Выбрать главу

Kiedy dotarł do niej następny krzyk, potknęła się i zawadziła biodrem o stół. Ten krzyk dochodził z zewnątrz. Nie była to Amabel; dzięki Bogu, była bezpieczna. Amabel będzie wiedziała, co robić. Cóż to było? Poprawiając stół stojący przy ścianie, masowała sobie biodro.

Nagle drzwi pokoju Amabel gwałtownie się otworzyły.

– Co się dzieje? To ty, Sally?

– Tak, Amabel – odparła szeptem. – Usłyszałam, jak ktoś krzyczy i myślałam, że to ty. Co to jest?

– Nic nie słyszałam – powiedziała Amabel. – Wracaj do łóżka, kochanie. To pewnie pozostałości złego snu. Popatrz tylko na siebie, jesteś biała jak ściana. Nawiedziły cię koszmary senne, prawda?

Sally kiwnęła głową, bo była to prawda. Ale te wrzaski trwały i trwały. Nie były częścią snu, tego snu, którego wspomnienia nienawidziła, a który nachodził ją zawsze, kiedy była wobec niego bezbronna.

– Idź z powrotem do łóżka. Biedne dziecko, drżysz jak listek. Wracaj do łóżka. Pospiesz się.

– Ale, ciociu Amabel, słyszałam to dwa razy. Myślałam, że to ty, ale nie. Krzyk docierał z zewnątrz.

– Nie, dziecinko, niczego tam nie ma. Jesteś taka wykończona, tyle rzeczy się wydarzyło w ciągu ostatnich paru dni, że zdziwiona jestem, iż nie słyszałaś Rolling Stonesów, wydzierających się na całe gardło. Nic się nie stało, Sally. To tylko zły sen, nic więcej. Nie zapominaj, że to tylko Cove, kochanie. Tutaj nigdy nic się nie dzieje. A jeśli istotnie coś usłyszałaś, to mógł być jedynie wiatr. Wiatr znad oceanu potrafi zawodzić jak człowiek. Wkrótce się o tym przekonasz. Nic nie słyszałaś. Zaufaj mi. Wracaj do łóżka.

Sally wróciła do łóżka. Leżała i czekała, cała napięta i tak przemarznięta, że zastanawiała się, czy łzy zamarzłyby na jej policzkach, gdyby teraz zaczęła płakać. Gotowa była przysiąc, że słyszała ciche otwarcie i zamknięcie drzwi, ale nie starczyło jej sił, żeby iść sprawdzić.

Rozluźniła się, a potem znów zesztywniała, czekając na następny okropny wrzask. Ale nie było kolejnych krzyków. Może Amabel miała rację. Była wyczerpana: śniła ohydny sen, tak bardzo realny. Może cierpiała na paranoję, psychozę czy schizofrenię. Wmawiali jej to przez sześć miesięcy. Zaczęła się zastanawiać, czy gdyby zobaczyła krzyczącą osobę, czy również ona byłaby złudzeniem? Wytworem jej mózgu? Prawdopodobnie tak. Nie, nie będzie myśleć o tamtym okresie. Za bardzo bolało. Było już blisko świtu, gdy powtórnie zasnęła.

Tym razem nic jej się nie przyśniło.

ROZDZIAŁ 3

James Railey Quinlan czuł w sobie więcej energii, niż jeszcze dwadzieścia minut wcześniej. Jego ciało wręcz kipiało energią. To dlatego, że ona tutaj jest. Teraz był pewien, czuł jej obecność. Zawsze miewał to przeczucie – było to coś więcej niż zwykła intuicja. Spływało na niego znienacka i zawsze się nim kierował, od dzieciństwa. Raz czy dwa razy nie posłuchał i wpadł po uszy w bagno. Teraz znajdował się w bardzo trudnej sytuacji i jeśli się pomyli, zapłaci za to. Ale nie mylił się. Czuł jej obecność w tym uroczym miasteczku jak z obrazka.

Okropna dziura, pomyślał, wręcz modelowa jak dekoracje w hollywoodzkim studio, zupełnie jak rodzinne miasto Teresy. Pamiętał, że miał to samo wrażenie, że czuł identyczną, nieokreśloną niechęć, kiedy pojechał do tamtego małego miasta w stanie Ohio, aby poślubić Teresę Raglan, córkę miejscowego sędziego.

Zaparkował szarego buicka na wyraźnie oznaczonym parkingu przed Sklepem z Najwspanialszymi Lodami Świata. Dwa ogromne szklane okna sklepu obramowane były szlaczkiem w żywym, niebieskim kolorze. Wewnątrz mógł dostrzec małe, okrągłe stoliki i staroświeckie krzesełka z kutego żelaza, pomalowane na biało. Stojąca za ladą starsza kobieta mówiła coś do mężczyzny, nakładając czekoladowe lody z pojemnika na ladzie. Fronton sklepu lśnił nieskalaną bielą. Miejsce było malownicze, podobnie jak reszta miasta, ale z jakiegoś powodu Guinlanowi jego wygląd się nie podobał.

