wzruszył ramionami.

– Chyba nic nie powinienem był mówić. Zapomnij o tym, Sally.

Naturalnie nie potrafiła.

– Są starzy. Jeśli nawet pamiętają Jensenów, to boją się do tego przyznać. Zaś reszta ich rozmowy była zupełnie niewinna.

– Możliwe – zgodził się James.

W milczeniu doszli do domu doktora Spivera i Quin-lan zastukał w białe, świeżo pomalowane drzwi. Nawet w skąpym świetle ponurego poranka dom miał zadbany wygląd. Podobnie jak wszystkie pozostałe domki w tym cholernym miasteczku. Żadnej odpowiedzi.

Quinlan zastukał powtórnie i zawołał

– Doktorze Spiver! To ja, Quinlan. Chodzi o Hunkera Dawsona. Przewrócił się i coś sobie zrobił w ramię.

Żadnej odpowiedzi. Sally poczuła, jak spowija ją coś mrocznego, mocnego.

– Musiał z kimś wyjść – powiedziała, ale nadal dygotała.

Quinlan nacisnął klamkę. Ku jego zaskoczeniu drzwi nie były zamknięte.

– Zobaczmy, co jest w środku – mruknął i otworzył drzwi.

– W środku było gorąco, piec grzał pełną mocą. Światło nigdzie nie było zapalone, chociaż w takim szarym, ponurym dniu było to konieczne.

Wewnątrz domu panował podobny półmrok, jak na dworze.

– Doktorze Spiver!

Nagle James odwrócił się, chwycił ją za ramiona i powiedział:

– Chcę, żebyś została tutaj, w przedpokoju, Sally. Nie ruszaj się stąd.

Uśmiechnęła się tylko do niego.

– Zajrzę do saloniku i do jadalni. Czemu nie sprawdzisz pomieszczeń na piętrze? Jego tu po prostu nie ma, James.

– Prawdopodobnie masz rację. – Odwrócił się i ruszył w kierunku schodów.

Sally poczuła uderzenie gorąca. Zrobiło się cieplej, jakby się paliło, poczuła suchość w ustach. Szybko zapaliła światło w przedpokoju. Dziwne, wcale nie pomogło. Nadal było zbyt ciemno. Wszystko było takie spokojne, nieruchome.

Miała wrażenie, jakby brakowało powietrza. Próbowała głęboko zaczerpnąć tchu, ale nie mogła. Zerknęła na łukowe przejście, prowadzące do saloniku.

Nagle poczuła, że nie chce tam iść. Zmusiła się jednak do stawiania powolnych kroków. Chciała, żeby przy jej boku kroczył James i mówił do niej, przerywając tę koszmarną ciszę. Na litość boską, staruszka po prostu tu nie ma, i tyle.

Spróbowała zrobić następny głęboki wdech. Posunęła się krok do przodu. Stanęła w łukowym przejściu. Salonik był równie mroczny i szary jak przedpokój. Szybko zapaliła górne światło. Zobaczyła bogaty dywan, lampę w stylu Tiffany'ego, której wówczas doktor Spiver nie zauważył i zrzucił. Lampa nie była stłuczona ani połamana. Sally zrobiła krok do środka saloniku.

– Doktorze Spiver, jest pan tam?

Odpowiedzi nie było.

Rozejrzała się dookoła, nie chcąc wchodzić ani kroku dalej w głąb tego pokoju. Zobaczyła smugę, gwałtowny ruch. Usłyszała głośny stuk o drewnianą podłogę, potem skrzypiący odgłos bujanego fotela. Wreszcie rozległo się głośne, obrażone miauknięcie i ogromny, szary kot zeskoczył z oparcia sofy do jej stóp. Sally wrzasnęła. Potem wybuchnęła śmiechem, straszliwym, brzmiącym wariacko. – Dobry kotek -powiedziała tak cienkim głosem, że sama była zdumiona, iż może jeszcze oddychać. Kot uciekł.

Dotarły do niej odgłosy skrzypiącego z cicha, bujającego się fotela, w przód i w tył, w przód i w tył. Zdusiła krzyk w gardle. Po prostu kot poruszył fotel, który zaczął się kołysać, nic więcej. Nabrała głęboko powietrza i ruszyła szybko w przeciwległy koniec saloniku. Fotel kołysał się powoli, jakby ktoś go naciskał, zmuszał do ruchu. Obeszła fotel i stanęła przed nim.

Powietrze było nieruchome i pozbawione życia, jak stary mężczyzna, wciśnięty w wiekowy bujany fotel z giętego drewna. Jedna ręka mężczyzny zwieszała się nad podłogą, głowa opadła mu na piersi. Paznokciami skrobał lekko o drewnianą podłogę. Ten odgłos był dla Sally jak salwa karabinowa. Pięścią przyciśniętą do ust stłumiła krzyk. Kilka razy szybko odetchnęła. Zafascynowana patrzyła na krople krwi, które skapywały powoli, nieubłaganie, z czubka jego środkowego palca. Obróciła się na pięcie i pobiegła z powrotem do przedpokoju.

Zawołała głosem ochrypłym z przerażenia i chwytających ją mdłości.

– James! Tu jest doktor Spiver! James!

*

– Człowiek zaczyna się zastanawiać, pani Brandon, czy, gdyby pani tu nie było, udałoby się uniknąć tych dwóch śmierci?

Sally siedziała na brzegu sofy Amabel z rękami zaciśniętymi na podołku, kołysząc się delikatnie do przodu i do tylu, zupełnie jak stary doktor Spiver w tamtym bujanym fotelu. James przysiadł na poręczy sofy i zamarł w bezruchu, jak człowiek czekający w cieniu na przechodzącą zdobycz. David Mountebank zadał sobie pytanie, skąd mu przyszło do głowy to porównanie. Teraz wiedział już na pewno, że James Quinlan jest zawodowcem, łatwo mógł to rozpoznać po sposobie, w jaki Quin-lan zachowywał się w domu doktora Spivera, bardziej profesjonalnie od niego, zachowując spokój i dystans. Wszystkie te elementy dawały świadectwo intensywnego treningu, przy czym otrzymał go człowiek, posiadający wszystkie potrzebne zdolności oraz opanowanie.