– Przekonamy się więc. Jeśli pieniądze nie pochodziły od doktora Spivera, musiały pochodzić z innego źródła.
Od drzwi rozległo się starcze chrząknięcie, które przyciągnęło ich uwagę.
– A więc jesteś z powrotem, Sally, i pan, panie Quinaln. Słyszałam od Amabeł, że FBI wyjaśniło już prawie wszystko w tej waszej stolicy, siedlisku występku.
– Przerwała na chwilę i potrząsnęła głową. – Boże, jakże bym chciała tam pojechać.
Thelma Nettro otworzyła drzwi i stanęła w przejściu, opierając się na lasce. Uśmiechała się promiennie do nich wszystkich, wymalowana pomarańczową szminką, której trochę osiadło na przednich zębach jej sztucznej szczęki.
– Witaj, Thelmo – powiedział Quinlan i podniósł się, żeby do niej podejść. Pochylił się i pocałował ją w policzek. – Wyglądasz jak francuska modelka. Jak to zrobiłaś?
ROZDZIAŁ 27
– Masz giętki język, chłopcze – powiedziała Thelma. Była w doskonałym humorze. Poklepała Quinla-na po policzku. – Pomóż mi podejść do mojego wózka, a ja tymczasem opowiem ci wszystko o moich sztuczkach.
Kiedy Quinlan usadowił Thelmę, odezwała się:
– A co też ja słyszę w CNN – że ojciec Sally zabił człowieka, którego twarz kazał upodobnić do swojej jakiemuś chirurgowi plastycznemu? I trzymał cię w zamknięciu, Sally? A potem dał nogę?
– Mniej więcej tak, Thelmo – odpada Sally. – Mój ojciec nadal przebywa na wolności, a szkoda. Tyle że go wkrótce złapią. Jego twarz pokazywały wszystkie stacje telewizyjne. Ktoś go zlokalizuje. Nie wyjechał za granicę, zostawił swój paszport.
– Mógł zdobyć nowy paszport – zauważył Thomas Shredder. – To nie problem.
– Cholera – zaklął Quinlan. – Wybacz mi, Thelmo. Nie pomyślałem o tym. Masz rację, Thomas.
– Słyszałam już w życiu gorsze rzeczy, niż jedna malutka cholera, Quinlan. A więc jest tu więcej agentów FBI. Chcecie rozwiązać zagadkę tych morderstw, tak?
– Tak, proszę pani – przytaknęła Corey Harper.
– Wszyscy myśleliśmy, że doktor popełnił samobójstwo, ale ta kobieta z Portland stwierdziła, że to nieprawda.
– Lekarz sądowy – powiedział David. – Miałem szczęście, że trafiłem na osobę tak dobrze wyszkoloną i mającą czas. W przeciwnym wypadku sprawa mogłaby zostać zaklasyfikowana jako samobójstwo.
– Biedny doktor – westchnęła Thelma. – I kto mógł mu wepchnąć pistolet w usta? To barbarzyństwo, prawda?
– Owszem.
– Tej młodej kobiety z trójką dzieci także żal, ale w końcu nie była jedną z nas. Mieszkała w podmiejskim osiedlu.
– To prawda, Thelmo, mieszkała trzy kilometry stąd – powiedział Quinlan, dbając o to, aby jego ironia dotarła wreszcie do Thelmy. – Niemniej faktem jest, że umarła właśnie tutaj.
Quinlan zajął z powrotem swoje miejsce na sofie, koło Sally. Kiedy znowu zabrał głos, Sally natychmiast rozpoznała ten kojący, niski ton, dający wrażenie intymności. Takim głosem wydobyłby informacje od każdego.
– Powiedz mi, Thelmo, czy spotkałaś kiedyś tego bogatego wuja doktora Spivera?
– Nie, nigdy. Nie pamiętam nawet, gdzie mieszkał, jeśli w ogóle to kiedyś wiedziałam. Ale wszyscy o nim słyszeli i wiedzieli, że jest starszy od Pana Boga i że jeśli przetrzymamy jeszcze trochę, wuj umrze i doktor dostanie pieniądze. Naturalnie miałam jakieś pieniądze, ale nie tyle, co ów bogaty wuj. Wszyscy się baliśmy, że stary pryk roztrwoni swój majątek na domy opieki społecznej, lecz umarł we śnie i doktor dostał pokaźny czek. Nikt nigdy nie widział tylu zer na czeku, mówię wam.
– Thelmo – wtrącił David – czy znasz kogoś w miasteczku, kto spotkał owego wuja?
– Nie znam, ale się dowiem. Martho!
Od jej wrzasku Sally zabolały uszy. Skrzywiła się, ale z uśmiechem, zobaczyła bowiem, że Cofey aż upuściła swój długopis i notatnik.
