Выбрать главу

– Na Alaskę. Powiedziała, ze chciałaby pojechać na Alaskę. Stwierdziła, że wolałaby Meksyk, ale nie ma paszportu. Tylko tyle mogę panu powiedzieć, szeryfie. Naturalnie, jeśli tylko Sally się odezwie, natychmiast dam panu znać. – Amabel wstała z krzesła. – Przykro mi, James. Wiesz, kim jest Sally. Bardzo możliwe, że podałeś szeryfowi Mountebankowi jej prawdziwe nazwisko. Przed Sally jest wiele spraw, którym w końcu będzie musiała stawić czoło. Jeśli zaś chodzi o jej stan psychiczny, to kto tu może coś wiedzieć? Możemy się tylko wszyscy modlić.

James miał ochotę objąć palcami jej cygańską szyję i ścisnąć. Łgała, psiakrew, ale robiła to bardzo dobrze. Sally nie uciekłaby, widząc go leżącego bez przytomności u swoich stóp. Na pewno.

A to oznaczało, że ktoś ją dopadł. I tym kimś była osoba udająca jej ojca. James gotów był się o to założyć. Teraz wiedział już, co ma robić. Miał nawet podejrzenie, gdzie mogłaby być. Na samą myśl krew ścięła mu się w żyłach.

ROZDZIAŁ 13

Noc była ciemna. Ani blade światło skrawka księżyca, ani pojedyncza gwiazda nie rozjaśniały smoliście czarnego nieba. Czarne chmury kłębiły się i przesuwały, ale nie odsłaniały nic poza jeszcze głębszą czernią.

Sally patrzyła przez okno, raz za razem głęboko chwytając powietrze. Niedługo się pojawią, żeby dać jej następny zastrzyk. Żadnych tabletek, słyszała słowa doktora Beadermeyera, bo może je znowu schować w ustach. Oświadczył, że nie chce jej więcej krzywdzić, drań.

Była też nowa pielęgniarka – na plakietce widniało imię Rosalee – o twarzy tak pozbawionej wyrazu jak oblicze Hollanda. Nie odzywała się do Sally, ograniczając się tylko do zwięzłych poleceń, co ma robić i w jaki sposób. Pilnowała jej w łazience, co Sally uznawała za przyjemniejsze niż obecność w tym miejscu Hollanda.

Doktor Beadermyer nie chciał, żeby jej się stała jakaś krzywda? Jeśli tak, to tylko dlatego, że sam chciał ją skrzywdzić. Nie widziała nikogo, poza Beadermey-erem, Hollandem i siostrą Rosalee. Zmusili ją, żeby nie oddalała się ze swojego pokoju. Nie miała nic do czytania, nie było telewizora. Nic nie wiedziała ani o matce, ani o Scotcie. Przez większą część czasu była tak otumaniona lekami, że było jej wszystko jedno, nie wiedziała nawet, kim jest. Teraz jednak wiedziała, teraz mogła rozsądnie myśleć i z każdą minutą stawała się coraz silniejsza.

Gdyby tylko Beadermeyer wstrzymał się jeszcze kilka minut, może kwadrans, byłaby gotowa.

Ale nie dał jej nawet dwóch minut. Podskoczyła, kiedy usłyszała, jak przekręca klucz w drzwiach. Nie było czasu, żeby zająć właściwą pozycję. Stała cała sztywna przy oknie w jedwabnej koszuli nocnej w kolorze brzoskwini.

– Dobry wieczór, moja droga Sally. Wyglądasz świeżo i całkiem ładnie w tej koszulce. Czy zechciałabyś teraz zdjąć ją dla mnie?

– Nie.

– Aha, a więc odzyskałaś już zdolność myślenia, prawda? Chciałbym z tobą pogawędzić przez chwilę, zanim wyślę cię z powrotem w niebyt. Usiądź, Sally.

– Nie. Chcę stać jak najdalej od ciebie.

– Jak sobie życzysz. – Ubrany był w ciemnoniebieski sweter i czarne spodnie. Ciemne włosy miał zaczesanę gładko do tyłu i wyglądał, jakby właśnie wyszedł spod prysznica. W białym garniturze zębów dwie górne jedynki były krzywe i zachodziły na siebie.

– Masz paskudne zęby – zauważyła teraz. – Dlaczego jako dziecko nie nosiłeś aparatu korygującego?

Słowa te wypowiedziała bez zastanowienia; następny dowód na to, że nadal jeszcze nie myślała zupełnie jasno.

Wyglądał tak, jakby chciał ją zabić. Bezwiednie podniósł palce, aby dotknąć zębów, po czym opuścił rękę. Dzieliła ich zaledwie wąska smuga cienia, ale rozpoznała kipiącą w nim złość i chęć, żeby jej zadać ból.

Opanował się.

– Cóż, jesteś dziś trochę jędzowata, prawda?

– Nie – powiedziała, stale go obserwując, cała napięta, świadoma tego, że chce ją zaatakować i bardzo skrzywdzić. Nie zdawała sobie sprawy, że stacją na taką nienawiść wobec kogokolwiek. Wobec kogokolwiek, poza ojcem. I poza mężem.

