Выбрать главу

– Naturalnie, Hunker – rzekł Quinlan. A więc mają jeszcze trochę czasu. Nie wiedział ile, ale każda minuta dawała jakąś nadzieję.

Ruszyli jak skazańcy przed frontem zgromadzonego tłumu. Quinlan świadom był nierealności całej sytuacji, choć jednocześnie czuł, jak ogarnia go strach. Rzucił przez ramię:

– Czego będzie dotyczyć niedzielne kazanie, Hal? Nagrody za zło? Duchowej podnioslości masowego morderstwa? Nie, już wiem. Poświęcone będzie zapłacie za próbę oddania sprawiedliwości ludziom, brutalnie zamordowanym dla pieniędzy.

Quinlan zachwiał się pod ciosem otrzymanym w ramię.

– Wystarczy już – stwierdził Gus Eisner. – Zamknij się. Niepokoisz damy.

– Nie jestem zaniepokojona – rzekła Corey. – Mam ochotę wybić wam wszystkie zęby i słuchać waszych krzyków.

– Nie mamy swoich zębów – oświadczył Hunker. – To nie najlepsza metoda ukarania naszej gromadki.

I co można na to odpowiedzieć, pomyślał Quinlan i mrugnął do Corey. Wyglądała na wściekłą. Thomas szedł na własnych nogach, ale Corey pomagała mu. Zranione ramię nie krwawiło już tak mocno, ale upływ krwi i szok zaczynały się powoli dawać we znaki.

U jego boku Saliy maszerowała z trudem, blada i zamyślona. Kącikiem ust, naprawdę bardzo cicho, żeby stworzyć szansę, iż nikt z tych starców nie usłyszy, szepnął:

– Trzymaj się, Sally. Coś wymyślimy. Cholera, bez problemu mógłbym sam załatwić co najmniej z tuzin staruszków. Czy mogłabyś zająć się tłuczeniem starszych pań?

To przywołało uśmiech na jej wargi.

– Owszem, mogłabym przetrzepać im skórę. Ale wolę wrócić po Amo-ry'ego St. Johna. Zostawili ich oboje z Amabel, po prostu zostawili. Teraz uciekną. Moja ciotka, hm… sama nie wiem, ale nie jest taką ciotką, jak to sobie wyobrażałam.

Łagodnie powiedziane, pomyślał Quinlan. Jeszcze jeden cios, który na nią spadł. Zdradziła ją jeszcze jedna osoba, której ufała. Dzięki Bogu, że matka stanęła znów po jej stronie. Pomyślał, że w przyszłości może bardzo polubić Noelle St. John. Jeśli jest jeszcze przed nim jakaś przyszłość.

Quinlan odezwał się.

– Może policja zjawi się, zanim St. John i twoja ciotka odzyskają przytomność i pomyślą o ucieczce. Ale nawet jeśli uda im się uciec, wcześniej czy później dopadniemy ich.

Ku zaskoczeniu Quinlana, poprowadzono ich po ślicznie odmalowanych, białych schodach prosto do pensjonatu Thelmy. A przypuszczał, że zostaną zabrani do domu Vorheesów.

– Niech mnie kule biją – mruknął Quinlan, kiedy otrzymał wymierzonego pistoletem kuksańca w bok, kierującego go do dużego salonu. W środku siedziała Thel-ma Nettro, urzędująca w swoim fotelu jak na tronie. Uśmiechała się do nich. Założyła cały garnitur sztucznych zębów, a wargi pokryła pomarańczową szminką.

Odezwała się.

– Chciałam przyłączyć się do całej tej zabawy, ale nie daję sobie już tak dobrze rady, jak niegdyś.

Na jednej z licznych kanapek siedział skulony i blady Purn Davies. Dobrze, Corey nieźle mu przyłożyła.

– Czemu tu jesteśmy? – zapytał Quinlan, zwracając się do wielebnego Hala Vorheesa.

– Jesteście tutaj, bo ja tego chciałam. Bo kazałam moim ludziom was tu przyprowadzić. Zamierzam bowiem, panie Quinlan, opowiedzieć wam dokładnie, co z wami zrobimy.

Wszyscy zapatrzyli się na Marthę, która wynurzyła się zza fotela Thelmy Nettro. Nie było w niej śladu miękkości i serdeczności. Z szyi nie zwieszały się perły. Głos miała donośny i dźwięczny, głos dowódcy, a nie łagodny głos kucharki, zapowiadającej wspaniały posiłek. Jezu, co tu się dzieje, pomyślał Guinlan.

– Martha? – odezwała się oszołomiona Sally. – O nie, tylko nie ty, Martho.

– Nie miej takiej zaskoczonej miny.

– Nie rozumiem – powiedziała Sally. – Jesteś cudowną kucharką, Martho. Spotykasz się z Edem. Cierpliwie znosisz Thelmę. Jesteś przecież miła. O co tu chodzi?

Quinlan rzekł powoli:

– Wiedziałem, że musi być jakiś przywódca, który potrafiłby skłonić innych do współdziałania. Mam rację, Martho?

– Zupełną rację, panie Quinlan.

– Czemu nie pozwoliłaś im się wybrać na burmistrza? – zapytała Sally. – Czemu musieliście mordować niewinnych ludzi?

