I tak był już w dużym kłopocie. Pocałował ją w czoło, przytulił mocniej do siebie i zamknął oczy. Przynajmniej ten drań jej nie zgwałcił. Ale bił ją.
Nieoczekiwanie zasnął.
ROZDZIAŁ 11
– No tak – mruknął pod nosem Quinlan, podnosząc się. Przed oknem sypialni Sally w domu Amabel widniały dwa śliczne ślady męskich butów oraz, co ważniejsze, głębokie odciski, pozostawione przez nogi drabiny w ziemi.
Na ziemi leżały gałązki, połamane przez kogoś, kto musiał poruszać się w pośpiechu, targając ze sobą tę przeklętą drabinę. Quinlan znów przykucnął i zmierzył ślady butów. Rozmiar jedenaście, prawie takie, jakie on sam nosił. Zdjął swój mokasyn i ostrożnie przyłożył do zagłębienia. Pasował niemal idealnie. A więc jedenaście i pół.
Ślady były dość głębokie, co wskazywało na to, iż nie był to mały człowiek, pewnie jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu, ważący około dziewięćdziesięciu kilogramów. Coś koło tego. Przyjrzał się dokładniej, mierząc palcami głębokość śladów. Dziwne, jeden odcisk był głębszy. Mężczyzna utykał? Nie wiadomo. Może to zwykły przypadek.
– Znalazłeś coś, Quinlan? – To pytanie padło z ust Davida Mountebanka. Ubrany w odprasowany mundur i ogolony sprawiał wrażenie w pełni wypoczętego.
Było zaledwie wpół do siódmej rano.
– Rozważasz ucieczkę z Sally Brandon?
Diabli nadali, pomyślał Quinlan, podnosząc się z wolna.
– Prawdę mówiąc ostatniej nocy ktoś usiłował dostać się do domu i bardzo przestraszył Sally. Natomiast jeśli cię to interesuje, to Sally powinna jeszcze spać w pokoju na wieży u Thelmy, w moim pokoju.
– Ktoś próbował się włamać?
– Coś w tym rodzaju. Sally obudziła się i zobaczyła twarz mężczyzny w oknie. Przestraszyła się śmiertelnie.
Kiedy zaczęła krzyczeć, człowiek za oknem musiał się równie śmiertelnie przerazić, bo natychmiast zniknął.
David Mountebank oparł się o kant domu Amabel. Ściany wyglądały, jakby je odmalowano nie dawniej niż pól roku temu. Ciemnozielor y pas wokół okien był bardzo świeży.
– Co tu się naprawdę dzieje, Quinlan?
James westchnął.
– Nie rnogę ci powiedzieć. Nazwijmy to sprawą bezpieczeństwa narodowego, David.
– Mam ochotę nazwać to mydleniem oczu.
– Nie mogę ci powiedzieć – powtórzył Ouinlan. Napotkał wzrok Davida. Nawet nie drgnął. Nie drgnąłby nawet wtedy, gdyby David wymierzył w niego broń.
– Dobra – powiedział wreszcie David. – Niech będzie po twojemu, przynajmniej na razie. Dajesz słowo, że to nie ma nic wspólnego z tymi dwoma morderstwami?
– Nie ma. Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się, że śmierć tej kobiety wiąże się z zaginięciem Harve i Marge Jensenów przed tizema laty, chociaż jeszcze wczoraj powiedziałem ci, że nie mogę sobie tego wyobrazić. Nie wiem, o co w tym chodzi, ale coś mi tutaj śmierdzi. Muszę przetrawić jeszcze parę rzeczy. Na razie to tylko moja intuicja, ale nauczyłem się jej nie lekceważyć. Te sprawy w jakiś sposób są ze sobą powiązane. Nie mam jedynie pojęcia, w jaki sposób i dlaczego. Zaś co do Sally, Davidzie, zostaw ją. Będę ci bardzo zobowiązany, jeśli dasz spokój.
– Miały miejsce aż dwa morderstwa, Quinlan.
– Doktor Spiver?
– Właśnie. Dzwonił do mnie ekspert medyczny z Portland, kobieta przeszkolona w San Francisco, która naprawdę zna się na swojej robocie. Żeby wszędzie byli lekarze sądowi, którzy wiedzą, co robią. Wczoraj późną nocą przesiaiem jej zwłoki, a ona, niech jej Bóg to wynagrodzi, zgodziła się natychmiast przeprowadzić sekcję. Stwierdziła, że żadnym cudem nie mógł się usadowić w bujanym fotelu, wsadzić do ust lufy i pociągnąć za cyngiel.
– To podważa teorię, że doktor Spiver zamordował tamtą kobietę, a potem czuł się tak winny, że sam się zabił.
