Ku ogromnej uldze i zadowoleniu Jamesa w następnej chwili stała obok łóżka, patrząc na niego. Miała na sobie jeden z jego białych podkoszulków. Odchylił kołdrę. Wsunęła się pod nią i ułożyła na plecach.
Leżał na plecach dziesięć centymetrów od niej.
– Podaj mi rękę.
Wyciągnęła rękę. Uścisnął jej palce.
– Prześpijmy się.
Niespodziewanie dla siebie samych zasnęli.
Kiedy Quinlan obudził się następnego dnia wczesnym rankiem, leżała rozciągnięta na nim, otaczając ramionami jego szyję, z rozchylonymi nogami. Podkoszulka podjechała jej do pasa.
O cholera, pomyślał, próbując wmówić sobie, że jest to jeszcze jedna sytuacja, z którą profesjonalnie wyszkolony agent FBI musi sobie poradzić. Cóż z tego, że sześciotygodniowy kurs w Quantico takich sytuacji nie obejmował. Nic wielkiego. Miai przecież doświadczenie. I nie miał już szesnastu lat. Wciągnął powietrze przez zęby.
Tak, podejdzie do sprawy ze swobodą i opanowaniem. Przez spodenki czuł ciepło jej ciała. Dzieliła go od niej tylko cieniutka warstwa materiału, nic więcej. Zrozumiał, że opanowanie w takim momencie będzie dużą sztuką.
– Sally?
– Mmmm?
Był teraz twardszy niż czarodziejska różdżka wuja Alexa. Nie mógł jej przestraszyć. Najostrożniej jak się dało odepchnął ją od siebie i usiłował położyć na plecach. Tyle tylko, że nie zamierzała go puścić. Nie miał innego wyjścia – musiał opaść na nią. Teraz czarodziejska różdżka wuja Alexa znalazła się tam, gdzie powinna, między jej nogami.
I po co cała swoboda i opanowanie? W tym momencie nie wydawały się na miejscu.
– Sally, niewygodnie mi. Puść mnie, dobrze?
Rozluźniła uchwyt na jego szyi, ale nie rozplotła palców.
Z łatwością mógł się od niej odsunąć, ale nie potrafił się do tego zmusić. Była taka drobna i ciepła. Uścisk jej rąk wokół karku był taki przyjemny. Tak samo jak jej gorący oddech na szyi. Pomyślał, że mógłby tak leżeć, mając ją pod sobą, aż do śmierci.
Popatrzył na nią. Otworzył usta i powiedział:
– Sally, wyjdziesz za mnie?
Jej oczy otwarły się natychmiast.
– Co powiedziałeś?
– Poprosiłem cię o rękę.
– Nie wiem, James. Jestem przecież mężatką.
– Zapomniałem o tym. Proszę, Sally, nie ruszaj się. Chcesz zdjąć ręce z mojej szyi?
– Nie, właściwie nie. Jesteś ciepły, James, i tak przyjemnie czuć na sobie ciężar twojego ciała. Czuję się bezpieczna i przekonana, że wszystko będzie dobrze. Teraz każdy, kto by chciał mnie dostać, musi najpierw rozprawić się z tobą. A to się nigdy nie uda, bo jesteś zbyt potężny, za silny. Proszę nie staczaj się ze mnie.
Był potężny i silny? Jeszcze bardziej stwardniał od tego.
– Na pewno się nie boisz? Po tym wszystkim, co ci się zdarzyło w sanatorium, nie chciałbym cię przestraszyć.
Zadrżała i mocniej oplotła ramionami jego szyję.
– Dziwne, ale nigdy mnie nie przestraszyłeś, poza tym razem, kiedy jak byk wpadłeś z wrzaskiem przez drzwi Amabel tamtego dnia, gdy mój ojciec pierwszy raz do mnie zatelefonował. Ale później już zupełnie nie, nawet wtedy, kiedy wpadłeś na mnie wychodzącą spod prysznica.
– Byłaś taka piękna, że straciłem głowę.
– Ja? Piękna? – prychnęła, oczarowując go. – Jestem jak patyk, ale miło z twojej strony, że tak powiedziałeś.
– Ależ to prawda. Patrzyłem na ciebie i myślałem „ona jest doskonalą". Naprawdę podoba mi się ten maleńki pieprzyk na twoim lewym biodrze.
– O Boże, aż tyle widziałeś?
– Tak. Męskie oczy potrafią się przesuwać naprawdę szybko, jeśli mają odpowiednią motywację. Czemu nie rzucisz Scotta Brainerda, żeby móc wyjść za mnie?