– Zdrowe płuca – powiedział Quinlan.
W drzwiach pojawiła się Martha, wycierająca ręce w fartuch.
– Co robisz dziś na obiad, Martho? Zbliża się czwarta.
– Twoją ulubioną potrawę z bakłażanów, Thelmo, z mnóstwem parmezanu i z chlebem czosnkowym, tak pikantnym, że aż ci zęby ścierpną. Do tego będzie sałatka grecka z kozim serem.
– Wuj, Thelmo – cierpliwie przypomniał Quinlan.
– A tak. Martho, czy kiedykolwiek poznałaś bogatego wuja doktora Spivera?
Martha mocno zmarszczyła czoło, po czym z wolna pokręciła głową.
– Nie. Słyszałam tylko o nim przez całe lata. Gdy tylko sprawy zaczynały wyglądać naprawdę paskudnie, rozmawialiśmy o nim, dyskutowahsmy, ile ma lat, co mu dolega, próbowaliśmy przewidzieć, kiedy umrze. Przypominasz sobie, Thelmo? Hal Vorhees zawsze powtarzał, że jesteśmy hienami i że odprawiamy modły, prosząc o jego rychłą śmierć.
– Bo to robiliśmy – powiedziała Thelma. – I gotowa jestem się założyć, że Hal również wznosił modły w tej samej intencji, gdy nikogo z nas nie było w pobliżu. Cóż, nie prosiłam dla siebie, bo nie byłam tak biedna jak reszta miasteczka, ale kiedy doktor otrzymał ów czek, krzyczałam z radości razem ze wszystkimi.
– Mieszkasz tutaj od lat czterdziestych, Thelmo, prawda? – zada! pytanie David.
– Tak. Przybyłam tu z moim mężem, Bobbym Nettro, w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku. Nasze dzieci były już dorosłe i kołataliśmy się we dwoje w ogromnym domu w Detroit. Przyjechaliśmy tutaj i zdecydowaliśmy, że to miejsce stworzone dla nas. -Westchnęła tak energicznie, że powietrze ze świstem wydostało się spomiędzy jej sztucznych zębów. – Biedny Bobby rozstał się z tym światem w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku, tuż po reelekcji Eisenhowera na prezydenta. Jak wiecie, zmarł na zapalenie płuc. Ale pozostawił mnie nieźle zaopatrzoną, naprawdę dobrze. W końcu lat sześćdziesiątych namówiłam Marthę, żeby zamieszkała ze mną, i świetnie sobie radziłyśmy. Martha uczyła w szkole w Portland i bardzo tego nie lubiła, tych wszystkich hippisów, narkotyków i wolnej miłości. Znałam Marthę, bo jej mama była moją koleżanką. Utrzymywałyśmy kontakty. Ale wiesz, Quinlan, zawiodłam mamę Marthy. Nadal nie mogę znaleźć Marcie męża, a obiecałam, że to zrobię. Dobry Bóg wie, że szukam odpowiedniego kandydata więcej lat, niż mam zębów.
– Przecież nie masz zębów, Thelmo – powiedziała Martha. – Może zliżesz swoją pomarańczową szminkę i zabierzesz się za potrawkę z bakłażanów?
– Ha, kiedyś miałam piękny garnitur siekaczy. Mówię ci, Quinlan, nieważne, jak jest namiętna i jak bardzo wystawia swój biust na pożądliwe spojrzenia starych zbereźników. Weźmy na przykład starego Eda…
Martha wzniosła oczy ku górze i wyszła z pokoju.
– Thelmo, czy mogłabyś teraz opowiedzieć nam o swoich dzieciach? – zapytał Quinlan.
– Miałam dwóch synów. Jeden zginął na wojnie, w czasie drugiej wojny światowej, nie w Korei czy w Wietnamie. Drugi, cóż, mieszka w Massachusetts. Jest już na emeryturze, ma dorosłe wnuki, które mają swoje dzieci, przez co czuję się tak stara, że aż robi mi się niedobrze.
Sally wstała z uśmiechem i podeszła, żeby pocałować miękki, pomarszczony policzek Thelmy.
– Wybieram się teraz do Amabel, Thelmo, ale zatrzymamy się z Jamesem w pokoju na wieży.
– Ciągle się z nim bawisz, Sally? Biedny chłopczyk, nie ma szans. Kiedy tylko pierwszy raz zobaczyłam was razem wiedziałam, że zgubi dla ciebie spodnie.
– Thelmo, poczęstuj się kawałkiem mojego sernika z New Jersey.
Thelma odwróciła się, żeby wykrzywić się na Marthę, która właśnie wróciła z następną tacą pełną sernika.