Выбрать главу

To jej ojciec wreszcie po nią przyszedł, tak jak obiecał. I zranił Jamesa dlatego, że jej pilnował.

Rozejrzała się za jakąś pomocą, modląc się, żeby kogoś dostrzec. Nieważne, ile będzie miał lat, byle tylko ktoś się pojawił. Wokół nie było jednak żywej duszy.

O Boże, co ma robić? Pochyliła się, żeby obejrzeć ranę, kiedy nagły cios trafił ją prosto w tył głowy. Miękko opadła na Jamesa.

*

Słyszała jakieś dźwięki. Docierały do niej miarowo. Odgłosy wody, kapiącej, kropla za kroplą, na metalową powierzchnię.

Plum.

Otworzyła oczy, ale nie potrafiła na niczym skupić spojrzenia. Czuła, że ma mózg w zawieszeniu, pływający wewnątrz czaszki. Nie mogła myśleć, mogła tylko słuchać tego plusku. Wiedziała, że coś jest nie w porządku. Usiłowała sobie przypomnieć, jednak nie była w stanie zmusić swojego mózgu do wygenerowania jakiejś myśli, jakiejkolwiek myśli, wspomnienia czegokolwiek, co się z nią działo, zanim się znalazła w tym miejscu, gdziekolwiek ono było.

– Obudziłaś się. Świetnie.

Głos, męski glos, jego glos. Udało jej się powiązać głos z twarzą. Należały do dokćura Beadermeyera, człowieka, który torturował ją przez sześć długich miesięcy.

Tak, przypomniała sobie, może nie wszystko, ale wystarczająco wiele, żeby wspomnienia te przebiły się przez odrętwienie i znów poraziły ją koszmarami, nadal wywołującymi żywy ból.

Nagle przypomniała sobie dokładnie. Była z Jamesem. Tak, z Jamesem Quinlanem. Zadano mu cios w głowę. Leżał nieprzytomny na maleńkim skrawku ziemi koło baru.

– Nic nie masz do powiedzenia, Sally? Zmniejszyłem dawkę, żebyś mogła ze mną porozmawiać. – Poczuła siarczysty policzek.

– Popatrz na mnie, Sally. Nie udawaj, że jesteś gdzieś w innym świecie. Wiem, że tym razem to niemożliwe. – Znów ją uderzył.

Złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął.

– Czy Jamesowi nic się nie stało?

Przestał nią potrząsać.

– James? – Wyglądał na zaskoczonego. – Ach, ten mężczyzna, z którym byłaś w Cove. Tak, ma się dobrze. Nikt nie chciał ryzykować jego śmierci. Był twoim kochankiem, Sally? Miałaś go tylko trochę ponad tydzień. Szybko poszło. Musiał być zdesperowany. Spójrz tylko na siebie. Wyglądasz okropnie. Chuda szkapa, ubranie na tobie wisi, włosy cale w strąkach. No już, Sally, opowiedz mi o Jamesie. Mów, co mu powiedziałaś.

– Powiedziałam mu o tobie – rzekła. – Miałam koszmarne sny, a on pomógł mi się z nimi uporać. Powiedziałam mu, jaki z ciebie padalec.

Znów wymierzył jej policzek, nie za mocny, ale wystarczająco bolesny, żeby szarpnęła się do tyłu.

– Jesteś nieuprzejma, Sally. I w dodatku kłamiesz. Nigdy nie umiałaś dobrze kłamać i zawsze udawało mi się to rozpoznać. A wiesz dlaczego? Bo jesteś wariatką, a ja tak dalece jestem twoją częścią, że gdybyś powiedziała komuś o mnie, cóż, załamałabyś się kompletnie i umarła. Nie możesz istnieć beze mnie, Sally. Przebywałaś z dala ode mnie zaledwie dwa tygodnie i zobacz, co się stało. Jesteś wrakiem. Usiłowałaś udawać, że jesteś normalna. Straciłaś dobre maniery. Twoja matka byłaby przerażona. TWój mąż cofnąłby się przed tobą z niesmakiem. Natomiast jeśli chodzi o twojego ojca, no cóż, chyba teraz nie ma sensu spekulować, co by zrobił, skoro opuścił swoją cielesną powłokę.

– Gdzie jestem?

– Ha, jeśli wierzyć książkom i telewizji, tak właśnie powinny brzmieć twoje pierwsze słowa. Jesteś z powrotem tam, gdzie twoje miejsce, Sally. Rozejrzyj się tylko. Jesteś znów w swoim pokoju, tym samym, który urządził dla ciebie twój kochany tata. Trzymałem cię na środkach usypiających przez półtora dnia. Jakieś cztery godziny temu przerwałem ich podawanie. Odzyskanie świadomości zabrało ci trochę czasu.

