Выбрать главу

No i masz, pomyślał.

– Jestem prywatnym detektywem, proszę pani. Rodzice mojego klienta zaginęli w tej okolicy jakieś trzy i pół roku temu. Gliniarze niczego nie znaleźli. Syn wynajął mnie, żebym wyjaśnił, co się z nimi stało.

– Byli starzy?

– Tak. Podróżowali przez całe Stany samochodem kempingowym. Samochód znaleziono na złomowisku w Spokane. Sprawa wyglądała podejrzanie, ale nikomu nie udało się nic znaleźć.

– Dlaczego więc przyjechałeś do Cove? Tutaj nigdy nic się nie dzieje, zupełnie nic. Pamiętam, że powiedziałam kiedyś mojemu mężowi, Bobby'emu – umarł na zapalenie płuc zaraz po powtórnym wybraniu Eisenhowera w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym – że chociaż to miasteczko nigdy nie zaznało rozkwitu, to jednak jakoś trwa nadal. I wiesz, co się wówczas stało? Otóż powiem ci. Pewien bankier z Portland kupił ogromny kawał ziemi na wybrzeżu i postawił tam domki letniskowe. Zbudował dwupasmową szosę, odchodzącą od autostrady 101 i prowadzącą prosto nad ocean. – Thelma przerwała, polizała czubek swojego pióra i westchnęła. ~ A potem, w latach sześćdziesiątych, wszystko zaczęło się sypać, Judzie się wzbogacili i powyjeżdżali, chyba znudziło im się nasze miasteczko. Widzisz więc, że nie ma sensu, żebyś tu się zatrzymywał.

– Wasze miasteczko będzie mi służyło jako baza wypadowa. Stąd będę prowadził poszukiwania. Może pamięta pani tę starszą parę, przejeżdżającą przez miasteczko…

– Mam na imię Thelma, już ci mówiłam. Na tym świecie istnieje mnóstwo różnych pań, ale ja jestem tylko jedna i nazywam się Thelma Nettro. Co prawda parę lat temu doktor Spiver stwierdził, że jestem bardziej martwa niż nieboszczyk, ale nie miał racji. O Boże, szkoda że nie widziałeś wyrazu twarzy Ralpha Kea-tona, kiedy już przygotował mnie do wystawienia w swoim domu pogrzebowym. Mało nie postradał zmysłów, gdy usiadłam i zapytałam go, co u diabła robi. Ach, tak, to było coś. Był tak przerażony, że wybiegł wzywając wielebnego Hala Vorheesa, aby go ratował. Możesz mi mówić Thelma, mój chłopcze.

– Może pamiętasz tę starszą parę, Thelmo. Mężczyzna nazywał się Harve Jensen, a jego żona miała na imię Marge. Mili starsi państwo, jak twierdzi ich syn. Syn wspominał, że mieli ogromną słabość do lodów. – Czemu nie, pomyślał. Trzeba trochę zamieszać w tym rondlu. Podawaj konkretne fakty, dzięki temu będziesz bardziej wiarygodny. A poza tym, każdy chyba lubi lody. Będzie musiał je spróbować.

– Harve i Marge Jensen – powtórzyła Thelma, bujając się teraz intensywniej, a jej ręce, pełne nabrzmiałych żył i plam, zaciskały się rytmicznie na oparciach fotela. – Nie mogę powiedzieć, abym przypominała sobie taką parę. Mówiłeś, że podróżowali samochodem kempingowym? Zajrzyj do Helen i spróbuj lodów brzoskwiniowych w rożku.

– Zaraz to zrobię. Podoba mi się reklama na skrzyżowaniu autostrady 101 i 101 A. Artyście udało się oddać prawdziwy kolor czekoladowych lodów. Tak, jeździli samochodem kempingowym.

– Ten plakat przywiódł do nas wielu ludzi. Biurokraci z urzędu stanowego chcieli, żebyśmy go usunęli, ale jeden z naszych mieszkańców, Gus Eisner, znal kuzyna gubernatora i wszystko załatwił. Płacimy stanowi trzysta dolarów rocznie za prawo do ustawienia tego plakatu. Co roku Amabel go odmalowuje, w lipcu, to taka rocznica, bo w lipcu rozpoczęliśmy działalność. Purn Davies powiedział jej, że brązowa farba, której użyła do namalowania lodów czekoladowych jest za ciemna, ale wszyscy go zignorowaliśmy. Miał ochotę ożenić się z Amabel po śmierci jej męża, ale ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Jeszcze się z tym nie pogodził. Niezbyt piękne, co?

– Owszem – rzekł Quinlan.

– Powiedz Amabel, że twoim zdaniem jej czekoladowy jest doskonały. To jej sprawi przyjemność.

Amabel, pomyślał. Amabel Perdy. To jej ciotka.

