Выбрать главу

– Pamiętam, że miasteczko się waliło, było jak na końcu świata – żaden dom nie był pomalowany, z niektórych budynków spadały deski. A na dziury w jezdni były tak głębokie, że cała mogłabym się w nich schować. Teraz jednak miasto wygląda cudownie, jest pełne uroku, czyste i zadbane.

– Cóż, masz rację. Wiele zmieniło się na lepsze. Wspólnie zaczęliśmy się zastanawiać i wtedy Helen Keaton wspomniała o przepisie swojej babki na lody. Tamtego czwartego lipca – Boże, w tym roku miną już cztery lata – otworzyliśmy Sklep z Najwspanialszymi Lodami Świata. Nigdy nie zapomnę, jak mężczyźni wyśmiewali ten pomysł, jak mówili, że nic z tego nie wyjdzie. Cóż, pokazałyśmy im.

– No pewnie. Skoro miasto jest dziś takie piękne dzięki Sklepowi z Najwspanialszymi Lodami Świata, to może Helen Keaton powinna zostać jego burmistrzem.

– Może. Miałabyś ochotę na kanapkę z szynką, dziecino?

Kanapka z szynką, pomyślała Sally.

– Z majonezem? Z prawdziwym majonezem, a nie z tym niskokalorycznym świństwem?

– Z prawdziwym.

– I bulka zamiast ciemnego chleba z ziarnami siedmiu zbóż i czternastoma witaminami?

– Tania pszenna bułka.

– Brzmi cudownie, Amabel. Jesteś pewna, że nikt mnie nie pozna?

– Absolutnie nikt.

W czasie gdy Sally jadła kanapkę, oglądały program na zaśnieżonym ekranie czarno-białego telewizora. Nie upłynęło nawet pięć minut, a w krajowym serwisie informacyjnym pojawiła się ta wiadomość.

– Były oficer marynarki, komandor Amory Davidson St. John został wczoraj pochowany na cmentarzu Arlington National. Wdowie po nim, Noelle St. John, towarzyszył jej zięć, Scott Brainerd, prawnik blisko współpracujący ze zmarłym, który był głównym radcą prawnym TransCon International. Jej córka, Susan St. John Brainerd, była nieobecna. Rozmawiamy teraz z komisarzem policji, Howardem Duzzmanem, który prowadzi śledztwo w ścisłej współpracy z FBI.

Wiedza Amabel na temat Scotta Brainerda była bliska zeru. Nigdy go nie widziała, nigdy z nim nie rozmawiała, aż do chwili gdy zadzwoniła do Noelle, a on odebrał telefon, przedstawił się i spytał, kto dzwoni. A ona mu powiedziała. Czemu nie? Poprosiła, żeby Noelle do niej oddzwoniła. Jednak Noelle nie zatelefonowała do niej; w gruncie rzeczy Amabel wcale tego nie oczekiwała. Gdyby życie Noelle zależało od tego telefonu, sprawa wyglądałaby inaczej. Dopadłaby aparatu telefonicznego szybciej niż strzała. Ale tym razem nie zadzwoniła. Amabel zaczęła się zastanawiać, czy Noelle przyjdzie do głowy, że Sally może tutaj być. A jeśli tak, czy to skłoni ją do zatelefonowania? Nie wiedziała. Na razie nie miało to znaczenia.

Wyciągnęła rękę i nakryła swoją dłonią szczupłe palce siostrzenicy. Dostrzegła miejsce, gdzie nieobecna teraz obrączka pozostawiła jasny ślad. Przez krótką chwilę rozważała, czy powiedzieć Sally, że rozmawiała z jej mężem. Nie, jeszcze nie teraz. Może nigdy. Niech dziewczyna najpierw trochę odpocznie. Szczęśliwie będzie jeszcze czas, ale Amabel nie mogła się zdecydować. W rzeczywistości, gdyby tylko mogła, pozbyłaby się Sally natychmiast, zmusiła ją do wyjazdu stąd, zanim… Nie, nie będzie o tym myśleć. Naprawdę nie miała wyboru.

Wszystko się ułoży. A poza tym, co by się stało, gdyby Scott Brainerd dowiedział się, że jego żona tu się ukrywa? Nie powiedziała więc nic, tylko przytrzymała rękę Sally w swojej dłoni.

– Jestem potwornie zmęczona, Amabel.

– Pewnie, że musisz być zmęczona, dziecko. Na pewno.

Amabel opatuliła ją w łóżku w drugiej sypialni, jakby była jej własną małą córeczką. W pokoju było cicho, tak bardzo cicho. Po paru minutach już spała. Zanim upłynęło parę następnych, jęczała, leżąc zwinięta pod przykryciem.

*

W tamtym pokoju tyle było dziennego światła, wlewającego się do środka przez szerokie okna, wychodzące na nieskalaną łąkę, ciągnącą się ze sto metrów, aż po skraj dębowego lasu. Wprowadziło ją dwóch mężczyzn, popychając do przodu, prawie rzucając ją na kolana. Położyli jej ręce na ramionach, zmuszając aby usiadła przed jego biurkiem. Uśmiechał się do niej. Nie odezwał się słowem, dopóki nie wyszli, cicho zamykając za sobą drzwi.