Wreszcie usiadł na krześle i założył nogę na nogę. Zdjął okulary i położył je na małym okrągłym stoliczku kolo łóżka. Stała na nim karafka z wodą i szklanka, nic więcej.

– Czego chcesz? – Karafka była plastikowa; nawet gdyby wyrżnęła go nią z całej siły w głowę, nie zrobiłaby mu krzywdy. Ale stolik był solidny. Gdyby tylko była wystarczająco szybka, mogłaby go uchwycić i roztrzaskać o Beadermeyera. Miała jednak świadomość, że musiałaby być bez narkotyków jeszcze co najmniej godzinę, żeby mieć dość sił. Czy będzie umiała tak długo podtrzymywać rozmowę? Wątpiła w to. Wątpiła, ale warto było spróbować.

– Czego chcesz? – powtórzyła. Nie potrafiła się zmusić do zrobienia nawet jednego kroku w jego stronę.

– Jestem znudzony – powiedział. – Zarabiam tyle pieniędzy, ale nigdy nie mogę opuścić tego miejsca. Chcę mieć przyjemność z moich pieniędzy. Co proponujesz?

– Pozwól mi odejść, a dopilnuję, żebyś miał jeszcze więcej pieniędzy.

– To by się kłóciło z ideą tego ośrodka, nieprawdaż?

– Chcesz powiedzieć, że poza mną trzymasz tu innych ludzi, którzy są zupełnie zdrowi? Więzisz innych ludzi? Innych ludzi, za których przetrzymywanie ci zapłacono?

– To jest bardzo mały, dyskretny ośrodek, Sally. Niewiele osób wie o jego istnieniu. Zdobywam pacjentów z polecenia, które bardzo uważnie sprawdzam. Posłuchaj mnie. Pierwszy raz rozmawiam z tobą jak z dorosłą. Przez sześć miesięcy byłaś u mnie, całe sześć miesięcy i zabawy było z tobą tyle, co z połamaną lalką, z wyjątkiem tego razu, kiedy wyskoczyłaś z okna mojego gabinetu. I właśnie to wydarzenie przekonało twoją kochaną mamę, że jesteś wariatką. Mnie zaś skłoniło do zwrócenia na ciebie baczniejszej uwagi, ałe nie na długo. Teraz jest dużo lepiej. Gdybym tylko mógł ci zaufać, że znów nie będziesz próbowała ucieczki, nie podawałbym ci leków, tak jak teraz.

– Jak sobie wyobrażasz, że mogłabym uciec?

– Na nieszczęście Holland jest całkiem głupi, a to właśnie on najczęściej się tobą zajmuje. Wydaje mi się, że siostra Rosalee troszeczkę się ciebie boi. Czy to nie dziwne? Zaś co do Hollanda, błagał mnie, żebym pozwolił mu się tobą opiekować, żałosne stworzenie. Tak, mogę sobie wyobrazić, jak czekasz za drzwiami na jego przyjście. Co byś wtedy zrobiła, Sally? Rąbnęła go w głowę stolikiem? To by go ogłuszyło. Mogłabyś go wtedy rozebrać, chociaż wątpię, aby ci to sprawiło taką przyjemność, jak jemu rozbieranie ciebie. Jak widzisz, jestem w trudnej sytuacji. I proszę, nie ruszaj się. Pamiętaj, nie jestem Hollandem. Zostań tam, gdzie stoisz, bo inaczej od razu dostaniesz solidny zastrzyk.

– Nie przesunęłam się ani o milimetr. Dlaczego tu jestem? Jak mnie znalazłeś? Amabel musiała dać ci znać. Ale dlaczego? I kto chciał, żebym tu wróciła? Mój mąż? Czy to ty udawałeś mojego ojca, czy też Scott?

– Mówisz o swoim biednym mężu, jakby był dla ciebie kimś obcym. Chodzi o Jamesa Quinlana, tak? Spałaś z nim, zabawiałaś się z nim, a teraz chcesz rzucić nieszczęsnego Scotta. Nigdy bym nie podejrzewał, że jesteś taką niestałą kobietą, Sally. Poczekaj, aż powiem Scottowi, co zrobiłaś.

– Kiedy będziesz rozmawiał ze Scottem Brainerdem, powiedz mu, że zdecydowanie zamierzam go zabić, gdy tylko wydostanę się z tego miejsca. A będę wolna już niedługo, doktorze Beadermeyer.

– Och, Sally, pewien jestem, że Scott pragnie, abym uczynił z ciebie osobę bardziej uległą. Nie lubi kobiet agresywnych, pochłoniętych własną karierą zawodową. Uwierz mi, że się tym zajmę, Sally.

– Albo ty, albo Scott, któryś z was zadzwonił do mnie do Cove, udając mojego ojca. Jeden z was przyjechał do Cove i wdrapał się na tę głupią drabinę, żeby mnie śmiertelnie wystraszyć i przekonać, że jestem obłąkana. Nikt inny nie mógł tego zrobić. Mój ojciec nie żyje.