Wysiadł z samochodu i rozejrzał się. W sąsiedztwie lodziarni mieścił się mały sklepik spożywczy, którego szyld wyglądał jak przeniesiony wprost z epoki wiktoriańskiej: PURN DAVIES: POTRZEBUJESZ CZEGOŚ – ZNAJDZIESZ TO U MNIE.

Po drugiej stronie sklepu z lodami znajdował się niewielki sklep z odzieżą; sprawiał wrażenie eleganckiego i drogiego, podobnie jak pozostałe domy wyglądem przypominał budynek klasztorny. Sklep nosił nazwę Intymne Ułudy, która Jamesowi kojarzyła się z wizją czarnej koronki na białym prześcieradle albo na jasnym ciele.

Chodniki wyglądały na zupełnie nowe, a jezdnia była ładnie wyasfaltowana. Nie dostrzegł dziur, w których po deszczu mogłaby się zbierać woda.

Wszystkie miejsca postojowe na parkingu zaznaczono grubymi, białymi liniami. Żadna nie była wytarta. Wjeżdżając do miasta, widział wiele nowoczesnych domów, najwyraźniej wszystkie zbudowane bardzo niedawno. W mieście znajdował się też sklep z artykułami metalowymi, malutki Safeway, tak mały, że z ledwością mieścił się nad nim szyld, pralnia chemiczna, punkt błyskawicznego wywoływania zdjęć i McDonald's z bardzo dyskretnym złotym łukiem. Dostatnie, malownicze małe miasteczko. Wzorcowe.

Wsunął rękę do kieszeni marynarki. Na początek musi znaleźć miejsce, gdzie mógłby się zatrzymać. Dokładnie naprzeciwko zauważył reklamę NOCLEG I ŚNIADANIE U THELMY. Ani sam szyld, ani jego treść nie były w żaden sposób udziwnione. Wyciągnął z tylnego siedzenia samochodu czarną torbę podróżną i ruszył w stronę dużego białego domu Thelmy, pełnego architektonicznych ozdóbek, z głębokimi podcieniami wokół całego budynku. Miał nadzieję, że uda mu się dostać pokój na górze, w jednej z okrągłych wieżyczek.

Jak na swój wiek, dom był w doskonałym stanie. Świecił bielą pomalowanych desek okapu, a jasnoniebieskie i żółte wzory wokół okien i na gzymsach wyglądały na świeżo odnowione. Podłoga na ganku nie uginała się pod jego ciężarem. Szerokie deski były nowe, a balustrada zrobiona z mocnych dębowych bali.

Przedstawił się uśmiechniętej pani dobrze po pięćdziesiątce, która stała w holu wejściowym, za antyczną ladą z orzechowego drewna. Miała na sobie fartuch, mocno oproszony mąką. Wyjaśnił, że poszukuje pokoju, najchętniej w wieży. Na dźwięk starczego chichotu odwrócił się i ujrzał potężną staruszkę, bujającą się w fotelu w drzwiach ogromnego salonu. W jednej ręce, tuż przed nosem, trzymała coś, co wyglądało jak pamiętnik, w drugiej zaś wieczne pióro. Co parę chwil śliniła czubek pióra, który to nawyk pozostawił na koniuszku jej języka dużą czarną plamę.

– Szanowna pani – odezwał się, kierując ukłon w stronę staruszki. – Mam nadzieję, że ten atrament nie jest trujący.

– Nie zabiłby jej nawet wtedy, gdyby był trujący – odparła kobieta zza lady. – Do tej pory z pewnością już by się uodporniła. Thelma pisze ten pamiętnik swoim czarnym atramentem od czasu, gdy wraz z mężem przeprowadziła się do Cove w latach czterdziestych.

Staruszka znów zachichotała.

– Jestem Thelma Nettro! – zawołała. – Nie masz żony, chłopcze?

– To obcesowe pytanie, proszę pani, nawet jak na osobę w starszym wieku.

Thelma zignorowała go.

– Cóż więc porabiasz w Cove? Przyjechałeś na Najwspanialsze Lody Świata?

– Widziałem ich reklamę. Z pewnością skosztuję ich później.

– Spróbuj brzoskwiniowych. Helen właśnie je zrobiła w ubiegłym tygodniu. Ale skoro nie przybyłeś tu z powodu lodów, to czemu do nas zawitałeś?