Gdzie jest James? Wiedziała, że blisko. Nie czuła co prawda jego obecności w pobliżu, ale – jak to powiedziała dziadkom – ten facet jest sprytniejszy niż powinien.
Mogła tylko łudzić się nadzieją, że znajduje się w swoim domu w Waszyngtonie i śpi smacznie w swoim łóżku, co i ona powinna teraz robić. Jak blisko jest?
– A niech to! – zaklęła na głos. Przez parę minut rozważała sprawę, po czym wstała z łóżka. Po prostu wyruszy do Bar Harbor trochę wcześniej niż planowała. Chociaż wydala na ten pokój dwadzieścia siedem dolarów pięćdziesiąt dwa centy. Marnowanie takich pieniędzy było grzechem, ale nie mogła spać.
W ciągu pięciu minut opuściła pokój. Rozgrzała silnik swojego motocykla i pomknęła z powrotem na szosę, w aureoli jaskrawych świateł Gorących Dziewczyn Harveya. Dziwne, pomyślała, mijając chevroleta, mogłaby przysiąc, że James znajduje się gdzieś w pobliżu. Ale to było niemożliwe.
James był pilotem i wypatrywał motelu „Ostatni Przystanek". Kiedy przemknęła niespełna pięćdziesiąt metrów przed nimi, nie mógł w to uwierzyć. Krzyknął:
– Dobry Boże. Czekaj, Dillon, czekaj. Stop!
– Dlaczego? Co się stało?
– Mój Boże, to Sally.
– Jaka Sally? Gdzie?
– Na motocyklu. Wszędzie bym rozpoznał moją kurtkę. Nie kupiła żadnego gruchota, tylko motocykl. Jedźmy, Dillon. Jezu, a gdybyśmy przyjechali pól minuty później?
– Jesteś pewien? To na pewno Sally na tamtym motocyklu? Tak, masz rację, to twoja kurtka. Nawet z tej odległości wygląda na pogryzioną przez mole. Jak mam ją zablokować? To może być niebezpieczne, ze względu na ten cholerny motor.
– Na razie jedźmy na ogonie i zastanówmy się przez chwilę.
Dillon utrzymywał odległość ponad pięćdziesięciu metrów za Sally.
– Chytrze zrobiła, kupując motocykl – stwierdził Dillon.
– Są cholernie niebezpiecznie. Może sobie skręcić kark, jadąc na tym motorze.
– Przestań gadać, jakbyś byl jej mężem, Quinlan.
– Chcesz, żebym ci rozciął górną wargę? Hej, co się tam dzieje?
Cztery motocykle minęły porsche'a i przyspieszyły, jadąc w stronę pojedynczego motocykla w przedzie.
– Cholera – powiedział Dillon. – Tego nam tylko brakowało. Gang, jak myślisz?
– Czemu nie? Jak dotąd, szczęście się do nas uśmiechało. Ile masz amunicji?
– Wystarczy – krótko odparł Dillon, nadal swobodnie trzymając ręce na kierownicy i nie spuszczając oczu z drogi przed sobą. O tej porze nocy ruch samochodowy na drodze wyjazdowej z Filadelfii był niewielki.
– Znów czujesz się jak dzielny, samotny stróż prawa?
– Czemu nie?
Czterej motocykliści otoczyli od tyłu Sally.
Tylko nie wpadaj w panikę, Sally, powtarzał w kotko Quinlan. Tylko nie panikuj.
Nigdy w życiu tak bardzo się nie bała. Musiała się z tego roześmiać. No dobrze, mówiąc ściśle, nigdy tak się nie bała w ciągu ostatnich pięciu godzin. Było ich czterech, sami faceci, wszyscy na ogromnych harleyach, wszyscy w ciemnych, skórzanych kurtkach. Żaden nie miał na głowie kasku. Powinna im powiedzieć, że są głupi, nie nosząc hełmów. Może nie zorientowali się, że jest dziewczyną. Poczuła smagnięcia włosów na ramionach. Koniec złudzeń.
Co robić? A raczej, co by zrobi! James? Powiedziałby, że jest w mniejszości i że trzeba zmykać. Mocno ścisnęła rączkę gazu, ale jadąca za nią czwórka uczyniła to samo, wyraźnie chwilowo zadowolona z zajmowanych pozycji, stale ją otaczając i wprawiając w przerażenie.
Pomyślała o cennych dwustu siedemdziesięciu paru dolarach, stanowiących cały majątek, jaki jej pozostał na świecie. Nie, nie pozwoli zabrać sobie tych pieniędzy. To było wszystko, co miała.
Krzyknęła w stronę chłopaka, jadącego obok niej:
– Czego chcecie? Znikajcie!
