Выбрать главу

Nie zatrzasnęła drzwi, tylko łagodnie je przymknęła. Usłyszał odgłos zamka, przekręcanego od wewnątrz.

Wiedział, że już nigdy nie będzie mógł na nią patrzeć tak jak dotychczas. Może mieć na sobie futro z niedźwiedzia, a on i tak będzie miał przed oczami jej nagą postać, stojącą w drzwiach łazienki, bladą i tak piękną, że pragnął unieść ją do góry i bardzo łagodnie położyć na swoim łóżku. Ale to się nigdy nie stanie. Musi wziąć się w garść.

– Hej – odezwał się, kiedy chwilę później wyszła z łazienki, zawinięta w biały szlafrok, z suchymi włosami, unikając jego wzroku. Tylko kiwnęła głową, nie odrywając wzroku od swych gołych stóp, i zaczęła zbierać ubranie.

– Sally, oboje jesteśmy dorośli.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Przynajmniej wreszcie na niego spojrzała, a w jej oczach i głosie nie było ani śladu strachu. Był z tego zadowolony. Wierzyła, że nie zrobi jej krzywdy.

– Nie miałem na myśli uwiedzenia. Chodziło mi o to, że nie jestem już dzieckiem, ty również. Nie ma powodu, żebyś czuła się zakłopotana.

– Podejrzewam, że to raczej ty możesz być zakłopotany, bo jestem taka chuda i brzydka.

– O tak.

– A to co miało znaczyć?

– To znaczy, że jesteś bardzo… nie, nieważne. A teraz uśmiechnij się.

Obdarzyła go cieniem uśmiechu, w którym jednak nadal nie było strachu. Miała do niego zaufanie, wierzyła, że jej nie zgwałci. Dotarło do niego, że pyta ją bez zastanowienia:

– Czy to twój mąż tak cię upokarzał i bił w sanatorium?

Nie poruszyła się, nie zmieniła wyrazu twarzy, ale odsunęła się od niego. Zamknęła się.

– Odpowiedz mi, Sally. Czy to był twój przeklęty mąż?

Spojrzała mu prosto w oczy i rzekła:

– Nie znam cię. To ty możesz być tym człowiekiem, który do mnie telefonował, udając mojego ojca, to ciebie mogłam widzieć wczorajszej nocy za oknem. Mógł cię wysłać. Teraz chcę stąd odejść, James, i już nigdy tu nie wrócić. Chcę zniknąć. Czy mi pomożesz?

Jezu, jak bardzo chciał jej pomóc. Chciał zniknąć razem z nią. Chciał… Potrząsnął głową.

– To żadne rozwiązanie. Nie możesz uciekać przez całe życie, Sally.

– Nie byłabym tego taka pewna. – Odwróciła się i przyciskając do siebie ubranie, wróciła do łazienki.

Zaczął wołać przez drzwi, że podoba mu się małe ciemne znamię z prawej strony jej brzucha. Nie skończył. Usiadł na kanapie, próbując przeanalizować sytuację.

*

– Thelmo – powiedział Quinlan po przełknięciu łyżeczki delikatnie usmażonej, wspaniale przyprawionej ziołami jajecznicy, najsmaczniejszej, jaką zdarzyło mu się jeść w życiu – gdybyś była kimś obcym i chciała się ukryć w Cove, dokąd byś poszła?

Thelma zjadła swoją tłustą kiełbaskę, wytarła tłuszcz z brody i rzekła:

– Poczekaj, niech się zastanowię. Na pagórku, zaraz za domem doktora Spivera, znajduje się zrujnowany szałas. Ale wyznam ci, chłopcze, że musiałabym być bardzo zdesperowana, żeby tam się schronić. Pełno tam brudu, pająków, a może nawet szczurów. Paskudne miejsce, gdzie pewnie strasznie cieknie w czasie deszczu. – Wbiła widelec w kolejną kiełbaskę i w całości wepchnęła ją do ust.

Martha podeszła do niej, podając świeżą serwetkę. Thelma obdarzyła ją ponurym spojrzeniem.

– Twoim zdaniem jestem typem staruszki, która cała się wyplami, jeśli czuwająca obok służąca natychmiast jej nie wytrze?

– Thelmo, poprzednią serwetkę mięłaś tak długo, aż zrobiła się z niej pognieciona kula. Weź tę. No zobacz, trochę tłuszczu kapnęło na twój pamiętnik. Musisz bardziej uważać.

– Potrzebny mi atrament. Idź i kup mi go, Martho. Hej, czy młody Ed jest w kuchni? Dokarmiasz go, Martho, prawda? Za moje pieniądze kupujesz jedzenie, a potem go karmisz, żeby poszedł z tobą do łóżka.

