Выбрать главу

– I wszyscy się z tobą zgodziliśmy. Nie byli wobec nas uczciwi. Kłamali.

– Dokładnie tak było – zgodził się Ralph Keaton. – Owinąłem tylko tych parszywych kłamczuchów w zwykłe, tanie prześcieradła. Helen chciała, żeby na ich grobie wykuć nazwisko Skąpiec, ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że nie możemy być tacy ostentacyjni, więc zdecydowaliśmy się na nazwisko Smith, tak nijakie, jakby przekreślało ich istnienie.

– To zadziwiające – powiedziała Sally, wodząc wzrokiem od jednej starej twarzy do drugiej. – Naprawdę zadziwiające. Wszyscy jesteście szaleni. Zastanawiam się, co z wami zrobią. Postawią was razem przed sądem jako masowych morderców? Albo po prostu zamkną w szpitalu dla wariatów?

– Słyszę helikopter – przerwał wielebny Hal Vorhees. – Musimy się pospieszyć, Martho.

– Zamierzacie nas zastrzelić? – spytała Corey, odsuwając się o krok od Thomasa. – Naprawdę sądzicie, że zabicie nas ujdzie wam na sucho?

– Naturalnie – odparł Purn Davies, podnosząc się z kanapy. Był odrobinę mniej blady. Chwycił leżącą obok niego strzelbę i ruszył do przodu. – Nie mamy nic do stracenia. Zupełnie nic. Prawda, Martho?

– To prawda, Purn.

– Wszyscy jesteście głupimi sklerotykami! – wrzasnęła Sally.

W tym momencie, gdy uwaga wszystkich skupiona była na Sally, Quinlan złapał strzelbę Purna Daviesa i rzucił się na Marthę. Przewrócił ją na ziemię i potoczył się na nią. Przerzucił jej rękę wokół szyi, a lufę strzelby przyłożył do karku. Prawą rękę owinął w łańcuszek, na którym wisiały jej okulary.

Zapadła głucha cisza. Thelma Nettro powoli obróciła się w swoim fotelu,

– Niech pan ją puści, panie Guinlan. Jeśli pan tego nie zrobi, po prostu zabijemy ją razem z wami. Zgadzasz się Martho, prawda?

Nie było innego wyjścia. Guinlan wiedział o tym. Wiedział, że musi działać szybko, bez wahania, żeby mu uwierzyli. Musiał ich śmiertelnie nastraszyć. Musiał zrobić coś wstrząsającego. Coś, co przywróci tych staruszków do rzeczywistości, wyrwie z obłąkanego świata, który stworzyli i w którym się zadomowili. Musiał im udowodnić, że nie panują już nad sytuacją.

Guinlan podniósł broń i strzelił prosto w pierś Purna Daviesa. Impet kuli rzucił staruszka na podłogę, pod wiekowy fortepian. Krew bryznęła wszędzie. Stary mężczyzna nie wydał żadnego dźwięku, tylko osunął się na ziemię. Rozległo się kilka krzyków, przekleństw i przerażone jęki.

Quinlan przekrzyczał ten zgiełk.

– Mogę zastrzelić co najmniej troje z was, zanim mnie dopadniecie. Chcecie zaryzykować, że nie trafi akurat na ciebie, czy na ciebie? No chodźcie dziadkowie, spróbujcie!

Strzelba była dwustrzałowa. Wkrótce któreś z nich zrozumie, że może strzelić już tylko raz.

– Corey, łap moją broń, szybko.

Miała ją w mgnieniu oka. Wielebny Hal Vorhees uniósł swój pistolet. Guinlan precyzyjnie przestrzelił mu prawe ramię. Corey rzuciła Quinlanowi jego pistolet.

– Kto jeszcze? – spytał Quinlan. – To jest półautomatyczny pistolet. Wszystkich was może powalić. Nikt już? Z tej broni potrafię zrobić bardziej krwawą rzeź niż strzelbą z Purna Dayiesa. Wasze starożytne wnętrzności rozbryzną się po całym pokoju. Założę się, że żadne z was nie rozprawiło się ze swoją ofiarą przy pomocy półautomatycznego pistoletu. To niezbyt piękny widok. Spójrzcie tylko na Purna. Tak, popatrzcie na niego. To może być każde z was.

Cisza. Martwa cisza. Usłyszał, że ktoś wymiotuje. To było zdumiewające. Któreś z nich potrafiło jeszcze zwymiotować na widok Purna Dayiesa, po tym, jak zabili sześćdziesiąt osób?

Thelma Nettro zapytała:

– Nic ci nie jest, Martho?

