Выбрать главу

– Niech pan rzuci swój pistolet na środek pokoju, panie Quinlan.

Zamiast posłuchać, Quinlan potoczył broń po wyfroterowanej do połysku dębowej podłodze na prawo, w stronę, gdzie przycupnęła Corey.

– Nie najlepiej pan celuje, prawda? Nieważne. Teraz proszę się odsunąć. O tak. Proszę stanąć koło Sally. A pan niech dalej schodzi, bo strzelę panu w tył głowy. A to by się chyba panu nie spodobało, prawda?

– Nie – zgodził się oszołomiony Thomas. – Wcale by mi się to nie podobało.

– Zakrwawi pan całą moją podłogę. Ale cóż, kogo to teraz obchodzi? I tak wątpię, abyśmy jeszcze kiedyś tu wrócili. A teraz pan, panie Quinlan, i Sally, zróbcie dwa kroki do tyłu. Dobrze. I proszę niczego nie próbować. Zawsze przechwalacie się, że jesteście agentami FBI, ale ten tutaj jest jak pan, panie Quinlan, tylko człowiekiem. Proszę spojrzeć na tę krew, a to tylko niewielka rana na ramieniu. MAiszę mu przyznać, że nie jęczy. Nie, proszę się nie ruszać. – Spojrzała w dół. – Amory, możesz już wstać.

Amory nie wydał najmniejszego dźwięku.

– Amory!

Machnęła pistoletem i wrzasnęła w stronę Quinlana.

– Co mu zrobiłeś, ty draniu?

– Ogłuszyłem go, Amabel. Uderzyłem naprawdę mocno. Nie sądzę, żeby szybko odzyskał przytomność.

– Powinnam cię od razu zastrzelić. Sprawiałeś kłopoty, odkąd tylko pojawiłeś się w mieście, odkąd zobaczyłeś Sally. Nie, Sally, teraz siedź cicho. Moja przyszłość związana jest z Amorym. Wiem, że miasto upadnie, ale nie ja. Nikt nas nie złapie, nawet twoim drogim agentom FBI się to nie uda.

Dotarła z Thomasem do najniższego stopnia schodów. Musiała coś wyczuć, bo cofnęła się pospiesznie dwa schodki do góry.

– Jeśli spróbujesz teraz jakichś sztuczek, chłopcze, to przestrzelę ci głowę.

– Nie, proszę pani – rzeki Thomas. – Nic nie będę robił. Czy mogę zejść na sam dół, żeby Quinlan przewiązał mi ramię chusteczką? Nie chcę wykrwawić się na śmierć. Nie chcę zniszczyć pani ślicznych dywanów i podłóg.

– Niech pan idzie, ale jeśli spróbuje pan czegoś, wyda pan na siebie wyrok.

Thomas był blady, twarz miał wykrzywioną z bólu. Mocno przyciskał ramię. Krew nadal wyciekała powoli spomiędzy jego palców.

– Chodź tutaj, Thomas – powiedział Quinlan, kiwając na niego ręką. – Masz chusteczkę?

– Tak, jest w prawej kieszeni.

Quinlan wyciągnął śliczną błękitną chusteczkę, opatrzoną w rogu inicjałami TS, i przewiązał ramię Thomasa.

– To powinno wystarczyć. Szkoda, że zabiliście doktora Spivera, Amabel. Teraz Thomas mógłby skorzystać z jego usług.

Powinna zejść jeszcze z tych trzech schodków. Musi. Tylko trzy stopnie. No chodź, Amabel, chodź.

Nagle Sally odezwała się głośno, wstrząśnięta.

– Krew wypływa mu z ust. – Z przejęciem wskazywała palcem na Amory'ego St. Johna. – O, i coś białego. O mój Boże, to chyba ślina. Ślini się!

– Co? – Amabel powoli pokonała ostatnie trzy stopnie, próbując skupić uwagę na obu agentach i na Sally, a jednocześnie zobaczyć, co się dzieje z Amorym. – Przysuńcie się do siebie. I usiądźcie na podłodze. Już.

Usiedli.

Jeszcze troszkę bliżej, kusił Quinlan w myślach. Jeszcze odrobinę. Widział Corey przyczajoną w mroku, z gotowym do strzału pistoletem w ręce.

I wtedy właśnie Amory jęknął. Podskoczył do góry, po czym opadł z powrotem na plecy. Znowu jęknął i otworzył oczy.

– O Boże! – krzyknęła Sally. – Ma krew w oczach. James, aż tak mocno go uderzyłeś?

W czasie tych kilku cennych sekund, kiedy cała uwaga Amabel skoncentrowana była na Amorym, Corey wyskoczyła z lewej strony i pięknym, wyuczonym w Guantico ruchem wyprowadziła cios jedną pięścią w bok Amabel, drugą pięścią celując prosto w jej szyję.

Amabel odwróciła się, ale za późno. Pistolet wypadł z jej dłoni.