Splótł palce. – Wyglądasz żałośnie, Sally, zlana zimnym potem. Spójrz tylko na swoje włosy, cale pozle-piane, jesteś bez makijażu, nawet bez śladu szminki na ustach, którą chciałabyś uczcić spotkanie ze mną. Następnym razem będę musiał poprosić, żeby coś z tobą zrobili, nim przyprowadzą cię do mnie.

Słyszała każde słowo, czuła ból, jaki miało każde zadawać, ale zrozumienie szybko zgasło i tylko wzruszyła ramionami, drobnym ruchem, bo uniesienie i opuszczenie ramion było dla niej ogromnym wysiłkiem.

– Jesteś już u mnie prawie tydzień, Sally, i nic się nie poprawiło. Nadal masz przywidzenia, zachowujesz się paranoicznie. Jesteś za głupia, żeby wiedzieć, co znaczą te słowa, więc pozwól, że ci wytłumaczę w uproszczeniu. Jesteś wariatką, Sally, po prostu wariatką, i taka zostaniesz. Nie ma dla ciebie lekarstwa. Skoro więc muszę zająć się tobą trochę dłużej, może byś przynajmniej zaczęła coś mówić, może nawet zaśpiewała jakąś piosenkę, choćby tę, którą nuciiaś pod prysznicem. Tak. Wiem, że zawsze śpiewałaś przy kąpieli. Co o tym sądzisz?

Dziwnym trafem, chociaż jej mózg nie kojarzył faktów, dotarła do niej cała złośliwość i okrucieństwo tych słów. Udało jej się unieść, pochylić do przodu i plunąć mu w twarz.

Rzucił się ku niej, omijając biurko i jednocześnie wycierając twarz dłonią. Poderwał ją na nogi i mocno uderzył, posyłając zwiniętą z bólu na podłogę. Drzwi do jego gabinetu otworzyły się gwałtownie i wpadło przez nie dwóch mężczyzn, którzy ją tu przyprowadzili.

Martwili się o niego?

Usłyszała, jak mówił:

– Opluła mnie, a potem zaatakowała. Przynieście mi trzy miligramy haldolu. Tym razem nie zastosujemy pigułki. To powinno uspokoić naszą nieszczęsną dziewczynkę.

Nie. Wiedziała, że jeśli podadzą jej choćby odrobinę więcej tego świństwa, umrze. Wiedziała to, wiedziała. Chwiejąc się, podniosła się na nogi. Pobiegła do tych szerokich okien. Słyszała za sobą krzyki. Rzuciła się na szybę. Przez chwilę leciała, a jasne okruchy szkła odpadały od niej, pozwalając jej unosić się coraz to wyżej i wyżej nad tą piękną łąką, odlatywać jak najdalej od tego pełnego grozy miejsca, od tego straszliwego człowieka. A potem nagle już nie leciała. Słyszała krzyki i wiedziała, że to ona sama tak krzyczy. I wtedy poczuła przenikliwy ból, przygniatający ją niżej i niżej, aż pozostała jedynie ciemność i cudowny niebyt.

*

Ale krzyk trwał nadal. Coś było nie w porządku. Przecież była nieprzytomna, nie mogła dalej krzyczeć.

Przy następnym wrzasku gwałtownie się obudziła. Sally usiadła na łóżku i wytężyła słuch, aby usłyszeć owe krzyki. Dochodziły stąd, z Cove, z domu Amabel, a nie z jej snu z przeszłości. Nie ruszała się, tylko czekała i czekała. Kot? Nie, to był krzyk człowieka, okrzyk bólu, wiedziała to dobrze. Bóg wiedział, że w ostatnim roku słyszała wystarczająco dużo takich krzyków.

Więc kto? Amabel? Nie chciała się ruszać, ale zmusiła się do wyśliźnięcia spod trzech kocy, którymi Amabel przykryła ją o dziewiątej wieczorem. W małym gościnnym pokoiku było lodowato i ciemno jak w kotle czarownicy. Sally nie miała szlafroka, jedynie długą flanelową koszulę nocną. Scott nienawidził jej koszul, nienawidził… nie, trzeba zapomnieć o Scotcie. Naprawdę już się nie liczył, nie liczył się od bardzo dawna.

W pokoju było bardzo ciemno. Wstała z łóżka, podeszła do drzwi i uchyliła je ostrożnie. W wąskim przedpokoju było równie ciemno. Odczekała chwilę, potem jeszcze trochę dłużej, nie chcąc już nigdy słyszeć tego krzyku i jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że jeszcze usłyszy. To był okrzyk bólu. Być może brzmiało w nim też zaskoczenie. Teraz nie była tego pewna. Czekała. To tylko sprawa czasu. W samych skarpetkach ruszyła w stronę sypialni Amabel.