– Możemy tę teorię wyrzucić na śmietnik.
– Wiesz, na co mi to wszystko wygląda? Może ktoś naprawdę wierzył, że wszyscy będą uważać, iż doktor Spiver popełnił samobójstwo. Może jakaś starsza osoba, nie mająca pojęcia o tym, co potrafi wykryć dobry lekarz sądowy. W końcu twój człowiek, Ponser, nie umiał powiedzieć nic konkretnego. Miałeś szczęście, że ta lekarka z Portland jest taka dobra.
– Chyba masz rację. – David Mountebank westchnął. – Mamy więc zabójcę chodzącego na wolności, a ja jestem w ślepym zaułku i nie wiem, co począć. Moi ludzie rozmawiali z każdym w tym przeklętym miasteczku i, tak jak w przypadku Laury Strather, nikt nic nie wie. Nadal nie mogę uwierzyć, że ktoś z mieszkańców może być wmieszany w tę sprawę.
– Ktoś z nich musi być, Davidzie, nie ma innej możliwości.
– Chcesz, żebym wziął odciski z tych śladów butów?
– Nie, nie zawracaj sobie tym głowy. Spójrz tylko, jeden but odcisnął się głębiej niż drugi. Czy kiedykolwiek widziałeś coś takiego?
David opadł na kolana i podpierając się rękami, badał ślady. Swoim różowym palcem zmierzył głębokość śladów, podobnie jak wcześniej zrobił to Quinlan.
– Dziwne – powiedział. – Nie mam zielonego pojęcia, jak to wyjaśnić.
– Przyszło mi do głowy, że może facet kulał, ale wtedy ślady wyglądałyby inaczej. Zataczałyby się w jedną stronę.
– Przekonałeś mnie, Quinlan. – David wstał i spojrzał na ocean. – Zapowiada się piękny dzień. Zwykle przywoziłem tu dzieci na Najwspanialsze Lody Świata przynajmniej dwa razy w tygodniu. Od czasu tego pierwszego morderstwa nie chcę, żeby zbliżały się do Cove.
A Quinlan wiedział jeszcze, że poza zabójcą kręci się tu inny człowiek, który chce przekonać Sally, że jest chora umysłowo. To musi być jej mąż, Scott Brainerd.
Otrzepał ręce o ciemnobrązowe sztruksowe spodnie.
– O właśnie, David, która była pierwsza?
– Co?
– No która z twoich córek pierwsza zarzuciła ci ręce na szyję?
David roześmiał się.
– Najmłodsza. Wspięła się po mojej nodze jak małpka. Ma na imię Deirdre.
Quinlan rozstał się z Davidem i wrócił do pensjonatu Thelmy.
Kiedy otworzył drzwi swojego pokoju na wieży, Sally stała w drzwiach do łazienki. Mokre włosy oblepiały głowę, pasmami opadając na ramiona. W lewej ręce trzymała ręcznik. Zamarła, patrząc na niego.
Była zupełnie naga.
Była cholernie szczupła i cholernie zgrabna, co zauważył w ułamku sekundy, zanim zasłoniła się ręcznikiem.
– Gdzie chodziłeś? – zapytała, nadal nie ruszając się z miejsca, mokra, szczupła i doskonała, okryta białym ręcznikiem.
– Nosi obuwie numer jedenaście i pół.
Zakryła się szczelniej ręcznikiem, owijając go wokół piersi. Wpatrywała się w niego.
– Człowiek podający się za twojego ojca – odparł, uważnie ją obserwując.
– Znalazłeś go?
– Jeszcze nie, ale odkryłem ślady jego butów pod oknem twojej sypialni i odciski nóg drabiny. Tak, nasz przyjaciel był tam. Jaki rozmiar butów ma twój mąż, Sally?
Była bardzo blada. Tak bardzo poszarzała, że gdy na nią patrzył, miał wrażenie, iż nawet włosy jej wyblakły.
– Nie wiem, jaki ma rozmiar. Nigdy nie pytałam. Nigdy nie kupowałam mu butów. Mój ojciec nosi jedenaście i pół.
– Sally, twój ojciec nie żyje. Został zamordowany ponad dwa tygodnie temu. Został pochowany. Policja widziała ciało. To był twój ojciec. Ten mężczyzna wczoraj w nocy to nie twój ojciec. Jeśli nie przychodzi ci do głowy nikt inny, kto chciałby cię doprowadzić do szaleństwa, pozostaje twój mąż. Czy widziałaś go tamtej nocy, kiedy zabito twojego ojca?
– Nie – wyszeptała i odsunęła się od niego, tyłem wycofując się do łazienki. Potrząsnęła głową, aż mokre pasma włosów uderzyły o policzki. – Nie, nie.