Chłopak tylko się roześmiał.
– Jedź z nami. Znamy takie jedno miejsce, które ci się spodoba.
– Nie, jedźcie sobie! – odkrzyknęła.
Czy ten idiota mówił poważnie? Nie był grubym, odrażającym, stereotypowym członkiem motocyklowego gangu. Był szczupły, o krótko przystrzyżonych włosach i nosił okulary. Przybliżył swój motocykl do jej pojazdu tak, że jechali w odległości niespełna trzydziestu centymetrów.
– Nie bój się! – zawołał głośno. – Jedź z nami. Na następnym zjeździe skręcamy w prawo. Al, facet po twojej prawej stronie, ma milą, przytulną chatę niecałe pięć kilometrów stąd. Mogłabyś spędzić z nami trochę czasu, może nawet przenocować. Naszym zdaniem musiałaś obrobić jakiegoś faceta z tej kurtki, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Hej, jesteśmy dobrymi, porządnymi obywatelami. Daję słowo.
– Tak, akurat – krzyknęła – jak papież. Chcecie, żebym z wami pojechała, żebyście mogli mnie okraść, zgwałcić i pewnie jeszcze zabić. Idź do diabła, chłoptasiu!
Przyspieszyła. Motocykl wystrzelił do przodu. Mogłaby przysiąc, że za jej plecami rozległ się śmiech. W kieszeni kurtki Jamesa czuła pistolet. Pochyliła się nisko nad kierownicą i zaczęła się modlić.
– Jedźmy, Dillon.
Dillon przyspieszył i zatrąbił na motocyklistów, którzy rozpierzchli się na boki drogi. Usłyszeli krzyki i przekleństwa. Quinlan tylko się uśmiechnął.
– Trzymajmy się między nią a motocyklistami – powiedział Quinlan. – Jak myślisz, Dillon, czy będziemy jechać za nią, dopóki nie skończy się jej benzyna?
– Mogę wysunąć się przed nią, ostro zahamować i obrócić samochód w poprzek drogi.
– Nie możemy tego zrobić, mając za plecami motocyklistów. Po prostu trzymaj się blisko niej.
– Jeszcze chwila, a obejrzy się za siebie – rzekł Dillon.
– Do tej pory nie widziała porsche'a.
– Świetnie. Będzie wtedy myślała, że ściga ją nie tylko paru szalonych motocyklistów, ale również facet w seksownym, czerwonym porsche'u.
– Na jej miejscu wybrałbym ciebie.
Czemu samochód jej nie wyprzedza?
Jeszcze bardziej przesunęła się ku brzegowi szosy. Samochód nadal jej nie wyprzedzał. Droga była dwupasmowa. W pobliżu nie było innych aut. Czyżby ten idiota potrzebował trzech pasów jezdni?
I wtedy coś ścisnęło ją w żołądku. Facet w porsche^ jechał za nią. Kim jest? Musi być związany z Quinlanern, postawiłaby na to swój ostatni grosz.
Dlaczego nie została w pokoju motelowym, spokojnie leżąc na twardym łóżku i licząc barany? Prawdopodobnie tak postąpiłby James. A ona nie, musiała po północy wyruszyć w drogę na motocyklu.
I wtedy dostrzegła niewielką przerwę w barierze, oddzielającej obie jezdnie autostrady. Nie namyślając się, skręciła ostrym łukierii i przemknęła przez dziurę w barierze. Usłyszała z^ sobą klakson samochodu, który cudem ją ominął. 'Mijając ją, kierowca zwymyślał ją przez okno.
Na drodze w stronę Filadelfii panował duży ruch. Teraz była więc bezpieczniejsza.
– Jezu, nie mogę uwierzyć, że to zrobiła – powiedział James, którego serce tłukło się w klatce piersiowej aż do bólu. – Widziałeś tę przerwę? Nie mogła mieć więcej niż pół metra szerokości. Kiedy ją dopadniemy, będę ją musiał zrugać.
– Ale udało się jej. Wyglądało to całkiem profesjonalnie. Mówiłeś, że dziewczyna jest twarda. Powiedziałbym raczej, że ma nerwy ze stali i szczęście jak Irlandczyk. Aha, i jeszcze ci powiem, że znowu mówisz, jakbyś był jej mężem. Przestań, Quinlan. Boję się tego.
– Nie przestraszy cię nic mniejszego od strzelającej haubicy. Uważaj teraz i przestań analizować każde moje słowo. Dopadniemy ją, Dillon; niedługo dojedziemy do skrótu.
Trochę czasu zabrało im, aby znów znalazła się w polu ich widzenia. Jechała zygzakiem pomiędzy sznurem pojazdów, zmierzających w stronę Filadelfii.