– Nie sądzę, żeby mu to przeszkadzało – powiedziała po chwili. – Właściwie on mnie już dawno rzucił mimo tych telewizyjnych apeli. – Pocierała palcami jego ramiona i kark. Miał gorącą, gładką skórę. -Wkrótce po ślubie przekonałam się, że to był błąd. Prowadziłam tak samo aktywne życie jak on, zawsze w pędzie, stale jakieś spotkania, przyjęcia, obowiązki wieczorami, ciągłe rozmowy telefoniczne, każde z nas było otoczone innymi ludźmi. Ubóstwiałam to i na początku jemu też się to podobało. Ale potem oświadczył mi, że myślał, iż po ślubie zrezygnuję z takiego życia. Najwyraźniej oczekiwał, że będę siedziała w domu, czekając na jego powrót z pracy, żeby go nakarmić, może rozmasować mu kark i posłuchać opowieści o tym, jak spędził dzień, a potem rozbiorę się, jeśli będzie miał ochotę na seks. Naprawdę tego oczekiwał. Nigdy się nie dowiem, skąd mu to przyszło do głowy. Próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale zawsze tylko powtarzał, że jestem marną żoną, że jestem nieodpowiedzialna. Twierdził, że go okłamałam. To nieprawda. Byłam kompletnie zaszokowana, kiedy po ślubie zaczął się wściekać na moje codzienne zajęcia. W okresie narzeczeńskim miałam tyle samo zajęć i nigdy nie powiedział ani słowa. A raz oświadczył nawet, że jest ze mnie dumny. Kiedy w końcu powiedziałam, że wiem o jego romansie i że chcę rozwodu, stwierdził, że mam bujną wyobraźnię. Powiedział, że jestem głupia, przynajmniej na początku tak mówił. Ale po jakimś czasie zaczął twierdzić, że wariuję, że mam paranoję, ale nie rozwiedzie się ze mną tylko dlatego, że to choroba. To nie byłoby w porządku. Nie, nie mógłby mi tego zrobić. O czym mówił, zrozumiałam dopiero cztery dni później. Sypiał z inną kobietą, James. Mogłabym dać głowę. Odkąd mnie zamknięto w sanatorium Beadermeyera nie mam pojęcia, co robił. Miałam nadzieję, że już nigdy nie będę musiała go oglądać. I nie widziałam go dotąd. Przychodził tylko mój ojciec. Ale Scott musiał też być w to uwikłany. Mimo wszystko był i jest moim mężem. I to on pierwszy powiedział, że jestem wariatką.
Ciekawe, pomyślał Quinlan.
– Tak – rzekł. – Siedział w tym aż po swoje krętackie, prawnicze uszy. Z kim romansował?
– Nie wiem. Prawdopodobnie z kimś z pracy, z TransCon. Scott ma tam władzę.
– Przykro mi – powiedział Quinlan, nachylił się i pocałował jej ucho – ale będziesz musiała znów się z nim spotkać, chociaż raz. Na pocieszenie mogę ci tylko powiedzieć, że teraz ja jestem twoim idolem, a że jestem osobą urzędową, więc nie musisz się martwić. Sally, może to Scott zabił twojego ojca, a twoja matka go osłania?
– Nie. Scott to robak. Mały, żądlący, tchórzliwy robak. Nie stać by go było na zabicie mojego ojca.
– Zgoda. – Tyle cierpienia, za wiele cierpienia. Wszystko jakoś się ułoży, musi.
Pochylił się nad nią i tym razem pocałował ją w usta. Jej wargi rozchyliły się i zapragnął, bardziej niż czegokolwiek, zagłębić się w jej usta, zagłębić się w jej ciało. Rozumiał jednak, że w tej chwili świat wymykał jej się spod kontroli. Nie chciał wprowadzać dodatkowego zamieszania w jej życie. Dobry Boże, oświadczył się jej.
– Może to dobry pomysł – odezwała się i pociągnęła go w dół, żeby go pocałować.
– O czym mówisz? – wypowiedział prosto w jej usta.
– Żeby wyjść za mąż. Za ciebie. Jesteś taki normalny, taki duży i normalny. Nie miałeś trudnego dzieciństwa, prawda?
– Nie. Mam dwie starsze siostry i starszego brata. Bytem najmłodszy w rodzinie. Wszyscy mnie rozpieszczali. Moja rodzina nie była specjalnie patologiczna. Nikt nikogo nie bił. My, dzieci, tłukliśmy się zawzięcie, ale to dość normalne. Byłem dobry w różnych sportach, ale moją pasją była i nadal pozostała piłka nożna. Niedziele były przeznaczone na piłkę nożną. Lubisz futbol?
– Tak. W szkole miałam nauczycielkę wychowania fizycznego, która pochodziła z San Francisco. Miała bzika na punkcie piłki nożnej i nauczyła nas grać. Byłyśmy bardzo dobre. Jedynym problemem był brak w okolicy jakiejkolwiek innej żeńskiej drużyny, z którą mogłybyśmy rozgrywać mecze. Nie lubię koszykówki ani baseballu.