– Czego chcesz?

– Mam to, czego chcę, a przynajmniej pierwszą ratę. To znaczy ciebie, moja droga.

– Chce mi się pić.

– Spodziewam się. Holland, gdzie jesteś? Przynieś naszej pacjentce trochę wody.

Pamiętała Hollanda, chudego, nieśmiałego, małego mężczyznę, jednego z dwóch przyglądających się przez małe okienko, kiedy była bita, obmacywana i poniżana. Holland miał brązowe, rzedniejące włosy i najbardziej martwe spojrzenie, jakie kiedykolwiek widziała. Rzadko się odzywał, przynajmniej do niej.

Dopóki się nie pojawił obok ze szklanką wody, zachowywała milczenie.

– Proszę, doktorze – powiedział charakterystycznym, cichym i chropawym głosem, który niby kamień nagrobny zwieńczał wszystkie jej koszmary sprawiając, że wolała być oszołomiona lekami i nie wiedzieć, że jest koło niej.

Stał za Beadermeyerem, patrząc na nią z góry martwymi, głodnymi oczami. Chciało jej się rzygać.

Doktor Beadermeyer uniósł jej głowę, żeby mogła się napić.

– Niedługo będziesz chciała iść do łazienki. Holland ci pomoże, prawda?

Holland skinął głową, a ona zapragnęła umrzeć. Opadła z powrotem na poduszkę, twardą, szpitalną poduszkę, i zamknęła oczy. Całą sobą wiedziała, że nie zachowa swej integralności, jeśli pozostanie w tym miejscu. Dotarło też do niej, że już nigdy stąd nie ucieknie. Tym razem nadszedł jej koniec.

Z zamkniętymi oczami, nie odwracając się w jego stronę, powiedziała tylko:

– Nie jestem wariatką. Nigdy nie byłam szalona. Czemu to robicie? On nie żyje. Jaki ma to sens?

– Nadal nie pojmujesz, prawda? Ciągle jeszcze nic nie pamiętasz. Prawie od razu to zrozumiałem. Cóż, wyjaśnianie wszystkiego nie należy do mnie, moja droga. – Poczuła, że klepie ją po policzku. Wzdrygnęła się.

– No, no, Sally, to nie ja cię męczyłem, choć muszę przyznać, że obejrzenie jednej taśmy sprawiło mi przyjemność. Chociaż właściwie byłaś tam obecna tylko ciałem, które opadło bezwładnie, z zamkniętymi oczami, pozwalając mu robić, co tylko chciał. Nie było w tobie ducha walki. Cóż, odpłynęłaś za daleko, ledwo się uchylałaś przed jego ciosami. Ale nawet wtedy się nie bałaś, widziałem to. Dzięki temu kontrastowi widok był fascynujący.

Poczuła, jak pod wpływem powracającego wspomnienia jego dłoni sunących po jej ciele, popychających, bijących, pieszczących aż do bólu, dostaje gęsiej skórki na rękach.

Usłyszała skrzypienie łóżka i wiedziała, że doktor Beadermeyer stoi obok niej i przygląda jej się z góry. Usłyszała, jak mówił cicho:

– Holland, jeśli znowu się wydostanie, będę musiał cię bardzo skrzywdzić. Rozumiesz?

– Tak, doktorze Beadermeyer.

– To nie będzie wyglądało, jak poprzednim razem, Holland. Poprzednio niewłaściwie cię ukarałem. Spodobała ci się tamta terapia wstrząsowa, prawda?

– To się już nie powtórzy, doktorze Beadermeyer. – Czyżby w przerażającym głosie tego małego człowieczka pobrzmiewało rozczarowanie?

– Dobrze. Wiesz, co się stało z siostrą Krider, kiedy pozwoliła jej schować pod językiem tamte pigułki. Tak, naturalnie, że pamiętasz. Nie zapominaj, Holland. Sally, muszę już iść, ale wrócę do ciebie wieczorem. Będziemy musieli wywieźć cię z sanatorium, prawdopodobnie jutro rano. Decyzja, co z tobą dalej robić jeszcze nie zapadła. Ale tu nie możesz zostać. Ten facet z FBI, ten Quinlan, pewnie się dowie o tym miejscu. Pewien jestem, że opowiedziałaś mu parę historii ze swojej przeszłości. Przyjdą więc. Ale to nie twoje zmartwienie. A teraz pozwól, że ci zrobię maleńki zastrzyk czegoś, co sprawi, że odpłyniesz w niebyt i naprawdę poczujesz się całkiem zadowolona. Holland, przytrzymaj jej ramię.