– Przepraszam, Sally – powiedziała Corey i uderzyła Amabel jeszcze raz, tym razem w szczękę. Amabel opadła na podłogę.

Amory St. John znów wydał jęk.

– Corey – rzeki Thomas – proszę, zgódź się wyjść za mnie. Tak jak palacz, który rzucił palenie, jestem od dziś nawróconym byłym seksistą. Zostanę feministą.

– Czuję swąd ognia – powiedziała Corey. – Ktoś podłożył ogień. Jezu, to staruszkowie nas podpalili!

– Ja poniosę St. Johna, Corey, ty weź Amabel. Sally, możesz pomóc Thomasowi? Zbierajmy się stąd.

– Ten, kto podłożył ogień, będzie na nas czekał – stwierdziła Sally. – Wiesz o tym, James.

– Wolę ryzykować, że mnie ktoś zastrzeli, niż że spłonę żywcem – odparł Quinlan. – Wszyscy się ze mną zgadzacie? Nie ma innej drogi wydostania się stąd, tylko przez kuchnię, a drzwi już się palą.

– Idziemy – rzuciła Corey, wsuwając pistolet za pas. Zarzuciła sobie Amabel na ramię.

Quinlan, trzymając St. Johna w strażackim uchwycie, przerzuconego przez ramię, kopnięciem otworzył drzwi do domku. Słońce właśnie wschodziło, świt różowi! się na niebie. Powietrze było rześkie i czyste, szum morza cichy i rytmiczny. Piękny poranek.

Przed domkiem stała co najmniej trzydziestka ludzi. Wszyscy byli uzbrojeni. Wielebny Hal Vorhees zawołał:

– Rzućcie broń, panie Quinlan, bo zastrzelimy kobiety.

A niech to diabli, pomyślał Quinlan. Dobrze przynajmniej, że staruszkowie nie zastrzelili ich od razu, kiedy wychodzili po kolei z domku Ainabel. Cała ta tyrada o przedkiadaniu śmierci od kuli nad śmierć w płomieniach była bzdurą. Nikt nie chciał umierać. Teraz chociaż zyskiwali trochę czasu – modlił się, żeby tak było.

Quinlan skinął głową w stronę Corey. Dziewczyna cisnęła swój pistolet prosto w wielebnego Vorheesa. Broń wylądowała u jego stóp.

– Dobrze, a teraz połóżcie tego szaleńca na ziemi, a Amabel obok niego. Nie obchodzi nas jego dalszy los. To przeżarty ziem człowiek. Podły zdrajca, nic więcej. Przez niego Amabel odwróciła się od nas. Chodźcie teraz z nami, cala czwórka.

– Wybieramy się na mszę, ojcze?

– Lepiej niech się pan zamknie, Quinlan – odezwał się Hunker Dawson.

– Za jakieś pięć minut zjawi się helikopter, Hal – powiedział Quinlan, rzuciwszy na ziemię swój pistolet, który wylądował w ogródku Amabel, na środku grządki z żonkilami.

– Z domku doktora Spivera zadzwoniliśmy do biura FBI w Portland. Również zastępcy szeryfa Davida Mountebanka zaraz tu będą.

Prawdę mówiąc, zastępcy szeryfa już dawno powinni byli tu przybyć. Gdzie się podziewają, u diabła?

– Nie, zajęliśmy się chłopcami z biura szeryfa – zakomunikował Gus Eisner. – Chodźcie już. Nie chcemy tracić więcej czasu. A z tym helikopterem kłamiesz. Zresztą to i tak nie zmienia postaci rzeczy. Zanim federalni się tu zjawią, was już nie będzie.

– Nigdy wam to nie ujdzie na sucho – powiedziała Sally. – Nigdy. Czy nie rozumiecie zupełnie, z kim macie do czynienia?

– Popatrz na nas, Sally – odezwała się Sherry Vorhees. – Tylko spójrz na tę gromadkę sympatycznych staruszków. Przecież nie skrzywdzilibyśmy nawet muchy, prawda? Kto miałby się nami zajmować? Nie ma tu zresztą nic, czym by się trzeba było zajmować. Zaproszę ich wszystkich na nasze Najwspanialsze Lody Świata.

– Sprawy zaszły już o wiele dalej – rzekła Sally, robiąc krok do przodu.

Wielebny Hal Vorhees natychmiast lekko uniósł broń.

– Posłuchajcie mnie – ciągnęła dalej Sally. – Wszyscy wiedzą, że Quinlan i pozostali agenci są tutaj. Wygarną was. Poza tym rozkopią każdy grób na cmentarzu i odnajdą tam wszystkich zaginionych, zgłoszonych w czasie ostatnich trzech lat. To już koniec. Proszę, bądźcie rozsądni. Dajcie spokój.

– Zamknij się, Sally – powiedział Hunker Davies. -I dość. już tych bzdur. Chodźmy.