Выбрать главу

– A więc tak to wygląda, tak?

– Bóg jeden wie, ale Sally jest bardzo honorowa i zależy jej na mnie. Nie zostawiłaby mnie.

– Musimy więc ją odnaleźć. I jeszcze jedna rzecz – jestem stróżem prawa. Skoro teraz już wiem, kim jest, moim obowiązkiem jest o tym zameldować.

– Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś się trochę wstrzymał z tym meldunkiem, Davidzie. Chodzi o coś więcej niż o śmierć Amory'ego St. Johna, o wiele więcej. Uwierz mi.

David długo mu się przyglądał. W końcu odezwał się:

– Zgoda. Powiedz mi, co mam zrobić, żeby ci pomóc.

– Chodźmy się spotkać z ciocią Amabel Perdy.

*

Doktor Beadermeyer świetnie się bawił. Sally nie wiedziała, że małe lusterko w jej pokoju było lustrem weneckim. Wydawało mu się, że nikt o tym nie wiedział. Obserwował, jak wolno siada, wyraźnie próbując skoordynować ruch rąk i nóg. Miaia otępiały mózg, więc były z tym trudności, ale uparcie próbowała. Podziwiał w niej to, a jednocześnie chciał w niej to zniszczyć. Najwyraźniej upłynęło kilka chwil, zanim uświadomiła sobie, że jest naga.

Bardzo wolno, jakby była zgrzybiałą staruszką, podniosła się i podeszła do niewielkiej szafy. Wyjęła z niej koszulę nocną, leżącą tam od czasu ucieczki. Nie wiedziała, że koszula została kupiona przez niego. Chociaż się trochę chwiała, wciągnęła ją w końcu przez głowę. Potem powędrowała z powrotem i przysiadła na brzegu łóżka. Objęła rękami głowę.

Zaczynał się nudzić. Nic już nie zrobi? Nie zacznie krzyczeć? Cokolwiek? Już zamierzał odejść, kiedy wreszcie podniosła głowę i zobaczył łzy spływające jej po policzkach.

Już trochę lepiej. Niedługo będzie gotowa go słuchać. Już wkrótce. Opóźni następny zastrzyk o jakąś godzinę. Odwrócił się od szyby i przekręcił klucz w drzwiach prowadzących do małego pokoiku.

Sally zdawała sobie sprawę z tego, że płacze. Czuła wilgoć na twarzy i słony smak, kiedy łzy spłynęły do ust. Czemu płakała? James. Pamiętała Jamesa, jak leżał, a krew płynęła z rany nad lewym uchem. Był taki nieruchomy, tak bardzo nieruchomy. Beadermeyer dał słowo, że nie umarł. Jak może wierzyć temu potworowi?

Z Jamesem musi być wszystko dobrze. Spojrzała na jedwabną koszulę, ślizgającą się po jej skórze. Była w pięknym, brzoskwiniowym kolorze, z szerokimi ra-miączkami. Ale teraz smętnie na niej wisiała. Popatrzyła na ślady po igle na ramieniu. Widać było pięć nakłuć. Pięć razy ją otumaniał. Poczuła, że w głowie zaczyna jej się rozjaśniać, powoli, tak bardzo powoli. Zaczęło docierać więcej spraw, wspomnień, nabierały kształtu i wyrazu.

Musi się stąd wydostać, zanim ją zabije albo przeniesie gdzieś indziej, gdzie nikt jej nie znajdzie. Pomyślała o Jamesie. On ją znajdzie, jeśli tylko będzie to w ludzkiej mocy.

Zmusiła się, żeby wstać. Zrobiła jeden krok, potem drugi. Po chwili kroczyła powoli, ostrożnie, ale naturalnie. Przy wąskim oknie zatrzymała się i spojrzała na zewnątrz, na teren należący do ośrodka.

Równo skoszony trawnik ciągnął się przez dobre sto metrów, i tam spotykał się z obszarem gęsto porośniętym drzewami. Z pewnością dałaby radę dojść tak daleko; wcześniej jej się to udawało.;Musi się tylko dostać do tych drzew. W lesie im się zgubi, tak jak to zrobiła poprzednim razem. W końcu znajdzie jakąś drogę ucieczki. Znowu jej się uda.

Podeszła z powrotem do szafy. Znalazła szlafrok, dwie inne koszule nocne i parę kapci. Nic więcej. Żadnych rajstop, sukienek, bielizny.

Nie obchodziło jej to. Jeśli będzie trzeba, pójdzie w szlafroku nawet na koniec świata. Nagle następna zasłona opadła z jej mózgu i przypomniała sobie, że za pierwszym razem ukradła jednej z pielęgniarek kostium i buty. Czy będzie można to znów powtórzyć?

