– Właśnie myślałam, że nie zdawałam sobie sprawy, iż prywatni detektywi nie rozstają się nigdy z bronią. A ty nosisz ją stale, prawda? Poza tym na tobie wygląda ona bardzo naturalnie, jakbyś się już z nią urodził. Nie jesteś prywatnym detektywem, prawda, James?
– Nie jestem.
– Kim jesteś?
Przez chwilę w ogóle się nie poruszał, potem spojrzał jej prosto w oczy i powiedział:
– Tak jak ci mówiłem, nazywam się James Guinlan. Nie mówiłem ci natomiast, że jestem agentem specjalnym Jamesem Quinlanem z FBI. Od pięciu lat pracuję razem z Dillonem. Nie tworzymy zespołu, gdyż FBI nie działa w ten sposób, ale pracowaliśmy wspólnie nad wieloma sprawami. Przyjechałem do Cove, żeby cię odszukać.
– Pracujesz dla FBI? – Samo wypowiedzenie tych słów wywołało gęsią skórkę na rękach, poczucie odrętwienia i zimna.
– Tak. Nie powiedziałem ci o tym od razu, bo wiedziałem, że to cię przestraszy. Chciałem zdobyć twoje zaufanie, a potem zawieźć cię do Waszyngtonu i uporządkować cały ten bałagan.
– Niewątpliwie udało się panu zdobyć moje zaufanie, panie Quinlan.
Drgnął, usłyszawszy tak oficjalne sformułowanie. Zauważył, że Dillon zamierza coś powiedzieć, więc podniósł rękę.
– Nie, pozwólcie mi skończyć. Posłuchaj, Sally, wykonywałem mój zawód. Kiedy cię poznałem, sprawy się skomplikowały. A potem były te dwa morderstwa w Cove, zaś twój drogi ojczulek zaczął do ciebie wydzwaniać, by wreszcie pokazać się w oknie twojej sypialni. Postanowiłem ci nie mówić, bo nie miałem pojęcia, jak możesz zareagować. Wiedziałem, że możesz się znajdować w niebezpieczeństwie, a nie chciałem, żebyś znowu rzuciła się do ucieczki. Wiedziałem, że będę w stanie cię ochronić…
– Nie spisałeś się najlepiej, prawda?
– Owszem. – Cholera, ależ jest wściekła. Jej głos nie pozostawiał złudzeń. Marzył, żeby móc zmienić fakty, ale to było niemożliwe. Musi spróbować jej to wytłumaczyć. Jeśli jej nie przekona, co się wówczas stanie?
Powoli podniosła się na nogi. Miała na sobie niebieskie dżinsy, wyglądające jak druga skóra. Dillon źle ją ocenił i kupił jej dżinsy dziecinne w najbliższym miasteczku Glenberg. Bluzka też była opięta, aż się guziki rozpinały.
Wyraz twarzy miała nieobecny, daleki, jakby już nie stała pomiędzy nimi na werandzie. Długo nic nie mówiła, wpatrywała się tylko w jezioro. W końcu odezwała się:
– Dziękuję, że mnie wyciągnęliście z tamtego miejsca ostatniej nocy. Nawet na chwilę nie pozwoliłby mi odzyskać świadomości, żebym nie mogła wymyślić nowego planu ucieczki. Nie sądzę, abym kiedykolwiek odzyskała wolność. Jestem wam za to bardzo zobowiązana. Wam obu. Ale teraz wyjeżdżam. Mam jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia. Żegnaj, James.
ROZDZIAŁ 15
– Nigdzie nie wyjedziesz, Sally. Nie mogę ci na to pozwolić.
Obdarzyła go spojrzeniem tak pełnym potępienia, że nie mógł tego znieść.
– Proszę, Sally, posłuchaj. Przepraszam cię. Zrobiłem to, co wydawało mi się słuszne. Nie mogłem ci powiedzieć, proszę, zrozum to. Zaczynałaś mi ufać. Nie mogłem ryzykować, że zachowasz się tak, jak teraz reagujesz.
Roześmiała się. Po prostu się roześmiała. Nie powiedziała ani słowa.
Dillon podniósł się i oświadczył:
– Idę się przejść. Wracam za godzinę, żeby przygotować obiad.
Sally obserwowała, jak wąską ścieżką podąża w stronę wody. Dobrze się prezentował, choć oczywiście nie tak dobrze, jak James. Nie podobały jej się jego rozrośnięte muskuły, ałe podejrzewała, że na niektórych ludziach sprawia to wrażenie.
– Sally.
Nie chciała się odwrócić w stronę Jamesa. Nie chciała już nigdy z nim rozmawiać, poświęcać mu uwagi i wysłuchiwać jego przeklętych słów, które jemu wydawały się tak rozsądne, ją zaś całkowicie zniszczyły.
Nie, wolała obserwować Dillona albo dwie łódki kołyszące się leniwie na spokojnej wieczornej wodzie. Niedługo zacznie się zachód słońca. Woda zaczynała przybierać barwę dojrzałych wiśni.