Martha przewróciła oczami i spojrzała na talerz Sally.

– Nie smakuje ci grzanka? Jest tylko troszkę podpieczona. Chcesz bardziej zrumienioną?

– Ależ nie, ta jest naprawdę bardzo dobra. Po prostu nie jestem specjalnie głodna.

– Żaden mężczyzna nie gustuje w chudych patykach, Sally – wtrąciła się Thelma, z głośnym chrupnięciem odgryzając kawałek grzanki. – Mężczyzna musi mieć coś, o co mógłby zawadzić. Popatrz tylko na Marthę, ma taki wydatny biust, że młody Ed nie mógłby nawet przejść obok, żeby się nań nie nadziać.

– Młody Ed ma kłopoty z prostatą – rzekła Martha, unosząc ciemne, gęste. brwi. Wychodząc z jadalni rzuciła przez ramię: – Kupię ci czarny atrament, Thelmo.

*

– Idę z tobą.

– Ale…

Sally potrząsnęła głową i przeszła na drugą stronę ulicy, zmierzając w stronę Sklepu z Najwspanialszymi Lodami Świata. Kulała już tylko odrobinę. Kiedy otworzyła drzwi, zabrzęczał dzwonek.

Amabel, ubrana jak Cyganka, przewiązana ślicznym, białym fartuszkiem, stała za ladą, zajęta nakładaniem waniliowych lodów do wafla dla młodej kobiety, która wyrzucała z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.

– … Słyszałam, że w ciągu ostatnich kilku dni zamordowano tu dwie osoby. Nie do wiary! Moja mama powiedziała, że Cove zawsze było najspokojniejszym miejscem, jakie poznała, że nigdy nic złego się tu nie wydarzyło i że to musiał być któryś z gangów z południa kraju na gościnnych występach.

– Sally, James, witajcie. Jak się masz, dziecinko?

I jednocześnie wręczyła loda młodej kobiecie, która natychmiast zaczęła go lizać, wzdychając z zachwytu.

– Nieźle – odparła Sally.

– Dwa dolary sześćdziesiąt centów proszę – powiedziała Amabel.

– Och, wspaniałe – rzekła młoda kobieta. Nie przestając lizać loda, zaczęła grzebać w portmonetce.

Quinlan uśmiechnął się do niej.

– Te lody są wyśmienite. Może więc będzie je pani jadła, a ja za nie zapłacę?

– W przyjęciu lodów od nieznajomego nie ma nic niewłaściwego – dodała Sally. – A poza tym ja go znam. Jest nieszkodliwy.

Quinlan zapłacił Amabel. Dopóki dziewczyna nie wyszła ze sklepu, nikt się nie odzywał.

– Nie było nowych telefonów – powiedziała Amabel. – Ani od Thelmy, ani od twojego ojca.

– Wie, że wyniosłam się od ciebie – rzekła zamyślona Sally. – To dobrze. Nie chcę, żeby ci coś zagrażało.

– Nie bądź śmieszna, Sally. Nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo.

– A jednak Laura Strather i doktor Spiver zginęli – rzucił Quinlan. – Bądź ostrożna, Amabel. Sally i ja wyruszamy na zwiady. Thelma powiedziała nam o szałasie na górce za domem doktora Spivera. Idziemy go sprawdzić.

– Uważajcie na węże! – zawołała za nimi Amabel.

Kiedy okrążali dom doktora Spivera, Sally odezwała się:

– Czemu powiedziałeś cioci Amabel, gdzie się wybieramy?

– Zarzucałem sieci – odparł. – Idź ostrożnie, Sally. Uważaj na nadwerężoną kostkę. – Przytrzymał grubą, powykrzywianą gałąź cisu. Zza domu wyłonił się łysy pagórek, u którego podnóża przycupnęła maleńka chatka.

– Co to znaczy, że zarzucasz sieci?

– Nie podoba mi się, że twoja kochana ciotunia traktuje cię jak osobę szalenie nerwową, której nie można wierzyć. Powiedziałem jej o naszych zamiarach, żeby rawdzić, czy coś z tego nie wyniknie. A jeśli coś się zdarzy…

– Amabel nigdy by mnie nie skrzywdziła; nigdy.

Spojrzał na nią, po czym przeniósł wzrok na szałas.

– Czy tak samo wierzyłaś swojemu mężowi, gdy brałaś z nim ślub?

Nie czekając na odpowiedź, pchnięciem otworzył drzwi. Były zaskakująco solidne.

– Uważaj na głowę – rzucił przez ramię, schylając się i wchodząc do mrocznej izby.