– Pominę milczeniem twoje pytanie, Sally – odparła Martha. – Och, biedny pan Shredder. Corey, posadź go na tamtym krześle. Szkoda, że doktora Spivera opanowało tchórzostwo i wyrzuty sumienia. Wyciągnął zapałkę i musiał zabić tę kobietę, która podsłuchała nasze spotkanie. Przyłapaliśmy ją, jak próbowała zawiadomić telefonicznie policję. Biedna dziwka. Była inna. Nie wiedzieliśmy, co z nią zrobić. Była inna, niż ci turyści, przyjeżdżający do miasta na Najwspanialsze Lody Świata. Nie, normalnie nawet byśmy się nią nie zainteresowali. Była za młoda; miała dzieci. Ale w tej sytuacji nie wiedzieliśmy, co mamy z nią zrobić. Nie mogliśmy pozwolić jej po prostu odejść. Kiedy tamtej pierwszej nocy oswobodziła się i zaczęła się wydzierać – następnego dnia Amabel doniosła nam, że ją słyszałaś, Sally – zaczęliśmy trzymać ją pod strażą. Ale potem, dwie noce później, znów udało jej się oswobodzić, i tym razem Amabel była zmuszona wezwać Hala Vorheesa, a wszystko przez ciebie, Sally. Nie było rady. Wszyscy zadecydowaliśmy, że musi umrzeć. Po prostu nie było innego wyjścia. Było nam przykro z tego powodu, ale trzeba było to zrobić i doktor Spiver miał ją zabić. Nie mógł się z tym pogodzić. Zamierzał zawiadomić szeryfa Mountebanka. – Wzruszyła ramionami. – Uczciwość to uczciwość. Zawsze staraliśmy się być drobiazgowo uczciwi. Los padł na Helen Keaton. To ona włożyła mu lufę pistoletu do ust i pociągnęła za cyngiel. Gdyby nie szeryf i lekarz sądowy w Portland, uznano by to za wypadek. Tak, wielka szkoda. Bardzo niesprawiedliwie.

Jakże typowe, pomyślał Quinlan, że każdy przestępca ubóstwia mówić, przechwalać się, jaki jest wielki, mądrzejszy od wszystkich.

– Tak – powiedział – naprawdę szkoda.

Nie mając pod ręką swoich pereł, Martha bawiła się okularami. Jednak jej głos pozostawał spokojny i pewny.

– Nie docenia pan, panie Guinlan, co zrobiliśmy. Przekształciliśmy nędzne, podupadające miasteczko w miejscowość jak z obrazka. Wszystko jest takie czyste. Wszystko tak pięknie zaplanowane. Nic nie pozostawiamy losowi. Omawiamy wszystko. Mamy nawet serwis ogrodniczy dla tych, którzy nie lubują się w kwiatach i ich pielęgnacji. Co tydzień przyjeżdża ekipa malarzy. Naturalnie zawsze jedna osoba odpowiada za prowadzenie poszczególnych ustug. Jesteśmy grupą inteligentnych, przedsiębiorczych obywateli w starszym wieku. Każde z nas za coś odpowiada, każdy ma przydzielone jakieś obowiązki.

– Kto wybiera ofiary? – zapytała Corey. Stalą koło Thomasa, opierając rękę na jego ramieniu. Nadal był przytomny, ale twarz miał śmiertelnie bladą. Narzuciła na niego ręcznie tkany koc afgański, który wyglądał, jakby jakaś babcia godzinami ślęczała nad nim, łącząc w jedną całość te miękkie, pastelowe kwadraty.

Quinlan wbił wzrok w ten koc. Potem przeniósł spojrzenie na Marthę. Mógłby się założyć, że to ona go utkała. Żadnej taryfy ulgowej dla babć. Martha była wyrafinowanym przestępcą, mordującym z zimną krwią.

Martha zaśmiała się cicho.

– Kto? Ależ my wszyscy, panno Harper. Nasi czterej panowie, grający w karty wokół beczki? Tak, obserwują każdego przybywającego do Sklepu z Najwspanialszymi Lodami Świata. Zeke w kawiarni przygląda się każdemu turyście przez kuchenne okno. Kiedy ma zbyt wiele zajęcia, wówczas Nelda zwraca uwagę, kiedy klienci wyciągają portfele, żeby zapłacić. Sherry i Della prowadzą sklepik z pamiątkami w tym małym domku w pobliżu nadmorskiego urwiska. Tam sprawdzają turystów. Jak się domyślacie, musimy szybko podejmować decyzje. – Westchnęła. – Czasami mylimy się. Szkoda. Pewna para sprawiała wrażenie niezwykle zasobnych ludzi, przyjechali mercedesem, ale znaleźliśmy przy nich jedynie trzysta dolarów, nic poza tym. Mogliśmy tylko wysiać Gusa do Portland, żeby sprzedał samochód. Okazało się, że wóz był wypożyczony. Otarliśmy się o wpadkę. O ile dobrze sobie przypominam, Ralph odmówił pogrzebania ich, prawda, Ralph? No właśnie, powiedziałeś, że nie zasługują na pochówek.