Krępa, siwowłosa kobieta za ladą chrząknęła głośno. Kiedy się odwrócił w jej stronę, uśmiechnęła się do niego.

– Co mówiłaś, Martho? Mów głośniej. Wiesz, że cię nie słyszę.

Akurat, pomyślał James. Starucha najpewniej słyszała wszystko w promieniu trzech mil od miasta.

– I przestań się bawić tymi perłami. Zerwałaś je już tyle razy, że nawet zliczyć trudno.

Pomyślał, że perły Marthy wyglądają dość nędznie.

– Czego chcesz, Martho?

– Muszę zameldować pana Ouinlana, Thelmo. Powinnam też skończyć piec dekadenckie ciasto czekoladowe, zanim pójdę na obiad z panem Drapperem. Najpierw jednak chciałabym, żeby pan Quinlan mógł się rozgościć.

– Dobrze, zajmij się tym, tylko nie stój tam i nie załamuj rąk. I uważaj z Edem Drapperem, Martho. To szybki chłopak. Właśnie wczoraj zauważyłam, że zaczynają ci się robić plamy wątrobowe, Martho. Słyszałam, że plamy wątrobowe robią się wtedy, gdy w młodości uprawiało się za dużo seksu. Tak, uważaj na to, co robisz z Edem Drapperem. O właśnie, i nie zapomnij dodać orzechów włoskich do ciasta. Uwielbiam orzechy włoskie.

James zwrócił się do Marthy, łagodnie wyglądającej starszej pani o sztywnych, siwych włosach i wydatnym biuście, w okularach spuszczonych na czubek nosa. Trzymała ręce w kieszeniach, aby ukryć te plamy wątrobowe.

James roześmiał się i powiedział, świadom, że staruszka na fotelu bacznie się przysłuchuje.

– Straszna z niej jędza, prawda?

– Więcej niż jędza, panie Quinlan – odparła szeptem Martha. – Dużo więcej. Poczciwy Ed Drapper ma sześćdziesiąt trzy lata. – Podniosła głos. – Nie, Thelmo, nie zapomnę o orzechach.

– Po prostu chłopak – rzucił James i uśmiechnął się do Marthy, która wyglądała tak, jakby nigdy w życiu się z nikim nie kochała. Znów szarpała swoje perły.

Kiedy zostawiła go w pokoju na wieży, skąd roztaczał się wspaniały widok na ocean, podszedł do okna i wbił wzrok bynajmniej nie w morze, połyskujące niby błyszczący błękitny klejnot w pełnym świetle popołudniowego słońca, lecz w ludzi w dole. Po drugiej stronie ulicy, dokładnie naprzeciwko sklepu Purna Daviesa, dostrzegł czterech staruszków, rozstawiających krzesełka wokół dębowej beczki, która musiała być równie wiekowa co dziadek Jamesa. Jeden z mężczyzn wyjął talię kart. James miał wrażenie, że obserwuje odwieczny rytuał. Inny ułożył swoje karty i splunął na chodnik. Trzeci wsunął powykrzywiane palce za szelki i rozwalił się na krześle. Tak, pomyślał James, wieloletni rytuał. Zaciekawiło go, czy jednym z graczy nie jest Purn Davies, ten, który skrytykował czekoladowy kolor Amabel, ponieważ nie chciała go poślubić. Czy jednym z nich był wielebny Hal Vorhees? Nie, z pewnością wielebny nie siedziałby tutaj, plując na chodnik i grając w karty.

Nieważne. Już niedługo dowie się, kto kim jest. Aby zaś w niczyim umyśle nie pojawił się nawet cień co do celu jego przyjazdu będzie z tymi ludźmi rozmawiał o Harve i Marge Jensenach. Będzie o nich pytał każdego, na kogo wpadnie. W nikim nie wzbudzi podejrzeń.

Gotów był się założyć o swoją miesięczną pensję, że ci staruszkowie widzieli wszystko, co działo się w tym mieście, także uciekinierkę, przypadkiem będącą córką znanego prawnika, który nie tylko dal się zamordować, ale na dodatek był wplątany w bardzo paskudne interesy. Zaś uciekinierka była siostrzenicą Amabel Perdy.

James żałował, że Amory St. John został zabity, zwłaszcza zaś, że stało się to zanim FBI zdążyło ostatecznie dopaść go w związku z nielegalnym handlem bronią z krajami popierającymi terroryzm.

Odwrócił się od okna i zmarszczył brwi. Dotarło do niego, że Harve i Marge Jensenowie zupełnie go nie interesowali, dopóki nie skłamała mu wiekowa Thel-ma Nettro, która została uznana za zmarłą przez doktora Spivera, po czym usiadła na katafalku i śmiertelnie wystraszyła Ralpha Keatona.