– Sally, nie mogę pozwolić ci odejść. Zresztą dokąd byś poszła? Nie wiem, gdzie byłabyś bezpieczna. Sądziłaś, że znalazłaś schronienie w Cove, a okazało się, że byłaś w błędzie. Twoja kochana ciotunia Amabel maczała w tym palce.
– Nie, to niemożliwe.
– Uwierz w to. Nie ma żadnego powodu, żebym kłamał. Obaj z Davidem złożyliśmy jej wizytę, gdy tylko znów stanąłem na nogi. Utrzymywała, że zobaczyłaś mnie nieprzytomnego i zdecydowałaś się na ucieczkę. Powiedziała, że prawdopodobnie uciekłaś na Alaskę, że nie możesz pojechać do Meksyku, bo nie masz paszportu. Stwierdziła też, że byłaś chora, przebywałaś w zamkniętym ośrodku i że nadal jesteś niezrównoważona, nadal cierpisz na zaburzenia umysłowe. Intuicja mi podpowiada, że twoja cioteczka tkwi w tym całym bagnie po uszy.
– Przyjęła mnie. Była szczera. Mylisz się, James, albo zwyczajnie kłamiesz.
– Może na początku była szczera, ale potem ktoś na nią wpłynął. A co z dwoma morderstwami w Cove, Sally? Co z krzykami kobiety, które słyszałaś, a które Amabel bagatelizowała, kładąc na karb wiatru albo twojej choroby umysłowej?
– A więc wykorzystałeś tych staruszków, Marge i Harve, którzy przyjechali do Cove swoim samochodem, a potem zniknęli, jako… jak to się mówi? O, mam, jako pretekstu. Szeryf całkowicie ci uwierzył, prawda?
– Tak. I co więcej, śledztwo zostanie wznowione, gdyż całe mnóstwo innych ludzi również zniknęło w tej okolicy. Owszem, rola prywatnego detektywa, wynajętego przez syna zaginionych z Los Angeles była tylko pokrywką. I to zadziałało. Po tamtych morderstwach nie wiedziałem, co myśleć. Wiedziałem tylko, że nie mają żadnego bezpośredniego związku z tobą.
Przerwał i przeczesał palcami włosy.
– Kurczę, zbaczamy z tematu, Sally. Zapomnij o Cove. I o Amabel. Zarówno ona, jak i to miasteczko są o trzy tysiące kilometrów stąd. Chcę, żebyś zrozumiała, dlaczego musiałem zachować milczenie w sprawie mojej tożsamości i prawdziwego powodu przyjazdu do Cove.
– Chcesz, żebym przyznała, że twoje kłamstwa i krętactwa były w porządku?
– Tak. Zresztą jeśli sobie przypominasz, ty też mnie oszukiwałaś. Wystarczyło, że zaczęłaś wrzeszczeć, kiedy tak zwany ojciec zatelefonował do ciebie, a wpadłem po uszy. Piękna kobieta przemówiła do mojej męskiej duszy. Tak, od tej chwili jestem zgubiony.
Patrzyła na niego, jakby postradał zmysły.
– Jezu, Sally, wpadłem jak burza do pokoju, zobaczyłem cię na podłodze, wpatrzoną w ten przeklęty telefon, jakby to był jadowity wąż szykujący się do ataku, i przepadłem.
Zlekceważyła jego słowa.
– Ktoś na mnie polował, James. Nikt nie czyhał na ciebie.
– To nie ma znaczenia.
Wybuchnęła śmiechem.
– Tak naprawdę to aż dwie osoby mnie prześladowały, i ty byłeś tą drugą osobą. Po prostu byłam zbyt głupia, zbyt zrozpaczona i wdzięczna, żeby to sobie uświadomić. Wyjeżdżam, James. Nie chcę cię więcej widzieć. Trudno mi uwierzyć, że uważałam cię za bohatera. Boże, kiedy przestanę być taka głupia?
– Dokąd pojedziesz?
– Nie twój interes, panie Quinlan. Od tej chwili nic, co zrobię, nie będzie twoim interesem.
– Do diabła, Sally! Powiedz mi prawdę. Kiedy wdarliśmy się z Dillonem do twojego pokoju w sanatorium, na twoim łóżku siedział i gapił się na ciebie jak bęcwał taki żałosny mały człowieczek. Czy skrzywdził cię kiedykolwiek? Bił cię? Zgwałcił?
– Holland był w moim pokoju?
– Tak. Byłaś naga, a on pochylał się nad tobą. Wydaje mi się, że rozczesywał i układał ci włosy. Czy cię zgwałcił?
– Nie. – Głos miała nieobecny. – Nikt mnie nie zgwałcił. Jeśli chodzi o Hollanda, robił różne inne rzeczy, które kazał mu robić Beadermeyer. Nigdy mnie nie skrzywdził, tylko… nie, to nieistotne.