– Kompletnie nic – odparła Martha. Zgięła ręce. Uśmiechnęła się. Kopnęła Quinlana w krocze. Poczuł przeszywający ból, zawroty głowy i nieodparte mdłości. Mocniej ujął swój pistolet i uderzył ją w skroń.

Nie wiedział, czy ją zabił. I niespecjalnie go to interesowało. Przez zaciśnięte zęby, czując przypływ mdłości, powiedział:

– Sally, podaj mi broń Gusa. Upewnij się, czy nie jesteś w zasięgu jakichś rąk, które mogłyby cię złapać. A reszta niech rzuci broń. Złóżcie wasze stare kości na podłodze. Zostaniemy tutaj do przybycia moich kolegów.

Thelma Nettro zapytała:

– Zabił pan ją, panie Quinlan?

– Nie wiem – odparł, nadal walcząc z bólem, pulsującym w pachwinach.

– Martha jest dla mnie jak córka. Nie pamięta pan?

Już to panu raz mówiłam.

– Ze swoich kolan podniosła pistolet i strzeliła do niego.

W następnej chwili frontowe drzwi otworzyły się gwałtownie. Biegnąca do Quinlana Sally usłyszała, jak męski glos krzyczy:

– Nie ruszać się! FBI!

ROZDZIAŁ 33

– Panie Quinlan, czy pan mnie słyszy?

– Tak – powiedział niezwykle wyraźnie. – Słyszę, ale wcale nie chcę słyszeć. Cierpię i pragnę cierpieć w samotności. Wiele lat temu mój druh drużynowy powiedział mi, że mężczyzna może jęczeć i stękać jedynie w samotności.

– Twardziel z pana, panie Quinlan. Ale ja ulżę panu w tym bólu. Jak bardzo boli?

– W skali od jednego do dziesięciu, jakieś trzynaście punktów. Proszę sobie iść. Proszę mi dać pojęczeć sobie w spokoju.

Pielęgniarka uśmiechnęła się do Sally.

– Zawsze taki jest?

– Nie wiem. Po raz pierwszy zdarzyło mi się być przy nim, kiedy został postrzelony.

– Mam nadzieję, że to się już nie powtórzy.

– Na pewno – stwierdziła Sally. – Jeśli jeszcze kiedyś dopuści do tego, zabiję go.

Pielęgniarka wstrzyknęła morfinę do kroplówki Quinlana.

– Już – mruknęła, lekko masując mu rękę ponad zgięciem w łokciu. – Wkrótce przestanie boleć. Jak tylko pan oprzytomnieje, będzie pan mógł sam brać środki przeciwbólowe, gdy poczuje pan taką potrzebę. Ach, przyszedł doktor Wiggs.

Chirurg był wysoki, chudy jak szczapa, obdarzony najpiękniejszymi czarnymi oczami, jakie Quinlan spotkał w życiu.

– Czy jestem w Portland?

– Tak, w szpitalu uniwersyteckim stanu Oregon. Jestem doktor Wiggs. To ja wyjąłem panu ten pocisk z piersi. Świetnie pan daje sobie radę, panie Guinlan. Słyszałem, że jest pan bardzo dzielny. To przyjemność uratować życie odważnemu człowiekowi.

– Wkrótce będę musiał wykazać się jeszcze większą odwagą – powiedział Guinlan troszkę bełkotliwie pod wpływem morfiny. Czuł się już zupełnie dobrze. W gruncie rzeczy, gdyby nie był przywiązany do tego przeklętego łóżka plątaniną tych wszystkich rurek, zamocowanych do wszelkich otworów jego ciała, mógłby chyba tańczyć, a może nawet zagrać na swoim saksofonie. Miałby ochotę zadzwonić do pani Lilly, a nawet opowiedzieć jakiś kawał Marvinowi Wykidajle. Zrozumiał, że jego mózg nie pracuje zupełnie normalnie. Musi pamiętać, żeby poprosić Fuzza Barmana, aby zrobił zapas jakiegoś przyzwoitego białego wina dla Sally.

– Dlaczego, panie Quinlan? – zapytała pielęgniarka.

– Co dlaczego?

– Dlaczego będzie pan musiał być jeszcze odważniejszy?

Zmarszczył czoło, po czym, przypomniawszy sobie, rozjaśnił się w uśmiechu. Najdumniejszym i najszczęśliwszym głosem odpowiedział:

– Żenię się z Sally.

Obrócił głowę i obdarzył ją najgłupszym uśmiechem, jaki zdarzyło jej się widzieć.