Kto jej to zrobił? Wiedziała, że nie ojciec. Od dawna już nie żył. To musiała być sprawka mężczyzny podającego się za jej ojca, człowieka, który do niej telefonował i którego zobaczyła w oknie. To mógł być Scott, mógł być doktor Beadermeyer czy też ktoś inny, wynajęty przez któregoś z nich.

Ale nie ojciec, dzięki Bogu. Ten nędzny bydlak wreszcie jest martwy. Modliła się, żeby piekło istniało naprawdę. Bo jeśli istniało, to ojciec siedział z pewnością w jego najgłębszych czeluściach.

Musiała się dostać do matki. Noelle jej pomoże. Kiedy Noelle pozna prawdę, będzie ją ochraniać. Ale czemu w czasie tych sześciu miesięcy pobytu w ośrodku Noelle ani razu jej nie odwiedziła? Nie zażądała wyjaśnień, dlaczego jej córka tu przebywa? Z tego, co Sally wiedziała, Noelle nie uczyniła nic, żeby jej pomóc. Czy wierzyła, że jej córka jest obłąkana? Uwierzyła swojemu mężowi? Uwierzyła zięciowi?

Jak się stąd wydostać?

*

Amabel zapytała:

– Czy któryś z panów miałby ochotę na filiżankę kawy?

– Nie – krótko odparł Quinlan. – Powiedz nam, gdzie jest Sally.

Amabel westchnęła i gestem zaprosiła ich, by usiedli.

– Posłuchaj, James, mówiłam już szeryfowi, że kiedy Sally zobaczyła cię zranionego, musiała się przestraszyć i uciekła. To jedyne wytłumaczenie. Sally nie jest silną dziewczyną. Wiele przeszła. Była nawet w ośrodku dla nerwowo chorych. Nie wyglądasz na zaskoczonego. Trochę jestem zdziwiona, że ci o tym powiedziała. O takich rzeczach się nie opowiada. Posłuchaj mnie, była naprawdę bardzo chora. I nadal jest. Jej ucieczka teraz, podobnie jak ucieczka z Waszyngtonu, jest zrozumiała. Jeśli mi nie wierzysz, idź do Thelmy. Martha powiedziała mi, że z pokoju Jamesa zniknęły wszystkie rzeczy Sally. Czy to nie dziwne? Nie pozostawiła po sobie nawet wspomnienia. Jakby chciała wymazać samą siebie. – Przerwała na chwilę, po czym dodała nieobecnym głosem: – To niemal jakby nigdy jej tu nie było, jakbyśmy sobie tylko wyobrazili, że tu przebywała.

Quinlan zerwał się na nogi i stanął nad nią. Wyglądał piekielnie groźnie, ale David nie odezwał się nawet słowem, czekał. Quinlan przysunął twarz do twarzy Amabel i zaczął mówić powoli i wyraźnie:

– Bzdura, Amabel! Sally nie jest zjawą, nie jest też wariatką, co usiłowałaś wmówić i jej, i nam. Nie wymyśliła sobie nocnych krzyków tamtej kobiety. Nie wyobraziła sobie w środku nocy twarzy swojego ojca w oknie sypialni. Starałaś się jak mogłaś, żeby zaczęła w siebie wątpić, prawda, Amabel? Próbowałaś ją przekonać, że oszalała.

– To kpiny.

Quinlan zbliżył się jeszcze bardziej, pochylił tak, że musiała oprzeć się plecami o krzesło.

– Dlaczego to zrobiłaś, Amabel? Powiedziałaś przed chwilą, że wiedziałaś o jej pobycie w sanatorium. Wiedziałaś, że ktoś umieścił ją tam i przez sześć miesięcy trzymał po uszy naszpikowaną narkotykami, prawda? Nie próbowałaś umocnić jej w przekonaniu, że jest normalna jak wszyscy. Nie, ty karmiłaś ją aluzjami. Nie zaprzeczaj, sam słyszałem. Starałaś się, żeby zwątpiła w samą siebie, w swój rozsądek. Dlaczego?

Lecz Amabel tylko uśmiechnęła się smutno. Zwróciła się do Davida.

– Byłam bardzo cierpliwa, szeryfie. Ten człowiek znał Sally zaledwie trochę ponad tydzień. Jestem jej ciotką. Kocham ją. Nie ma żadnego powodu, żebym chciała ją skrzywdzić. Zawsze będę chciała ją osłaniać. Przykro mi, James, ale Sally uciekła. Tak po prostu. Modlę się, żeby szeryf ją odnalazł. Nie jest silna. Trzeba się nią zająć.

Quinlan był tak wściekły, że bał się, iż za chwilę zerwie ją z krzesełka i zacznie nią potrząsać. Cofnął się i zaczął spacerować po niewielkim saloniku. David obserwował go przez chwilę, wreszcie odezwał się:

– Pani Perdy, jeśli Sally uciekła, czy domyśla się pani, gdzie mogłaby się skierować?