Выбрать главу

– Więc kto cię skrzywdził, do cholery? Ten przeklęty Beadermeyer? Twój mąż? Kim jest ten człowiek, który pojawiał się w twoich snach?

Obrzuciła go długim spojrzeniem, które i tym razem przepełnione było zimną wściekłością.

– Jesteś już dla mnie nikim. To wszystko nie twoja sprawa. Idź do diabła, James!

Odwróciła się od niego i zaczęła schodzić po drewnianych schodkach. Zrobiło się już chłodno. Miała na sobie jedynie za ciasną koszulę i dżinsy.

– Wracaj, Sally. Nie pozwolę ci odejść. Nie chcę, żeby ktoś znów cię skrzywdził.

Nawet nie zwolniła kroku, szła dalej, w tenisówkach, które pewnie też były dla niej za ciasne. Nie chciał, żeby zrobiły się jej pęcherze na stopach. Zaplanował, że następnego dnia kupi trochę ubrań w odpowiednim rozmiarze, że… Cholera, przegrywał.

Zobaczył Dillona stojącego nad wodą, nieświadomego faktu, że Sally odchodzi.

– Sally, nie wiesz nawet, gdzie jesteś. Nie masz pieniędzy.

Wtedy się zatrzymała. Kiedy się do niego obróciła, miała na twarzy uśmiech.

– Masz rację, ale szybko rozwiążę ten problem. Naprawdę nie obawiam się już żadnego mężczyzny. Nie martw się. Zdobędę wystarczającą ilość pieniędzy, żeby wrócić do Waszyngtonu.

To go wyprowadziło z równowagi. Oparł rękę o balustradę i przeskoczył ją, lądując miękko zaledwie o parę kroków od niej.

– Nikt już cię nie skrzywdzi. Nie będziesz ryzykować, że jakiś drań cię zgwałci. Zostaniesz ze mną, dopóki się to wszystko nie skończy. A potem, jeśli będziesz chciała odejść, pozwolę ci odejść.

Zaczęła się śmiać. Cała trzęsła się ze śmiechu. Powoli opadła na kolana, obejmując się i śmiejąc bez końca.

– Sally!

Spojrzała na niego, z dłońmi opartymi na biodrach. Zaśmiała się jeszcze raz, po czym powiedziała:

– Pozwolisz mi odejść? Zatrzymasz, jeśli nie będę chciała odejść? Jak żałosnego przybłędę? To dobre, James. Już bardzo dawno nie spotkałam człowieka, któremu by na mnie choć odrobinę zależało, choć to teraz nieważne. Koniec z kłamstwami, bardzo proszę. Jestem dla ciebie wyłącznie ciekawą sprawą. Jeśli ją rozwiążesz, pomyśl o swojej reputacji. W FBI mianują cię pewnie dyrektorem. Będą cię całowali po rękach. A prezydent wręczy ci medal.

Zasapała się, dusząc się śmiechem, który wydobywał się z jej gardła.

– Powinieneś uwierzyć w informacje, zawarte w mojej teczce. Tak, jestem pewna, że FBI ma o mnie mnóstwo papierów, zwłaszcza o pobycie w domu wariatów. Jestem szalona, James. Nikt nie uwierzy, że jestem wiarygodnym świadkiem, choćbyś nie wiem jak bardzo chciał kogoś wsadzić do pudła, obojętnie kogo. Nic ci nie powiem. Nie ufam ci, ale wdzięczna ci jestem, że mnie wyciągnąłeś z tamtego miejsca. A teraz pozwól mi odejść, zanim się stanie coś strasznego.

Ukląkł przed nią. Bardzo powoli zmusił ją, by opuściła ręce wzdłuż boków. Przyciągnął ją do siebie, aż twarzą dotknęła jego ramienia. Głaskał ją po plecach, w górę i w dół.

– Wszystko będzie dobrze, przysięgam. Przysięgam, że już więcej nic nie zepsuję.

Nie poruszyła się, nie oparła o niego, nie uwolniła tej potwornej złości, która tkwiła w głębi niej od tak dawna. Bała się stanąć z nią twarzą w twarz, bała się o niej mówić, gdyż łatwo mogłoby to ją zniszczyć, ba, mogłoby też zniszczyć innych.

Ta złość gotowała się w niej już od dawna, a teraz doszło do niej poczucie zdrady. Zaufała mu, a on ją zdradził. Była głupia, że uwierzyła mu tak szybko, tak całkowicie.

Sally była zdumiona, że odczuwa takie namiętności, taką ohydną żądzę zadania komuś bólu, tak jak jej zadawano ból. Myślała, że już od dawna pozbawiona jest tak gwałtownych uczuć. Cudownie było znów poczuć złość, pot spływający po ciele, chęć działania, pragnienie zemsty. Tak, pragnęła zemsty.

Wspierając się na nim analizowała, zastanawiała się, próbowała uspokoić, ale i tak nie wiedziała, co ma zrobić.

– Musisz mi teraz pomóc, Sally.

– A jeśli ci nie pomogę, zabierzesz mnie do lochów FBI, gdzie zaaplikują mi następne prochy, zmuszające do mówienia prawdy?

– Nie, ale wcześniej czy później FBI i tak dojdzie prawdy. Zwykle nam się to udaje. Morderstwo twojego ojca to grubsza afera, nie tylko samo zabójstwo, ale całe mnóstwo innych, powiązanych z nim spraw. Wiele osób pragnie złapać jego mordercę. Jest to ważne z różnych powodów. I koniec już tych bzdur o twojej niewiarygodności. Jeśli mi teraz pomożesz, uwolnisz się od tego całego piekła.

– Śmieszne, że nazwałeś to piekłem.

– Nie wiem, czemu tak powiedziałem. Zabrzmiało to trochę melodramatycznie, ale tak jakoś mi wyszło. Czy to piekło, Sally?

Nie odzywała się, patrzyła tylko prosto przed siebie, nieobecna myślami. Nie mógł tego znieść. Chciał wiedzieć, o czym myśli. Wyobrażał sobie, że o niczym przyjemnym.

– Jeśli mi pomożesz, zdobędę dla ciebie paszport i zabiorę cię do Meksyku.

Dzięki tej uwadze na chwilę powróciła do rzeczywistości. Z przekornym uśmiechem, który pewnie od bardzo dawna nie gościł na jej twarzy, odparła:

– Nie chcę jechać do Meksyku. Byłam tam już trzy razy i za każdym razem byłam potwornie chora.

– Jest środek, który należy zażyć przed wyjazdem. Chroni układ pokarmowy przed drobnoustrojami. Korzystałem z niego raz, kiedy pojechałem z kumplami na ryby do La Paz. Nie zachorowałem ani razu, chociaż większość czasu spędzaliśmy na wodzie.

– Nie wyobrażam sobie, żebyś mógł być chory z jakiegokolwiek powodu. Żadna bakteria nie miałaby ochoty zadomowić się u ciebie. Za duże ryzyko.

– Odzywasz się do mnie.

– No tak. Mówienie mnie uspokaja. Sprawia, że żółć przestaje się gotować. Zresztą posłuchaj sam siebie, swoich słów, skierowanych do biednej ofiary, mających ją ukoić, uspokoić, ułatwić zdobycie zaufania. Naprawdę jesteś w tym bardzo dobry, świetnie operujesz głosem, tonem, dobierasz słowa. Daj spokój, James. Mam jeszcze więcej do powiedzenia. Prawdę mówiąc, wszystko już mam opanowane. Bądź łaskaw zauważyć, panie Quinlan, źe trzymam twój pistolet wymierzony w twój brzuch. Spróbuj tylko mnie ścisnąć, zrobić mi jakąś krzywdę, albo zastosować jeden z twoich efektownych chwytów, żeby mi go wyrwać, a nacisnę spust.

Istotnie poczuł wylot lufy swojego SIG-sauera przyciśnięty do brzucha. Jeszcze przed sekundą go nie czuł. Do diabła, w jaki sposób wydostała go z kabury? Fakt, że wydobyła go niezauważenie przeraził go bardziej niż świadomość, iż pistolet jest odbezpieczony, a ona trzyma palec na cynglu.

Wyszeptał w jej włosy:

– Chyba to oznacza, że nadal jesteś na mnie wkurzona, tak?

– Owszem.

– I domyślam się, że nie masz więcej ochoty rozmawiać o Meksyku? Nie lubisz łowić ryb pod wodą?

– Nigdy tego nie robiłam. Ale czas na rozmowę już się skończył.

– Ten pistolet jest niezwykle czuły i zareaguje niemal na twoje myśli – powiedział powoli i spokojnie. – Proszę, Sally, zachowaj ostrożność, nie myśl o niczym gwałtownym, dobrze?

– Postaram się, ale mnie nie prowokuj. A teraz, James, połóż się na plecach i niech ci nawet przez głowę nie przemknie myśl, żeby mnie kopnąć. Nie, nie naprężaj się tak, bo strzelę. Nie zapominaj, że nie mam nic do stracenia.

– To nie jest dobry pomysł, Sally. Porozmawiajmy jeszcze.

– KŁADŹ SIĘ NA PLECACH!

– Już dobrze. – Opuścił ręce wzdłuż tułowia i przewrócił się do tylu. Mógł spróbować kopnąć pistolet w jej dłoni, ale nie miał pewności, czybyjej przy tym mocno nie pokiereszował. Leżąc na plecach obserwował, jak się podnosi i staje nad nim z tym cholernym pistoletem w dłoni. Operowała bronią bardzo fachowo. Ani na chwilę nie odrywała wzroku od Jamesa, nawet na sekundę.